Prawa autorskie i co jeszcze?

2012-11-30 07:19

 

 

Przez FB przetacza się fala oświadczeń dotyczących praw autorskich. Wszyscy, łącznie z tymi, którzy nie mają czego chronić, cytują jakąś (nową?) konwencję i deklarują, co wolno a czego nie wolno robić z ich wiekopomnymi dziełami.

Na początek zatem moje oświadczenie:

Zezwalam na dowolne wykorzystanie mojego wizerunku i publikacji (nie tylko na FB). Można swobodnie mnie obrażać i wykpiwać oraz karykaturować. Jeśli cel tego wykorzystania będzie komercyjny - oczekuję przyzwoitego zachowania tego, kto zyska. Jeśli celem wykorzystania będzie ustawienie mnie w nieprawdziwości - spotkamy się gdzie trzeba. 

Instytucja praw autorskich jest równie idiotycznym wynalazkiem Człowieka, jak fenomen własności. Jej jedynym celem jest żądza dochodu uzyskiwanego bez nakładów pracy. Wyjaśniam.

Kogo z normalnych ludzi obchodzi, że jakiś wierszyk, obrazek, muzyczka, oprogramowanie, gra, powieść i podobny wytwór powstał w głowie tego czy tamtego geniusza albo artysty? Twórcy Macareny (Los Del Rio) za jeden utwór urządzili sobie życie. Na zdrowie. Tyle że więcej zarobili na tym utworze, niż za wszystkie pozostałe dzieła, tworzone zresztą już po Macarenie.

Kogo obchodzi, kto wymyślił grę komputerową albo inne oprogramowanie, kto wynalazł żarówkę i tysiące innych gadgetów?

Jeśli o kimś wiemy, że ma określony talent, to i tak go podziwiamy za to, choćby go oskubano z wszystkich praw autorskich. Chyba że jak tłuszcza wlepiamy oczy w medialną ściemę i godzimy się na to, by podziwiać osoby i dzieła niewiadomego pochodzenia, ale dobrze „sprzedane”.

Doprowadźmy sprawę do absurdu. Niech każdy żyjący człowiek zdoła jutro opatentować coś (artystycznego, technicznego, informatycznego), co robi wrażenie na innych tak wielkie, iż gotowi są płacić tantiemy autorskie. Niech popularność „tego czegoś” sięga 1% populacji ziemskiej, a tantiema – 1$ per capita. Oznacza to, że każdy człowiek na Ziemi gromadzi za swój jednorazowy wyczyn nieco ponad 70 milionów dolarów. Czyli odtąd żyje jak pączek w maśle nic nie robiąc.

Absurdalność takiego procesu jest oczywista: niemożliwe jest dostatnie życie bez jakiejkolwiek pracy dającej światu i sobie dobra, wartości i możliwości.

Teraz cofnijmy się do tego, co rzeczywiste. Jeśli bowiem zaledwie co setny mieszkaniec Ziemi dostanie owe 70 mln $, a pozostali nie mają takich „chodów” – to wiadomo, że 70 mln ludzi będzie nic nie robiąc miało po 70 mln $, a pozostali będą zaiwaniać w pocie czoła na ich próżniactwo, w większości nawet nie wiedząc, za co konkretnie finansują dobrobyt tej garstki.

Tak opisany absurd nabiera dodatkowego smaczku, jeśli zauważymy kilka oczywistych szalbierstw. Na przykład to, że prawa autorskie są przedmiotem obrotu „rynkowego”, czyli tantiemy zgarnia nie autor, tylko jakieś łase na kasę beztalencie. Albo że do niektórych rozwiązań autorskich-wynalazczych „dopisują” się na siłę ci, od których zależy, czy patent w ogóle będzie zarejestrowany. Albo że są firmy i organizacje, które skupują patenty i prawa tylko po to, by je „zamrażać”, bo mają dobrą sprzedaż czegoś gorszego, ale za to trafnie wypromowanego. Albo, że większość „popularności” artystów, autorów i wynalazków osiąga się dziś w ramach „przemysłu marketingowego”, który jest w stanie największe badziewie wmówić „rynkowi” jako niezbędne i atrakcyjne. Mało to mamy wybitnych artystów bez wyglądu i talentu, najlepszych na świecie batoników, tyle że bez smaku?

No to powtórzę: prawa autorskie, jakoś dziwnie dotyczą zresztą tylko wybranych elementów twórczości ludzkiej, mają na celu uzasadnienie faktu, że ktoś, najczęściej nie autor, dorabia się na „naturalnej” lub „spreparowanej” popularności jakiegoś dzieła. Równie dobrze ktoś mógłby zapukać do moich drzwi i w progu zaanonsować: w związku z tym, że za miesiąc Bwana Kubwa z Afryki, przy wsparciu Matol Inc z Ameryki, na sprzęcie formy TongPong z Azji, z użyciem efektów spółdzielni Karantapaiso z Ameryki Południowej, na mocy patentu nr G 235492/H Unii Europejskiej – stanie się najpopularniejszym w świecie wykonawcą utworu świątecznego Tralalaja – uprzejmie proszę o przedpłatę w wysokości 7 $, za co ma pan możliwość dowolnego konsumowania Tralalaja przez cały rok, proszę pana! Może też pan nie wnieść tej opłaty, ale wtedy każdorazowe użycie Tralalaja będzie pana kosztować 1$. Pański wybór.

Dam sobie uciąć rozmaitości, że mnóstwo konsumentów zapłaci w takich warunkach owe 7$, nawet jeśli poliszynel rozpowszechni wieść, że to ściema. Zatem – Czytelniku – właśnie pokazałem Tobie sposób na szybki przedświąteczny zarobek, za co należy mi się tantiema.