Mam rzadką okazję spędzać dużo czasu przy ekranie telewizyjnym, zatem szczegóły wizyty B. H. Obamy w Polsce są mi w miarę znane.

 

Na przykład taki szczegół, że tłumy warszawiaków, zachęcone paranoją ochroniarską, opuściły swoje miasto, zwłaszcza jego centrum, i dały Gościowi możliwość obejrzenia murów miasta nie zasłoniętych wiwatującymi obywatelami.

 

Albo inny szczegół, taka scenka, że nasz Prezydent czeka z przygotowanymi słowami powitalnymi, a Gość przemyka szybko obok niego do hotelu, bo mi się zachciało „odświeżyć”, po czym spóźnia się na spotkanie z 20-tką głodnych środkowo-europejczyków, z których żaden sroce spod ogona nie wypadł.

 

A także to, że Obama zawsze tak się wywinie, żeby mógł protekcjonalnie poklepać tego, z kim ściska dłonie: to ważna sztuka towarzyska, bo pokazuje nie tylko różnicę wzrostu.

 

Na koniec i to, że na użytek tej wizyty pół 2-milionowego miasta zostało „sprywatyzowane” i żaden podatnik, nawet ten, który sobie nie życzy takiego Gościa, nie ma prawa spacerowo wyegzekwować swoich składek na upiększenie Śródmieścia, bo go po prostu pogonią. Dziś miasto nie jest dla niego.

 

Zawsze jest tak w dyplomacji, że trzeba mniej egzaltować się ceremonialną fasadą, a wsłuchiwać się w to, co między wierszami pada.

 

Pewnie mniej-więcej za pół roku zrozumiemy w pełni sens tej wizyty, ale już teraz można powiedzieć tyle:

1.      Obama odwiedził nie tyle Polskę, ile Europę Środkową, bo ma do niej interes konkretny, o którym pisałem: wsparcie w wykiwaniu Arabów, aby to nie oni, a Ameryka domykała „krąg bezpieczeństwa” wokół Azji Centralnej (obok Rosji, Chin, Indii);

2.      Polska bezpłatnie, a nawet dopłaciwszy, deklaruje być poligonem ćwiczebnym i „bezpiecznym punktem postojowym” dla rozmaitych manewrów amerykańskich związanych z punktem „1” powyżej (np. Secret Service przyjmuje zaproszenie BOR do towarzyskich odwiedzin w bliskim terminie);

3.      Po raz DRUGI w Historii Europa Środkowa wyraźnie zostaje „odrysowana” od Europy odrębnym interesem orientalnym (Europa „właściwa” nie ma ochoty wspierać Amerykanów w ich środkowo-azjatyckich planach);

4.      Polska nadal brnie w antyrosyjskość, moim zdaniem na własną szkodę, bo antyrosyjskość obecnie coraz bardziej oznacza anty-europejskość;

 

Teraz trzeba już tylko oczekiwać, czy Europa Środkowa w osobach wczorajszych „obiadowiczów” zaakceptuje „warszawskość” planów Obamy. Nie jest to przesądzone, w tym sensie Amerykanin (noblista na kredyt) ryzykuje nieco. To nie te czasy, kiedy wschodnia część imperium radzieckiego skrycie gotowa była jeść z ręki „największej demokracji” świata. A Polska nie dla wszystkich jest ulubionym graczem w naszym regionie.

 

No, idę dalej słuchać mądrzejszych od siebie, którzy od kilku dni bawią się w zgaduj-zgadulę w sprawie tej wizyty.