Raz, dwa, lewa!

2013-03-13 09:03

Pęcznieje festiwal „głębokiej troski” o Lud, której nie wyraża już chyba tylko Adam Szejnfeld, podejrzewający (i dzielący się tym podejrzeniem ze wszystkimi), iż bieda bierze się z pijaństwa i nikotynizmu „bydlaków nieczułych na dobro własnych, niedożywionych dzieci”.

Niedługo wyjdzie na to, że Polska lewicowością stoi.

Otóż nie stoi, i nie stanie.

Lewica jest trzecim – co do chronologii – żywiołem filozoficzno-ideologicznym w historii ludzkości. Pierwszym – i wciąż najlepiej się mającym – jest konserwatyzm. Opiera się on na poszanowaniu Osoby (tej ludzkiej i tej opatrznościowej) i na dążeniu do formatowania spraw publicznych ku powszechnemu ładowi, z łaciny nazywanego „pax” (np. pax romana). Ważną rolę w tej formacji odgrywa autorytet, hierarchia, praca, rodzina, dom, wspólnota.

Jako sprzeciw wobec zeskorupieniu rozmaitych „pax-ów” zrodziła się prawicowość. Ideowo oparta jest ona na wyniesieniu „na ołtarze” wolności, różnorodności, swobód. Warto pamiętać, że spetryfikowane monarchie były rozbijane „od wewnątrz” przez energicznych przedsiębiorców (tak byśmy ich dziś nazwali), którym wadziło, ciążyło na dumie i ambicji, że choć najwięcej oddają do królewskich skarbców, to na salony są wpuszczani co najwyżej „od kuchni”, bo ich proweniencja i „zajęcia zawodowe” nie licowały z dworskim sznytem arystokratycznym. Prawica priorytetuje zaradność, grę wszystkich ze wszystkimi o wszystko, szanse awansu, gospodarkę prowadzącą do rentowności, profesjonalizm, pochwałę różnorodności.

Nie minęło dużo czasu, aby ludzkość zorientowała się, że przedsiębiorczość kończy się z jednej strony podstępnym uciskiem rozmaitych monopoli, a z drugiej strony wyzyskiem, czy zwykłym zdzierstwem. I rozmaitymi patologiami kwitnącymi za sprawą skorumpowanego Państwa. Rentowność przestała szybko być synonimem optymalizacji, racjonalności, innowacyjności, zaczęła oznaczać, że „im więcej chcę mieć ja, tym bardziej będę was oskubywał z owoców waszego trudu”. Tym bardziej, kiedy prawica zdołała opanować nawę państwową i system-ustrój zaczął wspierać to co szlachetne i to co patologiczne w formacji prawicowej.

Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Idee lewicowe oznaczały praktycznie powrót do konserwatyzmu (wbrew zadęciom), ale w kształcie, który nazwałem „konserwatyzm a’rebours”. Oczywiście, marksiści zaprzeczą, ale ja mówię o praktyce (ZSRR, Chiny, Kuba, KRLD, Wietnam, Europa Wschodnia): czyż nie jest przewrotnym konserwatyzmem kult przywódcy, koszarowa dyscyplina, jednomyślność w edukacji, nauce i polityce, „rodzina podstawową komórką społeczną”, arbitraż „sekretarzy” ważniejszy niż sądy?

Marksizm mówi o walce klas, przy czym rozróżnia między tymi, którzy dysponują bez społecznej kontroli majątkiem wytwórczym (nie tylko „fizycznym”) i procesami gospodarczymi a tymi, którzy co najwyżej mogą „dołączyć” w uprzedmiotowionej roli „kapitału ludzkiego”. A praktyka zmierza ku konwergencji, zaś wyzysku „klasowego” doszukiwać się dziś należy śledząc praktyki monopolistyczne, a nie tylko sprzeczności między Pracą i Kapitałem. Moim zdaniem.

Najważniejszym – jak dotąd – wkładem instytucjonalnym Lewicy do Historii jest formuła związku zawodowego. Rozważmy. Za czasów konserwatywnych światły feudał, taki Staszic, powiadał: Janku Muzykancie, masz-ci tu skrzypki, posyłam cię do szkół, może wyjdziesz na ludzi (patrz: założone z inspiracji Staszica Towarzystwo Rolnicze Hrubieszowskie). Ale związek zawodowy widzi to inaczej. Zbiera z każdej wsi po jednym zakapiorze, idą pod dworek Niechcica i mówią: każdemu po skrzypku dawaj! Niechcic na to: ja tu tylko zarządzam, a poza tym tylko ty, Janku, grasz na skrzypku, Franuś na fujarce, Zenobi na dudach, a reszta to urwipołcie i beztalencia, po co wam skrzypki? A tłuszcza: dawaj po skrzypku, bo ci ten dworek podpalimy! To dlatego Lewica traktuje związek zawodowy zaledwie jako pas transmisyjny (w obie, albo tylko w jedną stronę), a rozmaici partyjni Staszice w randze sekretarzy rozstrzygają takie spory, jak powyżej.

Oczywiście, przerysowałem, ale roszczeniowy i urawniłowkowy sens związków chyba oddałem właściwie. Jest prawdą, że związki zawodowe mają rację bytu tylko wtedy, kiedy ma miejsce realny wyzysk, do tego jeśli ten wyzysk jest tak właśnie widziany przez uciemiężonych. Racją więc związku zawodowego (tego dziś obecnego w przestrzeni publicznej), jego żywotnym interesem, jest kapitalizm i jego „dobre się manie”. Kiedy wyzysk ustanie – obumrzeć ma Państwo, ale i związki zawodowe.

Poważnie: oddolnymi racjami wyzyskiwanego Ludu zarządzają dziś trzy Wielkie Myśli, których „wykładnia” zajęłaby niewątpliwie trzy grube tomy. Ja tu spróbuję je wyłożyć w trzech postulatach:

  1. Praca – podstawowym źródłem dochodu człowieka. Myśl ta zakłada, że społeczna pula dobrobytu powstaje w trudzie i znoju, a nie w sposób czarodziejski, więc jeśli ktoś chciałby nic nie robić – żyje z pracy cudzej, zagarnia czyjeś owoce;
  2. Dochód proporcjonalny do wkładu. Marksowski koncept „pracy społecznie użytecznej” powiada, że jeśli w wyniku twojego trudu pomnożona została społeczna pula dobrobytu – to w odpowiedniej mierze należy ci się konsumpcyjny udział w tej puli;
  3. Permanentna odnawialność równych szans. Los i Natura popełniają czasem błędy, a na ich skutek niektórzy upadają, inni bogacą się ponad miarę. Od tego jest jednak sprawiedliwość społeczna, by w każdej kolejnej „iteracji” wszyscy od nowa byli równi w szansach;

Oczywiście, socjalizm nie byłby konserwatyzmem a’rebours, gdyby nie uwzględniał ograniczeń dla trzech powyższych poglądów. Np. osoby chore (trwale lub chwilowo), matki w połogu, młodzież nieletnia, osadzeni więźniowie – nie utrzymają się z włąsnej pracy, wobec tego warunek „1” tu zastąpiony jest przez „socjal”. Warunek „2” również ustępuje przed skrajnościami: jeśli ktoś zarabia „zbyt dużo” (w opinii środowiska) – musi się podzielić nawet, jeśli zapracował na to. A warunek „3” zawiesza się, jeśli ktoś równość szans wykorzystuje w złej intencji, np. „kombinuje”, leniuchuje, udaje że coś robi.

Jeśli teraz przyjrzeć się rozmaitym „lewicowym” dysputom, od PiS po Ruch Palikota, od Krytyki Politycznej po Nowego Obywatela – to trzeba być ślepym, żeby nie zauważyć Najważniejszej Obietnicy Socjalistycznej: otóż za każdym razem niezbyt wyćwiczony słuchacz tych ośrodków (a taki jest przeciętny człowiek pracy i człowiek bez pracy) – otrzymuje niemal wprost przesłanie, z którego wynika, iż po niezbędnym zreformowaniu ustroju-systemu (albo po rewolucyjnym zastąpieniu go systemem lepszym) – wszyscy będą mieli dochody wyższe niż dochód przeciętny. Jeśli jeszcze nie spadliście ze stołków ze śmiechu, to powtórzę: po rewolucji, po zmianach, każdy będzie żył tak, jak ci, których trzeba obalić, bo żyją naszym kosztem, z naszej krwawicy.

Otóż nie ma takiego cudu w matematyce, że wszystkie słupki są wyższe niż słupek przeciętny. Sam koncept „średniej” oznacza, że część jest „pod”, a część „nad”. Jeśli zatem w programach, zawołaniach, zadęciach, propagandzie – pobrzmiewa Najważniejsza Obietnica Socjalistyczna – to trzeba wzmóc czujność, bo wiadomo, że ktoś tu kręci tym NOS-em.

W moim przekonaniu, popartym lekturą takich konserwatystów jak E. Abramowski (nie pomyliłem się, to konserwatysta) i takich filozofów jak G. Agamben, żądna sukcesów lewica powinna dbać przede wszystkim o to, by człowiek zdolny był – moralnie, społecznie, intelektualnie – do samorządności i spółdzielczości. By te dwie zdolności były powszechne, by brak tych zdolności był dziwactwem, odstępstwem. Oznacza to edukację i wychowanie. Oznacza to wyzwanie dla tzw. inteligencji, która powinna wpoić w Lud etos następujący: jeśli jesteś w czymś lepszy od innych, to nie czyń z tego źródła swoich przewag, tylko zrób wszystko, by inni byli w tym czymś nie gorsi od ciebie. No, to znów przyjrzyjmy się PIS, Ruchowi Palikota, Krytyce Politycznej, Nowemu Obywatelowi, itd., itp.

Państwo – jakiekolwiek – obumrze nie dlatego, że jest tak okropne jak to, którego dziś doświadczamy w Polsce. Obumrze bowiem dopiero, ustąpi pod naporem powszechniejącej samorządności politycznej i spółdzielczych (wspólnotowych, gromadniczych) form gospodarczych. Stanie się po prostu bezużyteczne. To zaś oznaczałoby, że każdy człowiek zdrowy na umyśle, sercu, duszy i sumieniu widziałby swój interes nie egoistycznie, tylko poprzez interes wspólnoty, środowiska w którym żyje. Każdy człowiek przeciw hasłu „bogaćmy się, a kraj będzie bogaty naszym bogactwem” – wystawi hasło socjalistyczne, nawet komunistyczne: „ubogacajmy kraj, a wtedy każdy będzie miał dostęp do wspólnego bogactwa”.

Teraz chyba jest jasne, dlaczego dziś, 13 marca 2013, uważam koncepty lewicowe za utopijne, w każdym razie za możliwe w nie najbliższej przyszłości. Choć jeśli zauważę gdzieś program wytyczający wiarygodną ścieżkę podnoszenia ludzkiej świadomości do poziomu samorządności-spółdzielczości – chętnie wesprę.