Prawda w świecie binarnym

2011-07-29 14:24

/o katastrofie lotniczej – Smoleńsk Siewiernyj/

 

Nie jestem inżynierem lotnictwa, ani pilotem, ani wojskowym, ani ekspertem w dziedzinie jakiejkolwiek z tu potrzebnych, ani politykiem, zatem jeśli zabieram głos w sprawie – a robię to po raz trzeci w ciągu czasu od 10 Kwietnia – to dlatego, że mam coś, co miewają pechowcy na maturze: zły wzór na rozwiązanie zadania.

 

Świat techniki składa się – najczęściej – z dość prostych wzorów oraz „marginesu” do tych wzorów. Tym marginesem może być tzw. tolerancja, albo prawdopodobieństwo, albo okoliczności dodatkowe. Np. mam krew grupy „Rh-”, ale gdy kiedyś potrzebowano jej precyzyjnego określenia – okazało się, że w jej „definicji” jest jeszcze kilkanaście literek czy cyferek: bo moje „Rh-” jest całkiem inne niż „Rh-” kogoś innego, i takich „Rh-” jest co najmniej dziesiątki rodzajów. Albo kiedy podaje się techniczno-odlewniczy rodzaj aluminium (np. AK-9) – to nie oznacza to niczego poza najbardziej prawdopodobnym składem konkretnej „gąski” metalu, a dopiero odlewnik na swoje „wyczucie i doświadczenie” odgaduje, jak długo, w jakiej temperaturze i kiedy może wytapiać to-to w piecu, zanim da formierzom do robienia odlewów. W księgowości znane jest pojęcie „sum niezbilansowanych”, które pojawiają się nawet w najbardziej precyzyjnych budżetach i bilansach. W medycynie czy farmakologii podaje się najbardziej prawdopodobne skutkowanie terapii, ale też jej potencjalne skutki uboczne. Itd., itp.

 

Nawet w najbardziej „techniczno-inżynierskiej” dziedzinie, jaką jest informatyka, żaden fachowiec nie poda niczego „na pewno”. Podane są wzory, algorytmy, procedury, zależności – a w domyśle lub w postaci osobnego parametru umieszcza się „ryzyko” towarzyszące bezkrytycznemu zastosowaniu podanej reguły.

 

W sprawie katastrofy smoleńskiej do tej pory odbyły się dwie oficjalne próby dojścia do „wzoru końcowego” oraz kilkadziesiąt nieoficjalnych, a nawet domorosłych. Ich wartości nie wolno mi oceniać bez narażenia się na śmieszność. Bo próby te podejmowali ludzie bardziej ode mnie kompetentni profesjonalnie albo bardziej „zapięci na temat”, zdolni swoje tranzystory wydzielić dla tej sprawy dużo sprawniej niż ja.

 

Sam jestem ekonomistą: zaczynałem jako niedoszły elektronik i cybernetyk oraz oficer (WAT), potem jako doszły ekonometryk, dziś czuję się teoretykiem ekonomii (systemowcem) oraz tejże ekonomii filozofem (redaktorem jej paradygmatów społecznych i „technicznych”). O ekonomistach powiadają żartobliwie, że „jutro precyzyjnie i mądrze wyjaśnią, dlaczego dziś nie zadziałały koncepcje wdrożone przez nich wczoraj”. Znam wagę zarówno tego, co „za kulisami” seksownych wzorów ekonomicznych, w większości prostych jak cep. Znam też wagę warunków i założeń, przy których (i tylko przy nich) można konkretne wzory stosować. I znam – chyba – zależność między dobrze zastosowanymi wzorami a nieoznaczonością czynnika ludzkiego, który ostatecznie o sprawach ekonomiczno-gospodarczych decyduje.

 

*            *            *

Na zasadzie opisanej powyżej jestem pewien, że przyczyna katastrofy lotniczej jest jedna-jedyna. Jest jedno „Rh-”, jeden prosty wzór na tę katastrofę. Bo jeśli raporty i inne opracowania wymieniają tych przyczyn więcej niż jedną – to któraś z nich jest w myśl jakichś kryteriów „pierwsza”, naczelna, decydująca. Używa się słowa: KRYTYCZNA. I piszę to starając się nie wartościować niczego, co miało wpływ na katastrofę: gry politycznej między „drużynami” Prezydenta i Premiera, interesów osobistych i grupowych, które w wielkiej liczbie „leciały” feralnym samolotem, złożonych zagadnień polityki Polska-Rosja oraz innych pozostających w domenie dyplomacji, służb specjalnych i sił zbrojnych, itd., itp.

 

Ale pamiętam też, że podczas podchodów głosowaniowych nad raportem sejmowej komisji Nałęcza (afera Rywina) parlamentarzyści przyjęli ostatecznie tę wersję, która była w rzeczy samej „głosem odrębnym” i znakomita większość samej komisji oraz tych, którzy na bieżąco śledzili jej prace, nie przyjęłaby tej wersji. Takie bywają losy decyzji politycznych, takie też bywają losy nauk, nawet inżynierskich.

 

Komisja rosyjska podała długi szereg przyczyn katastrofy (jej swoiste „Rh-”), a następnie okrasiła je długim szeregiem „specyfik”, z których wynikło, że Polacy nie umieją ani latać, ani lądować. Komisja Millera podała nieco inne „Rh-”, które też okrasiła swoją „specyfiką”, z której wynika, że Polacy nie umieją się wyszkolić w odruchach, co szkodzi w sytuacjach nadzwyczajnych.

 

I teraz mamy wielkie polityczno-narodowo-medialne konsylium, podczas którego wiwisekcji poddawane są „specyfiki” (nieprawda, że…., bo…), w tle pojawiają się jeszcze dziesiątki dodatkowych „Rh-”.

 

*            *            *

Mam być szczery, to do mnie – laika – z całego materiału docierają wyłącznie zalecenia komisji Millera. Bo to w tych zaleceniach (rekomendacjach) jest cała „laboratoryjna” prawda o katastrofie. Tam, gdzie celnie uderza rekomendacja, tam równie celnie wskazany jest ktoś, kto dołożył swoje „co nieco specyfiki” do „Rh-” katastrofy smoleńskiej.

 

I wspieram tą drogą pytanie: czy ci, którzy nadal latają, szkolą dowodzą, decydują – robią to – w świetle odkryć komisji Millera – legalnie? Bo że katastrofa – to jedno. Ale że kontynuujemy wszystkie „specyfiki” tej katastrofy – to już usiłowanie zbrodni. Tak jakby mało było awarii rządowych sprzętów na lotniskach całego świata, jakby nie spadł śmigłowiec z premierem, jakby nie spadła CASA, jakby nie upadł TU-154 M.

 

Kontakty

Publications

Prawda w świecie binarnym

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz