Prawo do wizji

2010-02-20 22:00

 

PRAWO DO WIZJI

/jeśli już zrobiłeś karierę, to obejrzyj się za tymi, z którymi razem wyrastałeś, często zawdzięczając im wiele: śmietnik nie jest dla nich właściwym miejscem/

 

Jest taki rodzaj pretensji do losu, który wyraża środowiskowa pieśń biesiadna, zaczynająca się od słów: „dlaczego Olek, a nie ja...” (i dalej żale o to, że przecież ja też mógłbym być niezłym prezydentem). Imię w tekście można zmieniać dowolnie, w zależności od epoki oraz od konkretnej pretensji do losu. Pieśń ta powinna być wykonywana przeciągle i rozpaczliwie, aby nikt jej nie pomylił z kantatą.

Najwyższą wartością tej pieśni jest autoironia. Śpiewający udają chóralnie, że o niczym innym nie marzą, jak o detronizacji nosiciela imienia i zastąpieniu go swoimi osobami, zawodzą żałośnie, że kraj nasz i świat cały ponosi dużą stratę, a im samym dzieje się krzywda, skoro mimo talentów pozostają nadal szarakami.

Bardzo popularnym imieniem na Ordynackiej jest ostatnio Włodzimierz. Nie ten z Mauzoleum na Placu Czerwonym, choć też sekretarz. Długoletni działacz środowisk akademickich. Odkryty przez media podczas sejmowego kontredansa, kiedy to wygłosił expose na temat stanu polskich mediów elektronicznych, niebezpiecznych procesów w tej dziedzinie i sposobów zapobieżenia niechybnemu zawałowi. Od tamtego czasu „przekaziory” serwują Włodzimierzowi łaźnię, z lubością publikując jego fotki, cytując wypowiedzi o nim i cytaty z niego samego. Właściwie nie wiadomo, czy to mu służy, czy raczej przysparza mu zgryzot.

Największą wadą Włodzimierza jest fakt niezmiernie rzadki w gronie bywalców pierwszych stron gazet: otóż nie tylko ma on poglądy w sprawach, którymi się zawodowo zajmuje, ale w dodatku zgadza się z tymi poglądami, odmawiając korzystania ze sztancy, jaka w tej sprawie obowiązuje pośród establishmentu. W wypowiedziach na temat telewizji, radia, prasy, wydawnictw – używa rozumu według swoich najlepszych wyobrażeń o rozumie, nie chce korzystać ze zbiorowej mądrości klasy politycznej, co wiąże się z niemal automatycznym podziałem tejże klasy na gorących zwolenników Włodzimierza, dalej na jego nieprzyjaznych pouczaczy oraz na gawiedź czekającą na wynik niechybnego zwarcia przy jakiejś okazji, przy czym będzie dużo huku i łomotu, jak w epoce dinozaurów.

Dlaczego Włodek a nie ja? – zdają się zawodzić bywalcy dorocznych piwek w Stodole i innych spotkań okolicznościowych. Każdego przecież stać na wizje, które mógłby roztaczać w nieskończoność, byle tylko znalazł słuchaczy. O tych słuchaczy zresztą chodzi, bo ileż można rodzonej żonie opowiadać, jak piękny byłby świat, gdyby tylko ktoś ważny mnie wysłuchał! Jak to jest, że Włodzimierz nie może zrobić kroku, aby nie potknąć się o kolejnego medianta piszącego o nim artykuł albo nakręcającego kronikę do porannej audycji, a tymczasem innych nikt nie chce zauważyć, choćby zrobili podwójną stójkę na nosie?

Dobrze jest czasem zauważyć, że oprócz wizji przydaje się jeszcze profesjonalizm. Prawo do wizji ma każdy, ważne jest jednak pytanie o to, co z tej wizji mieści się w kategorii: „realne”. Tu nawet nie chodzi o to, że wizje głosi ktoś mogętny, piastujący kierownicze stanowisko (jak minister) albo zajmujący biurko w węzłowym miejscu (jak sekretarka prezesa), tylko o to, że są podstawy do mniemania, że ten ktoś, kto wygłasza wizję, zna się na tym, o czym mówi. Niewiele ryzykuję twierdzeniem, że nie jest to popularna właściwość aktorów polskiej nawy politycznej.

Można się z Włodzimierzem nie zgadzać literalnie w każdym wygłoszonym przezeń zdaniu, nie da się jednak skwitować jego wywodów jako bezsensownych. Ci, co zjedli zęby na mediach, zwłaszcza elektronicznych, potrafią się zdobyć na merytoryczną dyskusję z Włodzimierzem, wyodrębnić go z krajowej rady i otrząsnąć z funkcji: zawsze okaże się, że coś jeszcze im w ręku zostanie. Pytanie brzmi: ilu z nas, po wyjęciu z naszych prezesur i otrząśnięciu z funkcji oraz dodatków, nadal będzie wartych zauważenia, nadal pozostanie wartościowymi interlokutorami w sprawach, w których zabieramy głos i wygłaszamy zamaszyste poglądy?

Otóż to. Ordynacka pełna jest fachowców od wszystkiego, wszak SZSP/ZSP to firma tysiąca profesji, zdobywanych nie tylko na wykładach i potwierdzanych złożonymi egzaminami, ale też ćwiczonych w klubach studenckich, w kołach naukowych, w bardziej lub mniej poważnych gazetach środowiskowych, na wypadach turystycznych, w kontaktach z rówieśnikami z innych krajów, przy studenckim pośrednictwie pracy. Wartość tych nieformalnie zdobywanych profesji jest tym większa, że zdobywane są one kosztem osobistych i zespołowych porażek, w konfrontacji z niepodręcznikową rzeczywistością, daleką od ideałów i modeli. Ktoś, kto przeszedł twardą szkołę życia, aby w ogóle pozwolono mu pracować na podrzędnym stanowisku w różnych „alma...” (...turach, ...compach, ...artach), ten niewątpliwie jest profesjonalistą, choć w dyplomie ma geologię, językoznawstwo czy wychowanie przedszkolne (też przecież cenne).

Ordynacka pełna jest też fachowców od kariery, zaprawionych w bojach stołkowych, znawców marketingu politycznego, specjalistów od manipulacji i socjotechnik, potrafiących niejedno powiedzieć o kulisach małych i wielkich wydarzeń. Oni też są otrzaskani z porażkami i sukcesami, są niewątpliwa ozdobą świata polityki.

Niestety, stosunkowo rzadko pozwalają oni swoim kolegom-fachowcom z innych dziedzin na prezentację wizji i projektów. Tak jakby fakt bycia politykiem uszlachetniał intelektualnie i dawał przewagę nad pozostałymi. Gdy tymczasem – powiedzmy sobie – bycie politykiem jest tak zajmujące, że mało zostawia czasu na naukę, większość polityków w praktyce cytuje samych siebie, bo innych tekstów nie znają. Wyrazem mądrości politycznej powinno więc być jak najobfitsze korzystanie ze środowiskowej wiedzy gromadzonej przez kolegów nie-polityków, przy czym nie chodzi tu wyłącznie o awansowanie wybranych kolesiów do grona doradców i dyżurnych ekspertów, ale o rzeczywiste sięganie po niezmierzone zasoby wiedzy i rozumu, nagromadzone przez lata nauki i doświadczeń, a jakże często butwiejące pod wpływem zapomnienia i gorzkiego żalu niespełnienia!

Ustawianie Ordynackiej w czwórki w oparciu o strukturę pionową – to powolne przeistaczanie tej intelektualnej bomby w zwykłą – nie przymierzając – partię, w której miejsce na intelekt jest wyłącznie podczas okolicznościowych konferencji ideologiczno-programowych (np. z okazji kolejnych wyborów). Postuluję wdrożenie w Stowarzyszeniu obowiązku przynależności do którejkolwiek z Grup Dyskusyjnych i w ramach tych grup uczestnictwo w spotkaniach, podczas których zawiesza się funkcje i ordery, a serwuje sie swoje poglądy, mądrość i wrażliwość, w tym artystyczną. Życie intelektualne organizacji, która mieni się elitą mózgowców, nie może ograniczać się do akademii okolicznościowych, bo tam intelektu tyle, co kot napłakał.

Produkujmy wizje jako nasz wyrób firmowy. Stać nas na wizje i mamy do nich prawo, nie wycinajmy się sami na tym polu.

Pokażmy światu „czystej”, wysublimowanej polityki, że jej poczynania śledzimy nie tylko zazdrosnym okiem niespełnionych działaczy, których los pozbawił karier, ale też rozumnym szkiełkiem fachowców, zdolnych przeciwstawić solidne wizje projektom politycznym, jeśli okażą się one bezczelnym łupieniem wyborców z ich majątku, marzeń i złudzeń..