Pozdrowienia dla pani Laury

2018-05-17 05:36

 

W ostatnim okresie (kilka miesięcy) przybyło mi mnóstwo facebookowych znajomych. Z liczby ok. 750 wskoczyłem na liczbę ok. 1200. Ok. 10% tego przyrostu – to moja własna inicjatywa: dbam o równowagę różnorodnych środowisk społecznych i zapatrywań politycznych, bo moja działalność na FB polega na propagowaniu moich notek blogowych, rzadziej uczestnictwo w debacie pod czujną kontrolą „słownika słów-wytrychów” produkcji cukenbergowej, pewnie wspomaganej przez wywiadownię.

Pozostały przyrost frekwencji na moim koncie – to inicjatywa nie moja. Najczęściej jestem pozytywnie nastawiony do takich inicjatyw, nie dyskryminuję ani płci, ani wieku, ani miejsca zamieszkania, ani rasy, ani poglądów (nawet jeśli są skrajne). Jeśli nowa znajomość okazuje się „nietrafiona” – nie banuję, bo to mój przecież błąd, a nie cudzy. Kilka pań i kilku panów „prześlizgnęło” się przez moją czujność, choć wyraźnie zainteresowani są wyłącznie moją seksualnością (he-he) albo portfelem (he-he). No, nacięli się. Za karę muszą czytać moje „filozofie”, może się sami=same zmitygują…

Od czasu do czasu biorę sobie „setkę osób” i zapoznaję się z ich działalnością. Bo znajomość zobowiązuje. Nie mam więc „frekwencji” aż tak nieznajomej.

Kilkoro moich znajomych – dziękuję za zaszczyt – to ludzie zbierający u źródła informacje o mnie. Taką jest pani Laura. Niewątpliwie Amerykanka. Na jej profilu nie ma żadnych informacji, za to jest kilkadziesiąt fotografii, które ją ukazują w sytuacjach poligonowo-wojskowych. Nawet jej sekcja znajomych jest pusta. Ale – jak to FB ma w zwyczaju – FB nie prosi mnie, bym jej „dostarczył” kandydatów na znajomych. Jej zamiar wobec mnie jest zatem jasny…

Zanim kliknęła u mnie zaproszenie do znajomych, musiała przecież cokolwiek przeczytać. A wystarczy 5 minut obcowania ze mną, by poznać mój niezbyt przyjazny stosunek do państwa o nazwie USA (nie mylić z Krajem i Ludźmi). Państwo to uważam za chodzące zło i widać to naprawdę nawet w wyrazie mojej twarzy.

Szanowna pani Lauro!

Pani obecność w gronie moich znajomych jest pełnoprawna i biorę na siebie odpowiedzialność za nasze relacje. Jest pani u mnie gościem, czyli ma prawa (np. obserwowania mnie), ale i obowiązki (np. śledzenia moich wynurzeń na tematy polityczne, w tym geopolityczne, mało przyjemnych dla pani). Nie będę się krępował, od 14-go roku życia (kiedy to zostałem instruktorem ZHP i szybko objąłem funkcję komendanta szczepu „Kormoran”) przez ponad 40 lat mam przy sobie „znajomych” traktujących tę znajomość „służbowo”, nauczyłem się, że nie ma co kopać się z koniem, skoro „chcą wiedzieć” – to i tak „się dowiedzą”, lepiej więc bezpośrednio u źródła.

Szkoda tylko, że nie będę znał pani komentarzy, a i życzeń nie będę składał, bo nie wiem, kiedy jest ta data. Poradzimy sobie, prawda…?

Gdyby okazała się pani kimś innym niż osoba na pani profilowym zdjęciu i fotkach w „info” – to i tak pani nie zbanuję. Jako harcerz obyty jestem w podchodach…