Procedura czy proceder

2017-12-05 06:08

 

Dostajesz oto – Czytelniku – jeden z najważniejszych moich tekstów politycznych. Nie zdołałem go „z ręki” napisać zwięźle i prosto, więc dokładam „przedsłowie”, w którym wyrażam myśl następującą: wszelkie wybory, które świat „zorientowany na demokrację” uważa za podstawę i esencję wzorcowego życia publicznego – prawie zawsze rozstrzygane są po myśli „organizatorów elekcji”, i to mniej-więcej na rok przed datą głosowań, a pieczętowane są mniej-więcej na pół roku przed datą głosowań.

To oznacza – Czytelniku – że jesienne wybory samorządowe 2018 są już z grubsza rozstrzygnięte, a teraz już tylko rzeczywiste siły polityczne „stróżują”, tak jak służby dozoru technicznego doglądają, by procesy szły torem bezawaryjnym.

Obywatel-wyborca może to zmienić trzykrotnie, wkładając kije w szprychy procesu wyborczego. Pierwszą okazję już przegapiliśmy (do głosowań pozostało mniej niż rok). Druga okazja nadarzy się w dniu „zarządzenia wyborów” (ruszy fala zgłoszeń formalnych), trzecia nadarzy się pięć-dwa tygodnie przed dniem głosowania.

Poniżej to samo napisałem w szczegółach, ale nawet po poprawkach wydaje mi się to wszystko niezbyt klarownie wyłożone. Mimo to trzeba tę wypowiedź „dać obywatelom”. Oto jej tekst pierwotny:

 

*             *             *

Wyborami –nazywajmy szumne akcję polityczną, w której „na oko” najważniejsze wydaje się głosowanie, konkretnego dnia, wedle zunifikowanego regulaminu, na hasło Centrum Decyzyjnego.

A ja uważam, że wybory dokonują się w kilku etapach, w większości poza jakąkolwiek orientacją „wyborców-elektoratu”:

1.       Na początek dokonujemy wyboru swojej, obywatelskiej roli w całej grze: albo sami zaczniemy wyłaniać spośród siebie reprezentantów i przedstawicieli oraz zarządców – albo pozostanie nam rola biernej publiczności, której wmawia się, że wyprawa do urny i wrzucenie kartki to „obywatelski obowiązek” decydujący o wszystkim. Ten moment już przegapiliśmy: jak zwykle zasiadamy na widowni i czekamy na spektakl o tym, jacy jesteśmy obywatelscy, ważni i mądrzy oraz roztropni;

2.       Powtórzmy: pierwszym aktem wyborczym jest – raczej mimowolne – zdecydowanie przez każdego z nas, czy chcemy się w te wybory zaangażować, czy raczej „pójdziemy na przedstawienie” w roli biernych marionetek. W tych wyborach – jak dotąd zawsze – wygrywają kamaryle polityczne, czyli ugrupowania partyjne, silne organizacje środowiskowe (grupy trzymające władzę), rozmaite służby, w tym sekretne, oraz „czynniki dyplomatyczne”, czyli „niektóra” zagranica;

3.       To oznacza, że znakomicie zawęża się grupa rzeczywistych, prawdziwych wyborców: kamaryle polityczne – to są raczej sprawne, kierowane autorytarnie struktury-hierarchie, w których liczy się wzajemne oddziaływanie interesów nomenklaturowo-biznesowych i interesów politycznych pojmowanych poprzez „zdolność koalicyjną”, te bowiem układają grę, zanim się ona zacznie;

4.       Jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz: w Polsce teraz – grudzień 2017 – już zapadła klamka, i wszyscy, którzy mają jakiś wpływ na wynik wyborów – stanowią nie więcej niż 10% całości uprawnionych do głosowania. Pozostali abdykowali, czekają na nic nie znaczący alert, „sprzedawany” nam jako „święto demokracji”;

5.       W następnym etapie odbywają się kontredanse koalicyjne: przeciętny szary człowiek nie ma nawet pojęcia – co najwyżej blade – że na zawołanie przywódców kamaryl ucierają się wstępnie  „stanowiska negocjacyjne”. Dzieje się to pod pozorem dyskusji programowych. W każdej „opcji” zbierają się przedstawiciele 2-ch, 3-ch albo 40-tu organizacji, aby mielić po raz siedemdziesiąty rozmaite „przesłania ideowe i doświadczenia programowo-kadrowe”, tak jak to czynią od kilku kadencji wszyscy;

6.       Powstaną niewyraźne, banalne, pozbawione jakichkolwiek „ostrzy” dokumenty, deklaracje, manifesty, posłania – zredagowane w mozole kilkudziesięciu, kilkuset spotkań w różnych konstelacjach – nie mające w praktyce żadnego znaczenia, bo w rzeczywistości owe kontredanse dotyczyły „między wierszami”:

a)      Kompetencji i apanaży poszczególnych stanowisk-funkcji państwowych (wedle nich – debatujące ugrupowania tyglą swoje „drobne” uwagi redakcyjne i definicyjne[1]);

b)      Potencjalnych „sponsorów kampanii”, czyli sił „apolitycznych”, które będą wymagać od „wybranych” konkretnych „usług legislacyjnych”, czyli zapisów, uchwał, ustaw[2];

7.       Kiedy już „niekanciaste-obłe”, w swej istocie „lipne” dokumenty, deklaracje, manifesty, posłania spełnią swoją negocjacyjną rolę, a poszczególni „koalicjanci” wiedzą, czego mogą oczekiwać od siebie i od sponsorów – okrasza się te „programy” jakimiś hasłami, zawołaniami: na tym etapie mogą już one być ostre, waleczne, radykalne, byle nie naruszały wydyskutowanego status quo, najlepiej żeby „myliły trop” przed szarakami głosującymi przy urnach;

8.       Wtedy właśnie jest czas, w którym Państwowa Komisja Wyborcza – czy inny uprawniony organ – ogłasza wybory i załączniki do nich, czyli regulaminy, wymagania, zastrzeżenia, limity, okręgi wyborcze, sposoby liczenia, algorytmy korekcyjno-odwoławcze. W tym dniu kamaryle już „stoją w blokach”, a naiwni idealiści myślą, że „właśnie się zaczęło”;

9.       Po formalnym zarządzeniu wyborów – szarzy ludzie, Elektorat, ma drugą, już słabszą szansę porzucenia „widowni” i wejścia w role rzeczywistych graczy: trwa bowiem festiwal zgłaszania komitetów wyborczych, więc do tych „uczestników debaty”, którzy już mają wydyskutowane podziały łupów – mogą dołączyć „amatorzy”, nieprofesjonaliści, zaczynając od zera;

10.   W gruncie rzeczy od zarządzenia wyborów do dnia głosowania – ciężar debaty, gorących sporów i hejtów przenosi się do mediów: te zaś albo szyderczo bawią się „plastycznością” czytelników, słuchaczy, widzów, albo – jeśli wiedzą o co tu chodzi – liczą „łapówki” otrzymywane w postaci reklam-ogłoszeń, za które odwdzięczają się „bezstronną stronniczością”;

11.   Czytelnik już chyba wie: tak zwane wybory są już niemal na pewno rozstrzygnięte, ale niech sobie nie myślą Obywatele, że będą sobie winszować. Decydujące kamaryle teraz już pełnią w polityce taką samą rolę, jak konserwatorzy infrastruktury i maszyn fabrycznych: pilnować, by nic się nie zatarło, nic nie uległo awarii, by nie doszło do sabotażu-dywersji, by nikt z boku nie wplątał się w tryby: ktoś „nowy z boku” nic nie zyska przecież, ale może napsuć krwi;

12.   Jak to mówią – jeszcze się nie zdarzyło, by jakiś idiota nie próbował wszystkiego rozwalić w ostatnich tygodniach”, a przecież już role podzielone, pieniądze zainwestowane… Ostatnich kilka tygodni – to czas dla najbardziej nieustępliwych „wilczków”, aby jakoś zmobilizować „szary Lud” (kamaryle mają tu w zanadrzu nadzwyczaj skuteczne „niespodzianki”, których użyją wedle uznania, jeśli dawno poukładane puzzle są zagrożone[3]);

13.   Tuż przed datą głosowania odbywa się rytuał sondażowy i rytuał „ciszy wyborczej”: wtedy decydenci kamaryl pracują najwięcej, bo już nie posługują się pomocnikami (jak w fazie kontredansów), ale sami decydenci muszą sobie potwierdzać to i owo, klajstrować jakieś nieoczekiwaności, itd. itp.;

Warto tu – w charakterze „dowodu rzeczowego” – opisać sytuację z roku 2015. Podczas debat prezydenckich – zarówno w mediach jak i w „konkretach” – bohaterami byli B. Komorowski w roli basiora i A. Duda w roli harcerza. Pozostali grali „ogony”. Jedynym czynnikiem niepewnym był – to właśnie była niewiadoma – „elektorat”.

Otóż ten „elektorat” wyłonił z siebie dużo wcześniej takie „zmory wyborcze”, jak Niepokonani, Zmieleni, Oburzeni, Pokrzywdzeni przez…, itd., itp. Dopóki ludzką wyobraźnią „zmór” zarządzał Janusz Korwin-Mikke – sitwy miejskie i sitwy regionalne (na poziomie regionu zanika „różnica elekcyjna” między wsią a miastem) mogły spać spokojnie. Ale JKM przedobrzył: niespodziewana zagrywka przeciw P. Kukizowi – przed kamerami głównej rozgłośni – spowodowała ostateczne przerzucenie sympatii „oburzonych” ku Pawłowi. On zaś jest sprawniejszy na „scenie”, niż JKM.

Posypało się lawinowo. Jednego dnia „Bronek musiałby przejechać po pijaku na pasach ciężarną zakonnicę”, by przegrać” – a następnego dnia przegrał z kretesem, i to nie wobec J. Kaczyńskiego, ale wobec „substytuta”, wystawionego do harców.

Od następnego dnia po tym „przewrocie sympatii” – korespondowałem z P. Kukizem. Ale on albo mnie lekceważył (nie dziwię się), albo nie rozumiał, czego dokonał, albo „coś się działo w kurniku” (powtórka z Tymińskiego, tylko ciszej). Zamiast postawić na „indignados” – Kukiz zajął się swoją mantrą, JOW-ami, której jego „rodzony” elektorat nie pojmował i nadal nie pojmuje.

Tymczasem koalicja PO-PSL też sądziła, że majowe zaskoczenie to pomyłka przy pracy. Mając pewność, że jesienią „życie się znormalizuje” i „właściwa opcja” znów obejmie władzę – przygotowała „haka” na nieoczekiwanego Prezydenta, zapisując w pośpiesznej ustawie o TK, że jakby co (jeśli zacznie wetować i bruździć) – można go będzie „zawiesić”, zastąpić Marszałkiem Sejmu.

Zadziałała jednak „kula śniegowa”, a że Kukiz – choć to on ją uruchomił – nie umiał spraw „ogarnąć” – sprawę wzięli w swoje ręce doświadczeni fachowcy. W tym właśnie momencie – Kukiz „porzucił” swój „oburzony” elektorat, uznajmy, że niechcący, albo z głupoty. Ostatecznie wszedł do Parlamentu z garstką sprzymierzeńców, z których niemal nikt nie poczuwa się do Oburzenia, choć to „oburzeni” rozpirzyli puzzle AD 2015. Dziś „oburzeni” wciąż liżą rany.

TA HISTORIA ODBIEGA OD OPISU PROCEDERU, KTÓRY PODAŁEM POWYŻEJ. bo wtedy, kiedy „elektorat” się aktywizuje we właściwym momencie, czyli na początku, kiedy kamaryle nie mogą cichcem budować sobie „sukcesów w kontredansach” – wtedy WŁADZA SPOCZYWA W RĘKACH SUWERENA. Jesienią 2015 stała się dlatego, że suweren spoczął na laurach w okresie wakacyjnym (to ciężki, śmiertelny grzech Kukiza, który mu przez całe wakacje sygnalizowałem, mam dowody), więc inicjatywę przejęła drużyna sprawna w „te klocki” i zrobiła to, co robią mistrzowie, kiedy przeciwnik derbowy (PO-PSL) wychodzi na murawę obolały i przestraszony.

 

*             *             *

Minęły dwa lata. W tym czasie formacja „przetrącona” w 2015 roku próbowała „oburzenia a’rebours”: siły „transformacyjnych euro-etatystów”, współ-kolonizujące Polskę, mające walny udział w tym, że „oburzenie” napęczniało i wylało się dwukrotnie w 2015 roku – wmówiły „rozmaitym apolitycznym[4]”, że to oni muszą się oburzać. Prawdziwi, pierwotni „oburzeni” – do dziś nie podnieśli się po osieroceniu przez Kukiza.

Oczywiście, KOD-ownicy kończą, jak kończą, szkoda ich naprawdę szczerego zapału. Mam wrażenie, że z niektórymi animatorami KOD znam się dobrze i nie dam głowy, ale wierzę w ich obywatelską intuicję i misyjną szczerość. Tyle, że ani przez 5 minut nie zanosiło się na coś, co byłoby najlepsze: sojusz pierwotnych „oburzonych” z „gęgaczami”.

Pierwotnych „oburzonych” nie zaspokojono politycznie, ale nowa zwycięska formacja znakomicie ten żywioł zagospodarowuje: uważam, że majstersztykiem jest „kropkowanie” rozwiązań socjalnych (mylonych przez media z projektami lewicowymi). To pozwala formacji obecnie rządzącej przywrócić ład polityczny, czyli opisany powyżej proceder, który zaczyna się w punkcie 1-wszym, cytuję: Pierwszym aktem wyborczym jest – raczej mimowolne – zdecydowanie przez każdego z nas, czy chcemy się w te wybory zaangażować, czy raczej „pójdziemy na przedstawienie” w roli biernych marionetek.

Formacja aktualnie rządząca wie lepiej niż Kukiz, czemu zawdzięcza swoje zwycięstwa AD 2015, począwszy od nieoczekiwanego sukcesu „substytuta-harcownika”. Dlatego nie dopuści do sytuacji, w której „oburzeni” (dziesiątki organizacji ludzi pokrzywdzonych) byliby aktywni tuż przed głosowaniami: mają wcześniej abdykować, dać kamarylom swobodę rozgrywania kontredansów. Tak odczytuję ten kosztowny, kojący „socjal” serwowany z Budżetu ku Suwerenowi. Tak też odczytuję „przeniesienie ideowo-lojalnościowe części aktywu lewicowego, a nawet „lewackiego”, z walki o „sieroty po Transformacji” ku walce o „minimum zdolności sprawczych” w roli „paprotek nowej władzy”. To nie jest grzech, zwłaszcza wobec zadziwiającej bezwładności Kukiza, tylko mam wrażenie, że można powalczyć o więcej.

 

*             *             *

Spróbujmy roboczo podzielić „elektorat” wedle „zdolności sprawczej”.

A.      Najsłabiej wyglądają tu „ofiary transformacji”: indignados, huerfanos, inocentes, excluidos, desdentados. Walczą o przetrwanie, a nie o politykę.

B.      Nieco silniejsi są „menedżerowie ludowi”, czyli organizacje lokatorskie, konsumenckie, pracownicze, , „pozarządowy”, dziennikarze programów interwencyjnych.

C.      Średnie organizacje partyjne oraz duże organizacje związkowe mają już „współ-zdolność redagowania uchwał i przepisów”, lobbowania w urzędach i organach oraz sądach.

D.      Zespoły nomenklaturowe i „kiście geszefciarskie porastające wokół nich”: działają „ciszej”, ale są niebywale skuteczne ekonomicznie i politycznie.

Kiedy zatem opisuję powyżej rozmaite „kontredanse” – to menedżerowie ludowi bywają na spotkaniach otwartych, partyjni i związkowcy bywają na „konsultacjach społecznych”, ale główne karty pozostają w rękach kiści geszefciarskich. To one  w „czasach spokojnych” są rzeczywistymi wyborcami. Ktokolwiek oczekuje zmiany państwowych (rządowych, parlamentarnych) priorytetów – musi w odpowiednim czasie pobudzić pozostałych graczy – aby „zakłócić proceder” tuż przed dniem głosowania. I kiedy powrócimy do Kukiza to widzimy, że wykonał dobrą robotę przed głosowaniami majowymi 2015 (na Prezydenta), a zupełnie abdykował we wrześniu-październiku (Parlament).

 

*             *             *

Gdyby ktoś mnie zapytał o to, co robić w sprawie głosowań samorządowych 2018, to „za darmo” odpowiem: albo dossać się do formacji aktualnie rządzącej (wielu ludzi z lewicy i wielu liberałów tak cichcem robi), albo zjednoczyć się przeciw tej formacji, jednocząc „menedżerów ludowych”, organizując się na kilka ostatnich tygodni przed głosowaniami.

Ale co, jak, gdzie, komu, w związku z czym – to już – Państwo wybaczą – wiedza „ekspercka”. Powiem tylko, że klucz do rozwiązania siedzi prawie od 20 miesięcy w areszcie, na bezdurno, za nic. Kto ten klucz podniesie – ten jesienią zagra najostrzej, w każdym razie rozegra decydujący kawał meczu po swojemu.



[1] Na przykład rozmawia się o tym, jakie prawa i uprawnienia oraz obowiązki ma mieć ten czy tamten organ, urząd, służba, „czynnik społeczny” – a w rzeczywistości dokonują się owe zakulisowe „przymiarki kadrowe”, podziały wpływów, zastrzeżenia zabezpieczające przed „ograniem nas” – jak to w biznesie;

[2] Jest jasne, że „wybrani” zostaną ci, którzy najlepiej zaspokoją oczekiwania kamaryl, biznesu, służb, „dyplomacji” – czyli zaufani, którzy przyjmą na siebie zadanie wprowadzenia w życie konkretnych zapisów, projektów budżetowych, działań zarządczych, itd.;

[3] Wszyscy pamiętamy, jak wszystkie „demokratyczne” charty rzuciły się na Tymińskiego, kiedy ten przeskoczył Mazowieckiego i wszedł do drugiej rundy prezydenckiej. Czytelniku, nie daj się zmylić: Tymiński nie był najlepszym kandydatem na Prezydenta, ale tu mówimy o tym, że to kamaryle i służby uratowały wynik wyborów, a Elektorat miał dodatkowe „kino”, o niczym nie decydował;

[4] „Rozmaici apolityczni” – to ludzie KODowi, którzy jakoś sobie poukładali życie transformacyjne i maja w nosie „przegranych nieudaczników”, a ich zmartwienie objawia się w słowach „kaczory nam to wszystko poprzewracają”: owi KODowi nie chcą widzieć, że ich sytuacja życiowa jest o niebo lepsza (choć ten nie są to frukty), niż sytuacja milionów ofiar Transformacji (bezrobotnych, bezdomnych, rozpaczliwych przestępców, ofiar windykacji i pułapek finansowych, emigrantów „za chlebem”);