Przynależność i tożsamość

2015-07-17 15:59

 

Kiedy przykładasz do czegoś rękę – angażując swój trud, czas, talenty, nazwisko, krewnych czy znajomych – to bierzesz za to pełną odpowiedzialność, nawet jeśli twój udział jest znikomy, mierzony kilkoma rozmowami i jednym-jedynym wspólnym wystąpieniem-działaniem. Pełną odpowiedzialność – podkreślam.

Widziano ją z Kowalskim wieczorem przy barze – powiada się niekiedy. „Podwodny przekaz” tej informacji jest taki: ona się z nim zadaje, a kto wie, co jeszcze.

I może ona tłumaczyć to potem na rozmaite sposoby, bardziej lub mniej szczerze. Lepiej, żeby już się w ogóle nie odzywała.

Widziano mnie w niedwuznacznych pozycjach „z niejednym”. Jestem dobrze nastawiony do ludzi i źle znoszę polityków, niezależnie od maści. A także stawiam wielkie wymagania (sam będąc nie zawsze w porządku) wobec tych, którzy zarządzają losem moim i losem mojego kraju. To wszystko czyni mnie oczywistym „dyżurnym krytykiem”. Tyle, że aby krytykować – trzeba „obcować cieleśnie”, nie ograniczać się do relacji pośrednich. Stąd właśnie owa moja historia „widzeń”, punktująca nazwy i osoby, do których przykładałem swoją rękę.

Nie godzę się na to, by kluczowe role publiczne odgrywali ludzie, patrzący bardziej „swego” niż publicznego.

Nie godzę się na to, by ludzka uwagę – np. poprzez media – zajmowali ludzie puści, a do tego nieprzyzwoici.

Nie godzę się na to, by jakaś grupa dobrze ustawionych szalbierzy czerpała bez umiaru z zasobów publicznych – odmawiając innym nawet kęsa na przeżycie do jutra.

Nie godzę się na to, by najwyższym priorytetem politycznym było Państwo, a dopiero potem Kraj i Ludność – zaś Człowiek i Rodzina na szarym końcu, jeśli w ogóle.

Nie godzę się na taki postęp, choćby najbardziej efektowny i spektakularny – jeśli oznacza on „ofiary w ludziach”, które na ów postep mogą popatrzeć przez szybkę, nie czując jego smaku.

Nie godzę się na rolę dziwaka tylko dlatego, że nie przyłączam się do ważniejszych dziwaków, którzy korzystniej ulokowali swoje dziwactwa.

Polska to taki kraj, kraj takich ludzi, którzy nie wybaczają – mimo serdecznych uśmiechów – że „widziano cię”. Jeśli człowiek uważa, że zróżnicowanie wynagrodzeń prezesów wielkich państwowych molochów i pracowników mikrofirm jest niesprawiedliwe – to tak, jakby widziano cię w niedwuznacznej sytuacji z komunistą, a to nie poprawia sytuacji towarzyskiej. Jeśli nie chcesz, by w twoim kraju przyjezdni czuli się lepiej niż ty – to jesteś faszyzującym ksenofobem nacjonalistycznym, a to tyle samo, co „kibol”. Jeśli głosisz te same poglądy, co człowiek obarczony rozmaitymi wadami – to tak, jakbyś brał na siebie jego wady: stajesz się plugawy i obleśny jak on.

W Polsce swoboda głoszenia poglądów polega na tym, że jeśli nie głosisz poglądów mainstreamu – to głosisz poglądy skrajne, z definicji „gorsze”. Dlatego zjawisko emigracji wewnętrznej – które wydawało się już być wyplenione – króluje w redakcjach, w partiach, w stowarzyszeniach, w zwykłych zakładach pracy. Zresztą, sam mainstream został rozpołowiony: jesteś albo za TYMI, albo za TAMTYMI, co jeszcze bardziej komplikuje twoją sytuację. Bo nie zgadzając się z TYMI, właściwie musisz być z TAMTYMI, inaczej wydajesz się dziwny, a nawet podejrzany.

Nagonka i lincz dotyczy każdego w Polsce, kto się „wychyla”, a jednocześnie nie przyklaskuje jedej z dwóch mainstreamowych racji. Co prawda, są jeszcze inne racje, drobne, flibustierskie, ale one w swoich hermetycznych „norach społecznych” kopiują ową chorą dwu-mainstreamową formułę CI-TAMCI. Nie wiadomo, czy sie śmiać, czy płakać, kiedy lewicowi podskakiewicze wyrywają sobie jedyno-rację lewicową, zgodnie zresztą odmawiając miana lewicowości starym basiorom pamiętającym PRL i PZPR. Podobnie nie wiadomo co robić, kiedy widzi się w Polsce Polaków-niekatolików, zastanawiających się całkiem poważnie, kto z nich jest lepszym kumplem Boga, albo kiedy widzi się oddziały patriotów tak zawzięcie się zwalczające, że aż trzeba się zastanowić, czy na pewno ich Ojczyzna jest ta sama.

 

*             *             *

Ostatnio po wielekroć twierdzę: Paweł Kukiz dołączył do szeregu przywódców ludowych, którzy swoimi szlachetnymi ideami wybrukowali polskie piekło, a i siebie samych nie oszczędzili. Jestem nie tyle gorącym wyznawcą, ile autorskim głosicielem poglądu składającego się z trzech zdań:

A.      Transformacja ustrojowa (polityczna i gospodarcza) w Polsce, a zwłaszcza przebudowa struktur gospodarczych i politycznych – wywiedziona ze słusznych społecznych intuicji – zmierza w kierunku dokładnie odwrotnym niż owe intuicje, co nalezy powstrzymać mozliwie jak najprędzej;

B.      Polityczne i doktrynalne wybory „klasy politycznej” (coraz bardziej zresztą udowadniającej, że jest bez żadnej klasy) – wydają się tak niesamodzielne, że wskazują na infiltrację obcych interesów, a do tego tak nieracjonalne, że każą zastanawiać sie nad polskimi suicydaliami;

C.      Postępujące procesy niszczycielskie, wskazujące na gospodarczą kolonizację Polski i na wmontowanie jej w sprzeczne z naszą Racją gry regionalne i globalne – każą pośpiesznie, bezwarunkowo wspierać każdego, kto uosabia pęczniejący społeczny WKURW antysystemowy, antyustrojowy;

Dziś rano opublikowałem te trzy zdania w postaci mini-programu politycznego (TUTAJ). Wystraczyło na linczujące komentarze typu „zejdź z drzewa”, albo „tytuł fajny, treść żenująca”. Bez czegokolwiek konkretnego. Po co z nim dyskutować – zdają się mówić hunwejbini – i tak wiadomo, że „nie nasz”.

Połowa mainstreamu polskiego w miarę spokojnie „kupuje” dwa pierwsze zdania tego poglądu, ostatkiem sił powstrzymując się przed ich ocenzurowaniem. Druga połowa, jeśli w ogóle ma ochotę się w tej sprawie odzywać, używa słowa „radykał” jako najłagodniejszej krytyki. Ale ta pierwsza połowa gotowa jest mnie powiesić za trzecie zdanie: jak to, jesteś przeciw TAMTYM, to MUSISZ być z NAMI, a nie szukać apostoła gdzieś „poza”, a w dodatku TAKIEGO!

Zostałem zakwalifikowany jako kukizowiec, czyli wariat, i to niegroźny do czasu, kiedy się nie uprę. Ciekawe, czy Kukiz o tym wie. No, i tłumacz tu, że najbardziej pociągająca dla mnie w Kukizie jest jego bezkompromisowość – trwała od lat, więc prawdziwa – niechęć do politycznego paskudztwa, szalbierstwa, plugastwa. A że on sam nie widzi (może nie chce, może jeszcze jest w amoku), że wystarczyło wdać się w politykowanie, by to wszystko go oblazło – to oznacza, że ja też nie widzę, też jestem w amoku. Koniec, kropka.

Po raz ostatni wypowiem te dwa słowa o Pawle Kukizie: najprawdopodobniej nie ogarnia on procesu psycho-społecznego, który odświeżył, o co nietrudno było wobec „nieudanych rewolucji” (choćby lepperowskiej), ale kiedy uda mu się zmienić formuły wyborcze – to w przyszłych (nie najbliższych) wyborach będziemy przecież głosować nie na niego (tak jak głosowano ww pierwszych transformacyjnych wyborach na ludzi z fotka Wałęsy), tylko na konkretnych, przez nas wyłonionych kandydatów z sąsiedztwa, nie podanych na tacy przez „warszawkę”.

Jeśli Paweł jest dorosłym facetem – nie ukrzyżuje mnie za te słowa. To już prędzej ukamienują mnie – dla zabawy – watahy biegających po internecie zawodowych trolli.