Problemy społeczne a siła polityczna

2015-08-23 08:00

 

Zmiana na urzędzie Prezydenta RP, ciężkie suchoty Platformy, rozsypka lewicy oraz spazm Kukizowy – to wyznaczniki nieuchronnych przemian, jakie nastąpią jesienią 2015 w Polsce, choćby nie wiem jak zaklinać rzeczywistość.

Plują sobie w brodę „demokraci”, widząc jak wiele jeszcze zostawili w rękach „przypadkowego społeczeństwa”. Przecież wiadomo, że Polacy-szaracy są do imentu niekumaci w sprawach publicznych, a tuśmy tak pourządzali, że co i rusz „urna i ulica” są języczkami u politycznej wagi – zdają się psioczyć „demokraci”.

Ja to widzę tak:

1.       Cztery wyznaczniki przemian (pierwszy akapit powyżej) sygnalizują najpoważniejsze problemy, ale ich sedno omijają szerokim łukiem;

2.       Rzeczywiste problemy społeczne nie przekładają się na mapę sił politycznych ani w odwzorowaniu 1:1, ani nawet w połowie;

Zacznijmy zatem od owych wyznaczników.

Zmiana na urzędzie Prezydenta RP. Urząd ten nie jest w Polsce zbyt mocno posadowiony ustrojowo: Prezydent więcej może zdziałać jako organizator porozumień łagodzących spory albo – paradoksalnie – wywoływacz „wojen na górze”, niż gospodarz robiący użytek ze swojej inicjatywy ustawodawczej. Nie bez znaczenia jest fakt, że „nad” Prezydentem jest praktycznie Rząd (Premier, jednoosobowo), a do tego Państwo polskie jest „kontrolowane” przez rozmaite siły pozapaństwowe: korporacje międzynarodowe, ugrupowania polityczno-gospodarcze Europy i świata, sekretne matryce oraz Kościół. Mówienie o tym wielu oburza lub śmieszy, ale trudno jest wskazać Rząd i Prezydenta Polski, któryby nie brał poważnie (a nawet przede wszystkim) zdania tych pozapaństwowych sił w swojej codziennej robocie: ja nawet idę dalej i twierdzę, że urząd Prezydenta RP (i Prezesa RM) jest całkiem konkretnie, formalnie (a nie zawsze jawnie) podporządkowany dyktatowi tych sił. Zupełnie inaczej widzi to opinia publiczna w Polsce: żargonowemu pojęciu „głowa państwa” nadaje się tu sens dosłowny i oczekuje się, że cokolwiek Rząd niedociąganie – Prezydent naprawi. Pokutuje tu (być może) legenda Naczelnika-Dziadka albo Sekretarzy, oparta na oczekiwaniu, że więcej „może” nieformalny przywódca, „ojciec narodu”, niż struktury wyposażone w konstytucyjne prerogatywy. Tym samym w zapomnienie idzie dziesięcioletnia prezydentura Kwaśniewskiego, który jak ognia unikał zabaw zapałkami systemowo-ustrojowymi: bardziej „ceni się” zarówno rozrabiakę Wałęsę, jak też aktywnego wobec Kaukazu i Ukrainy Kaczyńskiego i słynącego z potknięć Komorowskiego: wydają się oni bardziej soczyści i prawdziwsi od Kwaśniewskiego. Skoro więc „żyrandolowca” zastąpił uczeń Kaczyńskiego – oczekuje się od niego działań programowych, i to oczekiwanie jest powszechne, właściwe nie tylko dla zwolenników zmiany rządów. W tym kontekście opinia publiczna ustawia urząd Prezydenta RP „mocniej” niż to jest w rzeczywistości, zatem skoro się dokonała zmiana – zmienia się również pogląd na możliwą stałość lub zmienność władzy w Polsce.

To wszystko oznacza, że zarówno zwolennicy, jak też przeciwnicy urzędującego od kilkunastu dni Prezydenta Dudy noszą w sobie przerośnięty obraz Urzędu  jako Organu Władzy, realnej, konkretnej, namacalnej, przerośnięty wbrew oczywistym konstytucyjnym zapisom i wbrew uwikłaniu tego urzędu w „kontrole” pozapaństwowe.

Ciężkie suchoty Platformy. Ugrupowanie to jest w oczach rosnącej większości nosicielem wszystkiego co się zakłamaniem zwie: począwszy od KLD, które w „wilczy” sposób ograło i Unię Wolności, i AWS, poprzez „pierworodny grzech założycielski” (duży udział służb w powstaniu nowego bytu), aż po ściemę „zielonej wyspy” i „cudu” i rejteradę Premiera z Wicepremierką na saksy do Europy – wszystko to „elektoratowi” kojarzy się z odium każdego z najdrobniejszych niepowodzeń Transformacji i poważnych przez nią niesionych patologii. Projekt PO oparty był – można przypuszczać – na założeniu, że przemiany ustrojowe w gospodarce wyzwolą jakąś „ekstra” energię zbiorową, zintensyfikują to co w ekonomii nazywa się „pracą”, a przemiany społeczne wyzwolą ludzką inwencję twórczą i społecznikowską oraz przemyślność i zapobiegliwość gospodarską w każdym zakamarku życia społecznego, uwalniając Państwo od troski o codzienny los Ludności. Przy takim założeniu wystarczy być u władzy i rozbudować Nomenklaturę, która zbuduje Twierdzę Konstytucyjną raz na zawsze fundującą panowanie żywiołu liberalno-biurokratycznego. Cały ten plan wziął w łeb, kiedy po Buzku i Marcinkiewiczu-Kaczyńskim Platforma objęła resorty: już pierwszy „rachunek możliwości” pokazał, że „nie ma na czym budować” (dziś wiemy, że zbyt dużo w gospodarce jest systemowo-ustrojowej odśrodkowości, nie dającej się zwyczajnie, po prostu „zdrapać”), stąd Tusk ogłosił, że „Polska potrzebuje cudu” i „zorganizował” ten cud biorąc zewsząd (najwięcej z UE) jak najwięcej funduszy zwanych pomocowymi, a w istocie drenujących i formatujących Polskę „pod Europę”. Kiedy i to okazało się kosztowne (lawinowo rosnąca zapaść bilansów i budżetów w całym przekroju gospodarczym i administracyjnym) – ostatnią próbą „skoku” na zasoby publiczne były Polskie Inwestycje Rozwojowe: plajta tego projektu była najprawdopodobniej bezpośrednią przyczyną rejterady „współ-ojca projektu PO”. A że zrobił on wiele, by ciąć równo z korzeniami konkurencję (Płażyński, Piskorski, Olechowski, Rokita, Schetyna i wielu innych, w jakimś sensie nawet Komorowski i najwybitniejsi platformiani „europejczycy”) – dziś nie ma w PO osoby, która przyznałaby się do tej porażki i wzięła się za sanację ugrupowania.

To zaś oznacza, że jedyna siła apostolska polskiej Transformacji traci głos, a przynajmniej posłuch „w narodzie”:  ten eufemizm oznacza zniecierpliwienie niższych warstw Nomenklatury, a nawet całych koterii współbudujących PO.

Rozsypka lewicy. Jej podstawowym problemem w Polsce (poza wyjątkami) jest rywalizacja rozmaitych konstelacji o miano „prawdziwej” lewicy, przy czym to co zdaje się zwyciężać w świadomości jako „prawdziwość” – jest w rzeczywistości konserwatyzmem a’rebours, podnoszącym takie konserwatywne kwestie jak rodzina, praca, praworządność, sumienie, wychowanie, kultura – w sposób zgoła nie-konserwatywny. Lewica w Polsce rozpostarta jest między kilka fenomenów społecznych: związki zawodowe, zarówno te ugodowo-państwowotwórcze jak też te radykalno-flibustierskie, korpus parlamentarno-nomenklaturowy, ruch intelektualno-medialny skupiony najczęściej w klubach dyskusyjnych, fundacjach, stowarzyszeniach i redakcjach oraz żywioł manifestacyjno-podskakiewiczowski, niekiedy uciekający się też do inicjatyw „sanitarnych” skierowanych na interwencyjną pomoc w palących sprawach jednostkowych – no, i wypierający projekty „klasowe” nurt „kulturowy”, którego wyrazicielem są pięknoduchy zielono-feministyczno-LGBT-respect, wspólnie pochylające się bezsilnie nad mnożącymi się wykluczeniami. Paradoksalnie lewica polska karmi się pozalewicowymi spazmami antyustrojowymi, związanymi z nazwiskami wymienionymi poniżej, gdzie mowa o spazmie Kukizowym. Spazmy te dają jej nowe spojrzenie, na krótko korygują język, narrację, przekaz. Przy tym wszystkim charakterystyczna jest wypowiedź Ryszarda Kalisza sprzed lat, który zauważając, iż „marksizm nie jest już inspiracją dla polskiej lewicy”, jednocześnie nie wskazał, co w zamian. Lewica bowiem – podążając za jej niegdysiejszą „nadzieją”, Aleksandrem Kwaśniewskim, stała się na wskroś pragmatyczna, porzuciła wszelkie społeczne projekty na rzecz uczestnictwa w grze bieżącej, co owocuje porzuceniem „elektoratu” przez lewicową inteligencję (np. Rosati, Święcicki, w jakimś sensie Modzelewski, Bugaj, Belka).

To zaś wszystko oznacza, że lewica polska nie jest w stanie ani uruchomić, ani choćby autoryzować żadnego ruchu „indignados” (a tych w Polsce mnoży się do syta, choć drobnicowo), zatem długo jeszcze będzie się w Polsce zazdrościć podmiotowości i konceptu takim formacjom jak Die Linke, Podemos czy Syriza.

Spazm Kukizowy. Rozpatrywanie przypadku Pawła Kukiza bez porównań z Wałęsą, Tymińskim, Lepperem i Palikotem – może okazać się niepłodne. Od początku bowiem Transformacja niesie z sobą szkody materialne i wykluczenia społeczne, które nie są (wbrew propagandzie) niezbędnym kosztem przemian, tylko od zarania były wytrychami ustrojowymi mającymi „szokowo” zdynamizować przemiany. Wałęsa uruchamiając swoją „wojnę na górze” podważył proces przeistaczania się aktywu Solidarności i Komitetów Obywatelskich w święte krowy ustrojowe, którym „się należy” za sam fakt uczestnictwa w podstawianiu nogi komunie. Może wyczuwał, że grozi to totalitaryzmem a’rebours, opartym nie na tępej przemocy, ale na „religii solidarnościowej”. Tymiński był w swej robocie mniej wyrafinowany: ogromadził wokół swojej kampanii wszystkich, którzy ponosili uzasadnione i nieuzasadnione koszty początków Transformacji, podważył jej społeczny sens, a nawet przesłanie kulturowe. Gdyby był w tym bardziej wiarygodny – mógłby pokonać nawet Wałęsę, co miałoby niewyobrażalne skutki – nie bójmy się – cywilizacyjne, bo wykreślenie dorobku Solidarności tuż po tym, jak zaczęła „rządzić” – oznaczałoby porażkę wszystkich wyobrażeń o demokracji, nawet tej reprezentowanej przez „samorządność wiecową”, która w bardziej skrajnej postaci objawiła się podczas ukraińskich Majdanów. Lepper – zacząwszy od dość prostej negacji „balcerowiczowskich” odsetek kredytowych – okazał się obrońcą prowincjonalnej struktury społecznej, opartej na znanych z imienia i nazwiska liderach przedsiębiorczości: na gospodarzach wiejskich, tracących autorytet na skutek „wizyt” komorniczych oraz na przedsiębiorcach, rugowanych z „rynku” przez „rwaczy dojutrkowych”, nie zakorzenionych w środowisku, działających w formule „tyle zysku co w pysku”, czyli „skubnij i znikaj”. Palikot – reprezentujący skądinąd „rwactwo dojutrkowe” – dał upust swoim „filozoficznym” wyobrażeniom o dobrej polityce i stworzył specjalny wentyl polityczny dający szansę awansu grupom i osobom, których obecność w „medialnej” polityce była przedtem niewyobrażalna: wyrokowcy, apostaci kościelni, reprezentanci ruchu LGBT, transseksualistka. Jak na eksperyment polityczny – osiągnął Palikot niespotykany w tej części świata sukces, po czym go koncertowo pogrzebał we własnej błazenadzie.

Kukiz, który rozmontował myślenie „głową muru nie przebijesz”, a ostatnio „nakrywa” system-ustrój na konstruowaniu Twierdzy Konstytucyjnej, budowanej dla „dopuszczonych” – idzie tym samym szlakiem: znakomite wyczucie słabizny ustrojowej i kompletna niedojrzałość do gry pośród dinozaurów.

 

*             *             *

Te cztery okoliczności już teraz – i to się nie odstanie – odcisnęły swoje piętno na myśleniu politycznym „szaraka wyborczego”, zatem wsteczne próby apostołów Transformacji i ich głównych adwersarzy, by powrócić do wygodnej dwu-biegunowości politycznej są okastrowane z tego, co się nazywa „orientacją wprzód”. Im bardziej Platforma będzie się popisywać polskim skokiem transformacyjnym, im bardziej będzie PiS uderzać w tony egzaltacji – tym bardziej wiarygodny staje się Kukiz, nawet uwzględniwszy jego szaleństwo.

 

*             *             *

A teraz spróbujmy zastanowić się, jakie rzeczywiste problemy społeczne mogłyby odcisnąć swój jednoznaczny, bez meandrów, ślad w rzeczywistości politycznej. O rozmaitych wyzwaniach polskich pisałem wielokrotnie, tu jednak skupię się na tym, co może i „powinno” przełożyć się na projekty polityczne, i to „od jutra”:

1.       Krańcowo nierówny podział dochodu uzyskiwanego ze zbiorowej pracy (naturalnej żywotności ekonomicznej i przedsiębiorczości). Polska gospodarka jest areną brutalnej gry o tytuły do dochodu, natomiast wytwarzaniem tego dochodu większość graczy zdaje się nie przejmować. Stąd oczekiwania co do funduszy pomocowych czy inwestorów zagranicznych i dość wyraźna dyskryminacja rodzimych przedsiębiorców (w tym rolno-spożywczych, budowlanych, przewozowych, imp-ex-owych), wsparta zadłużeniem budżetów (kontrole, zmowy „rynkowo-nomenklaturowe”, np. przetargowe, opresja skarbowa i celna, niestabilność warunków działania);

2.       Wsobność ekonomiczna Państwa, abdykującego od gospodarskiej roli zarządcy Krajem i Ludnością. Zadłużenie podmiotów gospodarujących, administracji lokalnej, budżetu Państwa – czyni Polskę bankrutem, może nawet nie ze względu na bilionową skalę, ile ze względu na brak wiarygodnych mechanizmów odwracających tendencję zadłużeniową. W przypadku „rynkowego” podmiotu zarząd ma w takich sytuacjach obowiązek zgłoszenia upadłości, natomiast kiedy mamy do czynienia z powszechnym deficytem, i to pogłębiającym się – poszukuje się rozwiązań sanacyjnych, które nijak i nigdy się nie zwrócą gospodarczo, za to ostatecznie kolonizują polską gospodarkę i politykę;

3.       Miazma kulturowa, dla której od kilku dni mam nazwę Dismaland i którą opisałem TUTAJ. Dziadzienie kulturowe, w tym dziadziejąca inteligencja, nie wywiązująca się z misji kreatora-nosiciela etosów i organizatora społecznej przedsiębiorczości społecznikowskiej, artystycznej, intelektualnej, biznesowej – jest oczywista. Swoje też robią eksperymenty na polskiej oświacie, przy czym mowa nie tylko o niesławnej reformie edukacyjnej. Inteligencja ma kiepski wybór: albo stanie się politycznie służebna, albo zostanie sprowadzona do nędzy pod każdym względem;

4.       Uwikłanie Państwa w konflikty wojenne nijak Polsce nie służące. Grą wstępną były oczywiście Bałkany i bliskowschodnie wybrzeże Morza Śródziemnego, ale nikt nie zastanowił się nad stanowczą rezygnacją Tadeusza Mazowieckiego z roli komisarza europejskiego ("W Bośni ważą się losy międzynarodowego porządku i podstawowych zasad, na których ufundowano cywilizację. Nie jestem przekonany, że punkt zwrotny, na jaki liczyliśmy, nadejdzie, dlatego nie mogę dłużej uczestniczyć w pozornej tylko misji ochrony praw człowieka" – pisał 27 lipca 1995 r. w liście do Organizacji Narodów Zjednoczonych). Późniejsze decyzje dotyczące Iraku i Afganistanu (wraz z bazą tortur na terenie Polski) – dopełniły szkód politycznych i wizerunkowych;

5.       Słabnąca pozycja Polski w regionie Europy Środkowej. Polska nie wykorzystała ani swojej wiodącej początkowo roli w rozmontowaniu „obozu socjalistycznego”, ani możliwości, jakie dała CEFTA czy Grupa Wyszehradzka, a poczynania polskiej dyplomacji w sprawie Ukrainy zniecierpliwiły wszystkich do tego stopnia, że dla NATO liderem regionalnym stała się Estonia i Rumunia, a regionalne sprawy gospodarczo-polityczne pozostają w rozsypce, nie licząc „trójkąta sławkowskiego”. Obecne rozwiązania personalne na szczytach polskiego Państwa nie służą odrodzeniu się pozycji Polski w regionie;

Możnaby pewnie tę listę wydłużać, ale jakże ponętny wydaje się przykładowy program składający się z następujących haseł: (1) wyrównać sprawiedliwe relacje między wkładem pracy a dochodami, (2) wyprowadzić Państwo na prostą finansową i uczynić służebnym wobec Kraju i Ludności, (3) odwrócić proces kulturowej degradacji społeczeństwa, (4) natychmiast zaprzestać zbrojeń uczestnictwa w cudzych misjach wojskowych, (5) postawić na integrację środkowo-europejską, zwłaszcza wobec kryzysu Rosji i Europy.

Takie hasła – przełożone na konkretne działania – są ogromnie „pracochłonne”, ale wydają się niezbędne. Tyle, że siły polityczne, które na skutek czterech wcześniej omówionych okoliczności SA w Polsce najbardziej żywotne – wcale tak nie myślą: Platforma nadal chce kolonizować Polskę i zamykać Państwo w „twierdzy dla swojaków”, PiS trwa w projekcie „jagiellońskim”, Kukiz unika wszelkiego myślenia programowego, lewica bawi się w rozwiązania „kulturowe”, Prezydent stawia na resorty siłowe.

Zadaniem zaś Ludności jest nadal nic z tego wszystkiego nie rozumieć.

Zatem jestem utopistą. I niech tak zostanie