Prawo do przypiekania

2015-08-25 09:30

 

No, i mają mediaści używanie. Paweł Kukiz nie wytrzymał przypiekania podczas wywiadu. Więc ja się wytłumaczę, dlaczego ukułem ów neologizm „mediaści”.

Dziennikarstwo to taki zawód, którego misją jest niesienie pod strzechy wieści o tym, co ważne, co ciekawe, co pożyteczne. Każdy z żurnalistów robi to po swojemu, ale są konkretne specjalności dziennikarskie: sprawozdawca (info na bieżąco lub tuż-po), reporter (opowiada o problemie na konkretnym przykładzie), rozmówca (obcuje z kimś na żywo lub wcześniej przygotowuje wywiady, migawkowe, nowele a nawet „rzeki”), śledczy (odkrywa i ujawnia sprawy opisujące rzeczywistość inną niż fasadowa). I tak dalej.

Czasy i ludzie się zmieniają, zmienia się estetyka i formuły dziennikarskie – ale kilka rzeczy wydaje się nienaruszalnych: Prawda i Przyzwoistość.

Prawda w ten sposób znakuje dziennikarstwo, że eliminuje z zawodu tych, którzy zmyślają wieści, nie sprawdzają informacji, preparują sytuacje, fałszują wiadomości i obrazy.

Przyzwoitość jest wymogiem o tyle, że przestrzega dziennikarzy przed sztuczkami rodem z innych dyscyplin życiowych, np. geszefciarstwa czy służb.

Kiedy tylko mam okazję, to przestrzegam młodzież: ani policjant, ani celnik, ani kontroler z jakiejkolwiek instytucji nie jest twoim przyjacielem, więc jeśli wchodzi z tobą w rozmowy o rodzinie, pragnieniach, poglądach – to tylko po to, byś mu dał informację, jaka mu posłuży, by ciebie „nakryć” albo „oskubać”.

Mediastą nazywam człowieka, który z trudem trzyma się Prawdy (a raczej stwarza pozory, że się trzyma), ale przede wszystkim stosującego – i to na żywo – sztuczki retoryczne rodem z „organów i służb”, skierowane wprost przeciw rozmówcy, stosowane na własną „mediastyczną” chwałę.

Ileż widziałem rozmów, w których „dziennikarz” na siłę wkładał w usta rozmówcy z góry przygotowaną formułkę, a tamten dawał się wpuścić albo skręcał się jak wąż, zamiast mu odparować – nie rób ze mnie kogoś, kim nie jestem.

Za chwilę ten sam mediasta, w rozmowie z kimś innym, mówi: pański poprzednik powiedział to i to, co pan na to. Otóż poprzednik nic nie powiedział, tylko go wpuszczono w powiedzenie. W ten sposób rozgłośnia – rzadziej prasa – żyje jakiś czas kompletnie spreparowaną „narracją”.

„Mistrzów gatunku” mamy w Polsce kilkunastu, zarabiają sumy niewyobrażalne dla szaraków, dla których przygotowują te swoje pasztety, są znienawidzeni przez rozmówców i upragnieni przez tłuszczę słuchaczy, oglądaczy i czytelników, żądnych zemsty na politykach i cele brytach za ich (słuchaczy, oglądaczy i czytelników) ludzkie niepowodzenia. Jedynym lekarstwem na ich podłość jest powszechna odmowa rozmów z mistrzami świata mediastów. Ale kto odmówi?

Oczywiście, mediastów mamy setki, mistrzów mediastwa niewielu. Wszyscy oni nie są w moich oczach dziennikarzami, zwłaszcza jeśli okazuje się, że w jakiś magiczny sposób czują się „równi” rozmówcom i dyskutują np. z posłem albo ministrem, jakby mieli ten sam status. Albo kiedy szydzą i kpią z rozmówcy, kiedy nie dają mu się wypowiedzieć nawet do przecinka, nie mówiąc o kropce. Albo kiedy napuszczają na siebie kilkoro rozmówców. Albo kiedy jawnie są apostołami jakiejś idei, jakiejś polityki, jakiegoś biznesu. To są wszystko nieprzyzwoitości, prowadzące do zakłamania.

No, i trafił im się rozmówca, który ani nie umie, ani nie chce grać w tę grę (niejeden celebry ta i polityk chętnie podejmuje tę zabawę). Paweł poszedł do dziennikarki, a spotkał mediast(k)ę. To tak jakby poszedł do pożyczkodawcy, a spotkałby oszusta-łupieżcę. Poszedłby po towar, a otrzymałby ładnie podrasowane badziewie.

Zareagował jak człowiek oszukany i podpuszczany. Niestety, sędziami są mediaści…

Pisałem o tym dawno, już TUTAJ, na przykład.