Prywatne sępy i prywatni wyrobnicy

2010-10-10 19:17

 

Niezawodny mój czytelnik zasugerował poprzez Facebook-a, żebym swój tekst poprzedni – o sztuce bankrutowania państwa – uzupełnił o „sferę prywatną”. Żądasz – masz.

 

Przytoczona w tamtym (porannym, dzisiejszym) tekście przypowieść porównująca gospodarkę Państwa do fabryki, która poprzez fatalne zarządzanie zdycha zamiast przodować – skojarzyła się „mojemu” czytelnikowi z „zakładem uspołecznionym”. W jego komentarzu padła sugestia, że zapewne inaczej byłoby w „zakładzie prywatnym”.

 

Tu muszę go (Witolda) rozczarować: nawet najbardziej liberalne, antysocjalistyczne państwo, paradoksalnie jest „jednostką uspołecznioną”, a im bardziej chce być ono demokratycznym, tym więcej owej uspołeczniającej kolegialności w nim zalega.

 

Współczesne państwo powołujące się na Demokrację nijak nie da się wprzęgnąć w „prywatne” normy, za to prędzej czy później skusi się na osławiony „socjalistyczny” centralizm demokratyczny. O „prywatności” państwa można – ewentualnie – mówić w przypadku dyktatury albo monarchii. Ale nawet tak rozumiane „sprywatyzowane” państwo zdaje się obywatelom obce, przeciwne ich interesom, zatem ryzykując represje zawsze będą „szarpać na sztuki” państwową gospodarkę, a jedynym lekarstwem jest „nahajka” i kara za „decentralizm” poważniejsza niż prywatne z niego korzyści.

 

A jednak – można kontrargumentować – są demokratyczne państwa, w których Administracja, Infrastruktura, Finanse i Polityka są nacelowane na wspólny sukces kraju, zaś na porządku dziennym jest skuteczne godzenie scalającego interesu ogólnego z partykularyzmami, indywidualnymi i grupowymi interesami „odśrodkowymi”?!?

 

Są. Każde, słownie: każde takie „demokratyczne” (kolegialnie rządzone) państwo ma wkodowane istnienie jakiejś warstwy społecznej, która na tej powszechnej społecznej ugodzie dostaje w kość, przegrywa swoją grę z Losem. I zawsze grupa ta w jakiś sposób okazuje się „obrzydliwa”: jest aspołeczna, leniwa, skłonna do przestępczości, nieskłonna do samorządności czy edukacji. Ostatnio w Europie takimi okazują się cudzoziemcy (nie-rdzenni) – i nie jest to pierwszy raz, kiedy Europa w glorii „demokracji” dyskryminuje kogoś, naznacza, stygmatyzuje ekonomicznie. Jaka jest prawda – trudno dostrzec przez gruby lód usprawiedliwiającego marketingu politycznego. Istnienie takiej warstwy jest ostatecznym ostrzeżeniem dla tych, którzy mogliby pomyśleć o wyłamaniu się z powszechnej umowy: zobacz, co cię czeka. Tak ustanowiony jest ład społeczny.

 

Wróćmy do kraju, w którym symboliczna własność prywatna jest wszech-obecna, dominuje w Gospodarce. Nie musze udowadniać nikomu poza dogmatykami, że w firmie prywatnej dość dobrze są reprodukowane indywidualne interesy wszystkich współpracujących (właściciel, zarząd, management, szarzy pracownicy, dostawcy, odbiorcy) – ale tylko wtedy, jeśli w pierwszej kolejności i „z zapasem” zabezpieczone, zaspokojone są interesy właściciela: kiedy jest inaczej, firma zaczyna „kulawieć”. Wtedy prywata „nieuwłaszczona” dziurawi prywatę „uwłaszczoną” i firma działa jak ta opisana przez mnie o poranku. Sypie się jej „górna” kolumnada: administracja, infrastruktura, finanse, zarząd – każdy ciągnie w swoją stronę, zrazu tego nie widać, zanim nie ruchnie.

 

Są w takim kraju zatem prywatni rozdrapywacze i równie prywatne ofiary tego procederu, starające się uratować dobytek i swoją społeczną rolę.

 

Sępy i wyrobnicy.

 

Witoldzie – czy wyobrażasz sobie, aby nasze „super-demokratyczne” państwo działało pod czyimś prywatnym, „właścicielskim” butem, na przykład ideologicznym? Masz pewność, że wtedy zarządzane byłoby „sprawnie + sprawiedliwie”?

 

To państwo, które mamy akurat teraz, faktycznie jest rozparcelowane przez nie-wiadomo-kogo, sypie mu się to, co powinno go „mnożnikować” gospodarczo. Wygrywa w nim nic-nie-robienie władz wszelkich, albo często przeze mnie przywoływany Tuskenkampf w wersji „nie-rząd”. Ale nie warto nawoływać do prywatyzacji Gospodarki i państwa, bo – jak pisze nieoceniony Janusz Korwin-Mikke – zawsze najistotnieszy kęs pozostanie w rękach „kolegialnych, demokratycznych” władz, choćby liberalnych z imienia. I zapaść – gotowa, nieuchronna.

 

Moje osobiste lekarstwo – jeśli padnie pytanie – serwuje uparcie od lat: samorządność. Ostatnio serwuję ten koncept w takiej postaci.

 

 

 

Kontakty

Publications

Prywatne sępy i prywatni wyrobnicy

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz