Puściłem soczystego „bengala”

2018-06-04 08:52

 

Przetłumaczę tytuł na „nasze”: zepsułem zabawę pewnemu towarzystwu (słowo „towarzystwo” nieprzypadkowe), które uważa się za „dobre”, bo oddaje się sprawom podniosłym.

Oficjalny tytuł spotkania: „Co lewica ma do zaoferowania Warszawie”. Czy jakoś tak. Zacząłem popiardywać już w fazie przygotowawczej. Napisałem do kogo trzeba: chcę zasiąść w panelu obok innych ludzi lewicy, ale nie jako JA, tylko w imieniu Dra Mateusza Piskorskiego, kandydata „na Warszawę”.

Przecież wiedziałem, że psuję powietrze. Bo choć polityk ten siedzi w areszcie od dwóch lat za „lewactwo”, a epitet „pro kremlowski komuch” to jeden z najsłabszych kierowanych w jego stronę – to sama lewica nie uważa go za „swojego”, woli pamiętać mu roześmiane lata neopoganizmu, a potem karierę w Samoobronie, która, jak wiadomo, do dziś „trąci gumnem”.

Ale – wiedząc że zachowuję się niesalonowo – czyniłem to, by wysupłać z tego wielo-środowiska samopomocy emocjonalnej to co w nim prawdziwe, czyli:

1.       Samo-przekonanie o własnych „wyższościach nad niższościami” zakotwiczone w beznadziejnej misji ustawiania się na czele pochodu rewolucji socjalnej maszerującego meandrami pośród „kapitalistycznych” biurowców korporacyjnych i geszeftów dyskontowych nie wiedzieć czemu nazywanych „sklepami wielkopowierzchniowymi”;

2.       Absolutny brak elementarnej wiedzy o prapoczątkach lewicowości, czyli o dziełach francuskich Encyklopedystów, o francuskim pięciopaku (frondy i spazmy rewolucyjne 1648-1653, 1789–1799, 1830, 1848, 1871), o postaciach innych niż Marks-Engels-Lenin (budzących zażenowanie i odruch „odcinania się”), o historycznym niepowodzeniu Kraju Rad;

3.       Godna „stażu w oślej ławce” skłonność do kastrowania lewicowości z wszystkiego, co ekonomiczne i proletariackie (wraz z poszukiwaniem nowego słownictwa), puszczanie się w egzaltacje „kulturowe”: wolontariat w sprawach lokatorskich i w sprawach wykluczeń, liberalizm obyczajowy, powierzchniowe pojmowanie swobód i wolności;

4.       Zastanawiająca niesprawność taktyczna na poziomie „jednej myśli postępowej”, kontrastująca z wyjątkową sprawnością na poziomie „ważne to je co je moje”, nie pozwalająca lewicy ani otrzepać się z rozmaitych zwykłych głupot, jak też zagrać wspólnej partytury ideowej, zwłaszcza wobec strachu przed „odium komunizmu”;

Mój bezczelny zamysł wypalił. Już na etapie zgłoszenia się do panelu odniosłem sukces: Mateusz Piskorski nie ma nic wspólnego z lewicowością – rzucono się na mnie – bardzo mu współczujemy, ale tematem panelu jest oferta lewicy dla Warszawy. A w ogóle to właśnie zamknęliśmy listę panelistów.

Zgrabne to było i taktowne, nieprawdaż? Takie eleganckie, europejskie, a jakże!

 

*             *             *

Absolutnym „guru” pośród piątki panelistów okazał się Piotr Ikonowicz. Charyzma tego faceta (taka przyrodzona cecha osobista) dorównuje, a może przerasta charyzmę Włodzimierza Czarzastego – i skutkuje podobnie: lewica nieuchronnie stająca się „dwa razy młodszą” od Piotra podnosi swoje „oryginalia” niejako w nisko-ukłonnym akcie przepraszania, że nie jest taka jak Piotr. Niezorientowanym Czytelnikom wyjaśniam: Piotr Ikonowicz wyrósł jako aktywista Solidarności, wskrzeszał – wraz z innymi – PPS-owskie wydawnictwa i struktury polityczne, a kiedy w PPS-ie nikt już go nie chciał oglądać (bo poważnie coś-tam-coś-tam w czasach, kiedy szefował temu ugrupowaniu) – założył Nową Lewicę, która też splajtowała na rzecz konceptu Daniela Podrzyckiego (Sierpień’80), dziś natomiast robi to co umie najlepiej, czyli działa w niszy samoobrony skrajnie wykluczonych i świat swój nadal widzi niczym Aleksander na Bucefale, choć raczej jest to betlejemski osiołek.

Cała piątka – przedstawiciele SLD, Razem, Zielonych, Inicjatywy Polskiej, Ruchu Sprawiedliwości Społecznej – okazali się niezwykle zgodni w autoprezentacji dziesiątków swoich codziennych działań, w tym „warszawskich”, do tego obyci są w sztukach urzędniczych, jednym słowem: okazali się grupą ekspertów, którą od jutra powołałbym do Rady Eksperckiej, gdyby nie jedno pytanie: dlaczego tak kompetentna i społecznie wrażliwa lewica nie rządzi w Warszawie?

Odpowiedź na „niedostatecznie”: bo zwycięża w Warszawie „narracja liberalna” – zadowolić może naiwnych, bo nie ma takiej narracji, która pokona prawdziwą działalność na rzecz samorządności obywatelskiej, która pokona rzeczywistą walkę z wykluczeniem dziedzicznym.

 

*             *             *

Niespodziewanie pierwszego bąka „z sali” puścił Piotr Szumlewicz, od kilkunastu tygodni szef mazowieckich-warszawskich struktur OPZZ (wywodzący się z „zandbergowych” Młodych Socjalistów), który zauważył, że ta kolorowa lewica panelowa reprezentuje góra 2% warszawiaków, najmniej zaradnych i beznadziejnie spychanych w rozmaite otchłanie. Towarzystwo się raczyło oburzyć, bo jakże to…! Ale Piotr – korzystając z ogólnie panującej, prawie szczerej atmosfery „jesteśmy otwarci na wszystkich i gotowi do współpracy z każdym” – zaprosił ich-nas na wczesnojesienne spotkanie (w domyśle szukające jedności). I zaproszenie przyjęto, może tylko kurtuazyjnie…

Ja zepsułem powietrze skuteczniej. Na początku oddałem – naprawdę szczery – pokłon dla wszystkich codziennych działań panelistów. Nie osłabiło to ich czujności.

Bo chwilę potem wspomniałem o tym, że mamy oto (wczoraj) 3 czerwca i wszystko wskazuje na to, że głosowania na administrację lokalną (zwane wyborami samorządowymi)  nie odbędą się jesienią, tylko później. Ostrożnie potaknęli, więc brnąłem dalej.

Wybory te – odgłos psucia powietrza słychać było już wyraźnie – zanim się rozpoczęły są już (w Warszawie)  nieważne, bo Dr Mateusz Piskorski, który pisemnie wyraził zamiar kandydowania – nie ma i nie będzie miał możliwości wyegzekwowania swojego prawa do kandydowania, siedzi przecież w postępowaniu tajnym, więc ani konferencja prasowa, ani spotkania z wyborcami, ani bieżący kontakt z mediami jest niemożliwy.

Zarówno paneliści, jak też „publika” dała wyraz swojemu niesmakowi. Pomijam już „nie-lewicowość” Dra Mateusza Piskorskiego (bardzo, ale to bardzo mu współczujemy, tylko że…), ale do nikogo (literalnie, do nikogo) nie dotarło to, co mówiłem: nie spinajcie się na jesień, zmieńcie grafiki swoich działań politycznych, bo dzięki zamachowi na prawa wyborcze Mateusza macie podarowany luzik i możliwość planowania bardziej dorzecznego, niż pomykanie w zamkniętym rewirze otoczonym z jednej strony przez dewelopersko-dyskontowe gangi, z drugiej strony przez inkwizycyjne-opryczninne-maccartystowskie zapędy hunwejbinów przyspawanych do władzy państwowej.

Niestety: głoszona w każdym zdaniu panelistów formuła „jesteśmy otwarci na wszystkich i gotowi do współpracy z każdym” – tu się skończyła. Ani „Zmiana” – której socjalistyczny program sprzed dwóch (drukiem) dałem panelistom do wglądu – ani Dr Mateusz Piskorski nie będą tu psuły powietrza – dało się odczuć.

 

*             *             *

Powiedzmy to słowo: głupota.

Nawet jeśli Zmiana jest na cenzurowanym pośród wpatrzonego we własny narcyzm żywiołu lewicowego, a Dr Mateusz Piskorski jest „falangistą proputinowskim” (no, bo przecież nikt chyba nie bierze poważnie tego, że jest szpiegiem!?) – to siedzi on za „komuchowatość”, więc przynajmniej tu powinna zapanować zgoda taktyczna. Zwłaszcza że – po opinii Grupy Roboczej ONZ – nie trzeba samemu wymyślać, iż jest on klasycznym więźniem politycznym i więźniem sumienia.

Nie takie jednak szanse upuszczała lewica, niesiona fobiami i merdająca ogonkami na „urabianie” przez swoich nieprzyjaciół. Lewica nie jest taka, na jaką chce koniecznie wyglądać, tylko taka, jak ją opisują wraże media i wraże siły.

„Obradom” przysłuchiwała się „prasa” (np. Strajk.eu) oraz kilkuset aktywistów lewicowych z całego kraju (szła transmisja na żywo).

Nikt w późniejszych echo-komentarzach nie zauważył mojego „incydentu” z Drem Mateuszem Piskorskim w roli głównej. Zaprawdę delikatne ma ta lewica powonienie.

Nic się nie stało, Historia nieubłaganie „casus Piskorskiego” wypycha na „afisz”.

Dwa lata czekaliśmy na to, by „przypadek” Dra Mateusza P. dostał się do polskich tygodników poprzez zainteresowanie międzynarodowe. Ile potrwa, zanim narcystyczna lewica wykaraska się ze swojego ciepłego bagienka? Ikonowicz słusznie zauważył (nie mówiąc do końca tego, co ja teraz powiem): na lewicy polskiej jest dwóch hegemonów (Razem i SLD), i chyba pora, by przynajmniej ten drugi ustąpił…

He-he, już to widzę…

Nie, Czytelniku, Zandbergowi też Piotr nie odpuści, ale nt. Mateusza wypowiedział się (pamiętajcie, że i po was przyjdą, jak się za nim nie wstawimy solidarnie) dopiero po wyraźnym moim „zaproszeniu”, pośród szemrania zebranych i panelowego koleżeństwa.

 

*             *             *

Nie, Piotrze i pozostali: Dr Mateusz Piskorski, politycznie drobnicowo mały, ideowo zbyt jednoznacznie PPS-owski – nie gra tu roli tuza lewicy. Ale został – trochę wbrew sobie – postawiony w roli tlącej się beczki prochu. Tak czy owak eksploduje.

Gdzie wy wtedy będziecie… hę…?