Pozycjonowanie polityczne

2011-11-16 08:18

 

Dwukrotny premier XIX-wiecznego imperium brytyjskiego, Benjamin Disraeli, raczył ponoć zauważyć kiedyś: “świat jest rządzony przez całkiem inne osoby, niż się to wydaje i tylko ci, którzy potrafią zajrzeć za kulisy wiedzą kto to jest“. Powiedział to premier rządu najpotężniejszego wówczas światowego mocarstwa. Trudno przy tym jest zakładać, że był on ignorantem lub niepoważnym wyznawcą teorii spiskowych.



20 maja 2010 r. przewodniczący CSU i premier Bawarii, Horst Seehofer występując jako gość w audycji satyrycznej całkiem na serio i poważnie powiedział: “Ci którzy decydują nie są wybierani, a ci co się ich wybiera nie mają nic do decydowania” (Diejenigen die entscheiden sind nicht gewählt und diejenigen die gewählt werden haben nichts zuentscheiden!) Patrz: TUTAJ

 

 

*             *             *

Ze słowem „pozycjonowanie” kojarzy się dziś jednoznacznie (zwłaszcza młodzieży) lokowanie stron „www” w internecie w taki sposób, aby jak najlepiej służyły one ambicjom dysponenta strony: mogą to być ambicje komercyjne, prestiżowe, konkursowe, itd., itp. inne znaczenia słowa „pozycjonowanie” występują w googlarce śladowo.

 

Pozwoliłem sobie na przeszukiwanie sieci dodając do słowa „pozycjonowanie” przymiotniki „społeczne” oraz „polityczne” i rozmaite pochodne. W ten sposób zbliżyłem się do tematu dzisiejszej notki, do pojęcia „kariera”.

 

W polskiej literaturze słowo „pozycjonowanie” można odnaleźć w tłumaczeniu „umiejscawianie” (jak w marketingu: lokowanie produktu) albo „ustawianie” (jak w socjologii: przyjmowanie ról społecznych).

 

W moim własnym opracowaniu „Demokracja powiernicza” słowo „kariera” związane jest z ukutym przez mnie paradoksem Enola Gay. Pozwolę sobie na jego objaśnienie słowami już niegdyś użytymi.

 

Enola Gay – to nazwa nadana przez załogę samolotowi, z którego zrzucono bombę na Hiroszimę, kryptonim bombowca Boeing B-29 Superfortress, który w dniu 6 sierpnia 1945 roku zrzucił na Hiroszimę bombę atomową „Little Boy”. Pilotem Enola Gay był major Paul Tibbets, który nazwał swój samolot od pieszczotliwego określenia swojej matki. Jakże romantyczne i wesołe, jakże sympatyczne okazuje się to największe morderstwo masowe świata!

 

Spróbujmy przeżyć na nowo dwie dość dobrze w różnych aspektach rozpoznane i przeżyte (moralnie, intelektualnie, estetycznie) zbrodnie: jedną z nich niech będzie morderstwo dokonane przez „pospolitego” nożownika, drugą jest osławiony akt zrzucenia (po raz pierwszy w realnych warunkach bojowych) bomby zwanej atomową na japońskie miasto.

 

Z rąk nożownika ginie jedna ofiara. Może dwie. Od bomby atomowej ginie kilkaset tysięcy mieszkańców, w ruinę zamienia się niemałe miasto, a trauma psychiczna i immunologiczna rozciąga się na kilkadziesiąt lat. A mimo to nożownika wszyscy postrzegają jako potwornego zbrodniarza, pilota zaś (lub jego dowódców i mocodawców) otacza (przy dyskutowanym potępieniu aktu bombardowania) aura zrozumienia, wyrozumiałości, uznania, że działał w Systemie.

 

Coś w tym jest: aby stanąć „oko w oko” z ofiarą i porwać się na jej życie – musi mieć miejsce jakiś niezwyczajny akt mentalno-psychiczny, zwyrodnienie charakteru, amok (afekt), coś nieludzkiego, nie-humanitarnego. Aby posłać na miasto bombę atomową, lub choćby zwykłą bombę albo pocisk armatni – wystarczy każdemu człowiekowi godnemu szacunku być dobrze wyszkolonym technicznie oraz „niewinnie” uwikłanym w wojenno-wojskowe gry: podległość służbowa i nadzwyczajna (wojenna) sytuacja usprawiedliwia, a nawet uzasadnia niemal każdą zbrodnię.

 

Zbrodnia atomowa jest o niebo potworniejsza w skutkach – ale zbrodniarz ma szansę na zrozumienie i przebaczenie. Zbrodnia nożownicza jest o niebo skromniejsza – ale nożownikowi grozi nawet kara śmierci albo lincz. Zatem zbrodnia atomowa jest bardziej człowiecza, można nawet zaryzykować określenie „humanitarna” dla sprawcy, a zbrodnia bezpośrednia jest nieludzka, obrzydliwa.

 

Dodam: ostatnio w coraz powszechniejszym użyciu sił amerykańskich są tzw. drony albo predatory, czyli bezzałogowe lotnicze urządzenia bojowe wielkości od kilku kilogramów do kilku ton: potrafią one niepostrzeżenie śledzić z wysoka jakiś „obiekt”, po czym go zniszczyć. W ten sposób „zlikwidowano” już, bez zbędnych  sądów i wyroków, mnóstwo obiektów uznanych za wrogie i niemało osób uznanych za zbrodniarze. Podobno demokracja na tym nie ucierpiała. Ja zaś widzę rychły proceder selekcji politycznej, w tym dyplomatycznej.

 

Tak wygląda paradoks Enola Gay, który stosunkowo łatwo możemy przenieść na rozważania o stosunkach ekonomicznych i politycznych. Zaczniemy je od oczywistej już konstatacji, że złodziej kieszonkowy albo inny ktoś, kto bezczelnie, brutalnie eksploatuje owoce cudzej pracy w sposób dosłowny, bezpośredni, jest w oczach poliszynela innej, gorszej marki, ma inny, gorszy wizerunek niż ktoś, kto czyni to samo za pośrednictwem rozmaitych mechanizmów „uklepanych” i akceptowanych społecznie, zobiektywizowanych, słowem: instytucji. Więcej: uprawiający wyzysk na małą skalę, ale ewidentny, najczęściej jest źle widziany zarówno przez opinię publiczną, jak też przez obowiązujące prawo i jego dysponentów/redaktorów, natomiast ktoś, kto masowo i znacznie wyzyskuje z pozycji zarządu korporacji, urzędu, funduszu, banku – tym bardziej jest nobilitowany i nagradzany za ów wyzysk, im większą osiągnął przez to rentowność „swojej” firmy.

 

Na wyzysk geszefciarski „jest paragraf”. Zgodnie z unormowaniem art. 388 § 1 K.c. „jeżeli jedna ze stron, wyzyskując przymusowe położenie, niedołęstwo lub niedoświadczenie drugiej strony, w zamian za swoje świadczenie przyjmuje albo zastrzega dla siebie lub dla osoby trzeciej świadczenie, którego wartość w chwili zawarcia umowy przewyższa w rażącym stopniu wartość jej własnego świadczenia, druga strona może żądać zmniejszenia swego świadczenia lub zwiększenia należnego jej świadczenia, a w wypadku gdy jedno i drugie byłoby nadmiernie utrudnione, może ona żądać unieważnienia umowy”.

 

Ale za wyzysk strukturalno-systemowy – są beneficja dla prezesów firm, przyznawane w postaci tytułów (np. najprężniejsza firma) i tantiem.

 

Dlatego, moim zdaniem, KARIERA oznacza w powszechnej praktyce społecznej takie pozycjonowanie, aby mieć jak najmniej do czynienia z „demoralizującym” (choć stosunkowo małym) wyzyskiem bezpośrednim, a zdobyć pozycję, w której można dokonywać wielkich, do tego masowych aktów wyzysku i jeszcze zbierać za to chwałę.

 

Polecam wyszukanie w googlarce mojego autorskiego pojęcia DYNALOGIC.

 

 

*             *             *

W pracy doktorskiej Bartosza Zalewskiego „Pozycjonowanie a wpływ społeczny”, sprzed roku, znajduję znakomitą analizę tego, co opisałem powyżej w odniesieniu do zjawisk społecznych (autor nie zna mojego określenia paradoksu Enola Gay, szkoda), popartą erudycją: znajduje on takie odniesienia jak „teoria dialogowego Ja” Huberta Hermansa, „model umysłu dyskursywnego” Katarzyny Stemplewskiej-Żakowicz, „teoria pozycjonowania” Roma Harre. Autor-doktorant zadał sobie pytanie: Jaką rolę pozycjonowanie odgrywa w modyfikowaniu skuteczności wpływu jednej osoby na drugą?

 

Naukowcy mają taką manierę, że najprostsze myśli upierzają w rozbudowane zdania, aż sama myśl treściwa gdzieś tam się skrywa pod puchem, a widać tylko upierzenie, całkiem inaczej kształtne, niż soczyste mięsko konceptu. Sam zresztą tak miewam.  W tej jednak pracy da się odczytać sedno w miarę wygodnie.

 

 

*             *             *

Pozycjonowanie jako sztuka polityczna znane jest od zawsze, wszystkim organizmom żywym: rośliny ustawiają się „pod słońce” i wzajemnie przesłaniają sobie światło liśćmi, ale też umieją wić się i piąć. Zwierzęta nominują się do ról „alfa”, „beta”, „omega”.

 

Nie ma w tym nic zdrożnego. Do czasu, kiedy sztuka pozycjonowania przestaje mieć cokolwiek wspólnego z użytecznością czy legitymizacją, staje się „czystym”, wirtualnym zajęciem wymykającym się jakiejkolwiek dwustronnej umowie, np. pozycja za świadczenia, przywilej za obowiązek, korzyść własna za opiekę. A tak – dziś – widzę politykę polską.

 

Daję temu wyraz w internetowych notkach: Kto rządzi w ponad-stadzie. Political language (TUTAJ) oraz Struktura rządzenia. Kultura 3N (TUTAJ). Piszę tam:

 

Jest jakiś suicydogenny mechanizm lęgnący się w relacjach między ludźmi, który powoduje, że znakomita mniejszość może dowolnie terroryzować, uciskać i ciemiężyć większość, a jeszcze znajduje dla tego procederu „popieraczy” słowem i czynem, czyli pomagierów i apologetów.

 

To jest „od zawsze”: nie trzeba groźnej broni, nie trzeba specjalnych przewag fizycznych, wystarczy jakaś szatańska zdolność do przejmowania władzy nad ludźmi i do wykorzystywania tej władzy w sposób nieludzki. Coś więcej i inaczej niż charyzma.

 

Niezależnie od struktur i zjawisk opisywanych w podręcznikach socjologii czy politologii, można sobie wyobrazić, że wszystko działa jak poniżej:

 

A.     Ktoś spośród „nas” drogą setek niepojętych drobnych zdarzonek, zdobywa sobie pozycję ni-to-przywódcy, ni-to-wyroczni, ni-to-gospodarza. Nazwę to 3N. Rozumiemy, że coś tu jest „nie tego”, ale uginamy się, po co mamy brać na siebie skutki ryzykownego oporu, niech już jest;

B.     Niekiedy 3N uruchamiają „pośród nas” relacje i zdarzenia patologiczne, ale miażdżąca jest przewaga takich relacji, do których przywykamy, stają się one dla nas oczywiste i normalne, choć nas krzywdzą, pogarszają nasze status quo;

C.     W całej naszej społeczności lokalnej, malej ojczyźnie, gminie – jak zwał tak zwał – rozmaici 3N prowadzą swoje gry raczej dla nas niezrozumiałe, które jednak ostatecznie nas dotyczą, bo zostajemy obciążeni kosztami samej gry i jeszcze „dokładamy” do nagród w tej grze;

D.     Zwycięzcy tej obcej nam gry tworzą po jakimś czasie wszech-monopolistyczny krąg wtajemniczonych, ubierają swoje nadzwyczajne pozycje w ceremoniał i reguły „pisane”, w odróżnieniu od reguł „ad hoc” rządzących w naszym, małym światku z jednym 3N;

E.      Z tego poziomu reguł „pisanych” wraca do nas mnóstwo obowiązków i szans (jeśli wdamy się w tę grę), wytwarza się swoista „kultura 3N”, okazuje się (zawsze niespodziewanie dla nas), że zwykłe sobiepaństwo „naszego” 3N jest legalizowane przez jakiś System;

F.      Od poziomu reguł „pisanych” budowana jest w "górę” piramida rozmaitych poziomów gry, coraz mniej zrozumiałych dla nas „na dole”, ale obciążających nas kosztami (finanse, obowiązek, itd.), z drugiej strony dających szansę współ-gry bez gwarancji sukcesu;

G.    Rzeczywiste sukcesy na tych wyższych szczeblach zarezerwowane są wyłącznie dla 3N, pozostali mogą być co najwyżej mięsem armatnim i grupą pretendentów: reszta, to ludzie szarzy, miazma, swoisty proletariat, ofiary wykluczeń;

H.     Wielopiętrowa, wieloszczeblowa „kultura 3N” kreuje też świat sukcesów wirtualnych: zdobywamy dochody, satysfakcje rodzinne, towarzyskie, kulturalne, intelektualne, duchowe – ale za każdym naszym sukcesem tego typu czai się pożądliwa władza i kontrola 3N;

I.       Nam jednak nasze sukcesy jawią się jako realne, zajmują nas niemal bez reszty, nawet jeśli okazuje się na co dzień i od święta, że „przyjdzie władza” i dowolnie, arbitralnie nas czegoś pozbawi, dając dowód, że żyjemy nie dla siebie, mimo pozorów, tylko dla 3N;

J.       Zwieńczeniem tego procesu-procesów jest swoisty „nawis kulturowy”, czyli przekaz edukacyjny, naukowy, medialny, poliszynelowy, prawny, itd., itp., reprodukujący ów pierwotny psycho-mentalny mechanizm z punktu „A” powyżej: teraz nie jest on już niepojętym przypadkiem, tylko „produktem” cywilizacyjnym;

K.     Cały proces powtarza się przy każdym kolejnym cyklu pokoleniowym (generacyjnym) oraz przy każdym cyklu politycznym, jego niepojętość osadza się w drobnych, ale znaczących przeistoczeniach owego pierwotnego praźródła psycho-mentalnego;

L.      Na najwyższym szczeblu tego procesu-procesów (obecnie granice tę wyznacza suwerenność państwowa) mamy do czynienia z identycznym jak na samym „dole” mechanizmem kreowania 3N, ale już bez „ni-to”: są tam realni przywódcy-wyrocznie-gospodarze;

M.   Ci „najwyżsi” przywódcy-wyrocznie-gospodarze są „na focusie”, są najbardziej widoczni dla wszystkich – na wszystkich opisanych szczeblach, więc swoje przewagi realizują na dowolnym poziomie-szczeblu, na jakim się pojawią: dotyczy to każdego 3N „focusowego”;

 

Ostatecznie powstaje sytuacja opisana przeze mnie w notce Teatrzyk i obowiązek. O czym się mówi we foyer (TUTAJ): cała skomplikowana rzeczywistość sprowadza się do trzech ośrodków dynamicznych „małego miasteczka”, czyli zarządzanej przez management Wytwórni dóbr, wartości i możliwości, Teatru gdzie aktorzy na poły publicznie, na poły kuluarowo dzielą te dobra oraz Osiedla, którego ludność pracuje w Wytwórni, ale dostaje w końcu tylko to, co zostanie po teatralnym spektaklu, po „przebraniu” wszystkiego przez aktorów i siedzących w pierwszych rzędach menedżerów.

 

 

*             *             *

Kiedy kariera oparta jest całkowicie na pozycjonowanu, a pozycjonowanie pozostaje w całkowitej abstrakcji od jakiejkolwiek społecznej przydatności – mamy do czynienia z „suicydalium”, przesłanką samozniszczenia społeczeństwa, które tak jest „sformatowane”.

 

Temat nie jest błahy. Polecam zatem lekturę niektórych tytułów: „Wpływ społeczny jako model rozprzestrzeniania się memów”, (Wojciech Borkowski, Andrzej Nowak), „Społeczny efekt Simona - wpływ rywalizacji lub współpracy” (Michał Denkiewicz), „Kapitał społeczny” (Francis Fukuyama), „Pozycjonowanie i nawigacja użytkowników mobilnych” (Mikołaj Sobczak), „Rodzina i system społeczny” (Anna Giza-Poleszczuk), „Rozwój człowieka a świat społeczny” (Aleksandra Jasińska-Kania), „Orientacje indywidualne a system społeczny” (Marek Ziółkowski), „Pozycjonowanie a nieświadome procesy potwierdzania zachowaniem cudzych koncepcji” (Katarzyna Stemplewska-Żakowicz, Hubert Suszek, Bartosz Zalewski), „Procesy globalizacji a demokracja bezpośrednia” (Maria Marczewska-Rytko).