Prawo oparte na zasadach

2011-05-31 06:09

 

Zbliżający się sezon ogórkowy – ogórki uczciły w sposób wredny, przewrotny i mściwy. Pokazały oto, ile warte są setki tysięcy drobiazgowych przepisów unijnych, wraz z idiotyzmami typu regulacja krzywizny banana albo przeistoczenie marchewki w owoc, by przecier marchwiowo-jabłkowy dał się jednoznacznie zakwalifikować.

 

Ogórki te po prostu zaczęły podtruwać zblazowaną Europę, przypominać jej, że tworzone przez nią prawo jest konstrukcją bezsensowną, niczego pożytecznego ostatecznie nie przynoszącą. Jedyną funkcją tego prawa jest to, że do każdego nowego przepisu potrzebny jest człowiek, w którego kompetencjach ów przepis będzie się znajdował, co sprzyja rozrostowi biurokracji i kontroli, ale na pewno nie działa kojąco na dobrostan ludzki.

 

Dawno temu usłyszałem dowcip: panie kochany, przy ruchliwej szosie nie uprawiaj pan truskawek, bo one delikatne, wchłaniają ołów ze spalin, nie nadają się do jedzenia! A w odpowiedzi: oczywiście, racja, ale te tutaj truskawki to nie do jedzenia, tylko na sprzedaż!

 

Na tle szalejących ogórków odświeżyła mi się dawna moja koncepcja PRAWA OPARTEGO NA ZASADACH. Wyjaśniam.

 

Można prawo oddać w ręce ludzi, którym ufa się bezgranicznie, że potrafią wyważyć racje, interesy, krzywdy, korzyści i w swoim sumieniu oraz wyczuciu sprawiedliwości wskazać rozwiązanie racjonalne. Tak mniej-więcej reklamowano mi prawo „precedensu” funkcjonujące w Brytanii albo w USA.

 

Można też prawo oddać w ręce sprawnych biurokratów, którzy potrafią niczym komputer obracać równocześnie setkami przepisów adekwatnych w konkretnej sprawie i wyważyć ich ogólny sens, ale z tym ograniczeniem, że poza owe przepisy nie wyjdą.

 

Obie filozofie prawa pokazały już nieraz swoją – z jednej strony – bezsiłę, nie nadążanie za bujną rzeczywistością, ale też – z drugiej strony – zniewalający bezwład, krępujący wszystkich i wszystko. Oba meta-systemy prawne pokazują też, jak łatwo można manipulować prawem, odbierając mu jedyny „sensowny sens”: misje niesienia sprawiedliwości.

 

Obie też pokazały, jak łatwo chłoną patologie, niczym truskawki ołów.

 

 

*             *             *

Moja koncepcja powiada: świat prawa powinien składać się z niewielkiej liczby zasad, na przykład 1000 (każda liczba jest dobra). Między tymi zasadami ustalana jest hierarchia, wzajemne implikacje oraz ustalony jest tryb procedowania w przypadku, kiedy zasady znoszą się, przeciwstawiają się sobie. Mogę to sobie wyobrazić nawet bez przepisów i procedur!

 

Wszystko razem da się pomieścić w jednej książce.

 

Cała reszta studiów prawniczych powinna się skupiać na historii Państwa i Prawa, na Etyce i jej historycznych oraz kulturowo-cywilizacyjnych zastosowaniach, na dociekaniach o naturze Człowieka, Wspólnoty i Społeczeństwa. I na wszechstronnym omawianiu złożonych przypadków.

 

Oto przykłady takich zasad: człowiek jest ważniejszy niż natura, rodzina jest ważniejsza od każdej innej wspólnoty i zbiorowości, życie i zdrowie jest ważniejsze od majątku, kradzież jest złem, pomoc jest dobrem, lichwa i spekulacja są złem, cnotliwe życie wygasza niegdysiejsze niecnoty, wyrządzoną szkodę trzeba zadośćuczynić lub naprawić, za praca może być nagradzana tylko raz (to o łapówkach), zło może być karane tylko raz (to o aresztach wydobywczych), kto czyni zło będąc funkcyjnym – funkcyjnym być nie może, każdy ma prawo do błędu, ale tego uprawnienia nie wolno nadużywać, wybaczenie i porozumienie jest ważniejsze od kary i zemsty, słabsza strona procesowa ma „na dzień dobry” rację po swojej stronie, umów nie zawiera się „w cztery oczy”.  Wiem, niektóre zasady są już zapisane.

 

Wtedy sędzia (nie gołowąs czy paniusia po aplikacji, ale SĘDZIA) we własnym sumieniu mógłby rozstrzygać, czy nędzarz kradnący bułkę albo uczeń podrabiający legitymację mają iść do więzienia, czy może wystarczy im jeden dzień wkładania do głowy, jak się takie sprawy załatwia bez łamania zasad społecznego współżycia. Czy dłużnik wiedział, co go czeka, kiedy zmuszony okolicznościami zadłużał się. Łatwiej byłoby też takie prawo zrozumieć tzw. poliszynelowi, człowiek uczestniczący w postępowaniu sądowym nie czułby się durny i bezpodmiotowy.

 

Mam wrażenie, że takie prawo nie dopuściłoby idiotyzmów w postaci milionów dolarów za drobiazg, nie powodowałoby, że durny przepis nie pozwala nakarmić biednych, a blokujący obwodnicę rzadki okaz przyrodniczy jest ważniejszy niż kilkanaście ludzkich ofiar drogowych rocznie. Do porannych wizyt służb specjalnych pod mylnym adresem, w duperelnej sprawie. Do więziennej czy wojskowej „fali” albo „grypsery”. Do sprzeniewierzania się urzędników i funkcjonariuszy swojej służbie.

 

Zaś „producenci” ogórków najpierw sami skosztowaliby ich, zanim dopuściliby do ich sprzedaży.

 

 

 

Kontakty

Publications

Prawo oparte na zasadach

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz