Postęp czy survival. I kto za tym stoi

2014-06-02 11:47

 

Walter Chełstowski napisał na FB (cytuję całość z dnia 1 czerwca 2014, późny wieczór):

„Obejrzałem przed chwilą Galę "Ludzi Wolności". I oprócz tego, że poryczałem się jak głupi przy Jurku (Owsiaku – JH) to: i wybaczcie język... Mam w dupie i pie...ę tych , którzy p...dolą o katastrofie Polski, o zdrajcach, złodziejach, mgle, gender, itd. Mam w dupie tych , którzy chcą rządzić naszym krajem wyłącznie oskarżając innych a samemu będąc nieudacznikami lub paranoikami. Jestem dumny z tych wszystkich niebywałych zmian , jakie widzę na własne oczy od 25 lat. Na nikogo nie zwalam własnych porażek.  Nie krzyczę "Złodzieje". Jeśli coś spieprzyłem, to samodzielnie. A Polska rozwija się wspaniale. A że za wolno i nie tak jakbym marzył? Nieważne. Kocham ten Kraj kretynów, fiutów, fanatyków i Ludzi Wspaniałych”.

Walter – to nie byle kto: inicjator festiwalu w Jarocinie, współzałożyciel fundacji WOŚP, założyciel telewizyjnej firmy producenckiej (programy, eventy), były członek Zarządu TVP.

Jeśli człowiek tak świetny (bez ironicznych podtekstów) ma mnie w dupie (bo w dupie ma nieudaczników i paranoików) – to warto się odezwać i poprosić o łaskę: w walterowej dupie jest mi ciasno i w ogóle nie czuję się we właściwym miejscu.

 

*             *             *

Nie oglądałem Gali „Ludzi Wolności”, z powodu prozaicznego: nie znoszę nadętej celebry i egzaltacji, nawet wtedy, kiedy nadętość służy dobremu, na przykład pokazywaniu młodzieży wzorców, a egzaltacja służy podkreśleniu wagi słów, zdarzeń, osób. To moja prywatna fobia. Na razie jeszcze dozwolona.

Na internetowej stronie GW (współorganizatora celebry) znalazłem – szacun – tekst Marcina Króla (tam są też linki, które warto poczytać odrębnie) – TUTAJ. Na pytanie „dlaczego musimy się zmienić” Marcin Król sam sobie odpowiada: „Ponieważ doszliśmy do punktu, z którego nie tylko nie widać przyszłości, ale nawet horyzontu. Wszystko zdominowała mgła, mgła demokracji bez serca i liberalizmu bez wolności, wolności wykorzystanej przez siebie i dla innych”. Tyle że – przy całym poważaniu – nad-obywatel Król (jak wielu jego transformacyjnych drużynników) doszedł właśnie do rozumu, który inni mieli wcześniej i za to właśnie zostali „wypinkowani”. I jak dojdzie co do czego – to znów Króle będą na wierzchu, a nie ci, którzy milion lat przed nim mówili jego dzisiejszym językiem, mówili konstruktywnie, a nie tylko po frajersku marudzili.

Zatem kto „wygrał”?

„W naszym plebiscycie chcemy właśnie pokazać bohaterów "drugiego etapu" – czytamy na specjalnej stronie plebiscytu TUTAJ – bohaterów zdobytej wolności: wizjonerów, ludzi z pasją, Judymów, Siłaczki, budowniczych szklanych domów, liderów społecznych i biznesowych.

  1. Ludzi, którzy nie czekali, aż ktoś da im pracę, ale sami tworzyli miejsca pracy i dawali ją innym.
  2. Ludzi, którzy zamiast brnąć w utarte schematy, idą pod prąd - z dobrym skutkiem.
  3. Ludzi, którzy choć sami niekiedy potrzebowali pomocy, pomagając sobie - pomagają innym - wytyczając kierunki, pokazując drogę.
  4. Ludzi, którzy zamiast myśleć o tym, co Polska może zrobić dla nich, myśleli, co oni mogą zrobić dla Polski. Którzy w wolnej Polsce byli i są dla nas autorytetem i wzorem, służyli i będą służyć naszemu krajowi.

Ci, którzy wywalczyli Polsce wolność, którzy siedzieli w więzieniach, kręcili korbą powielaczy w podziemnych drukarniach, redagowali podziemne pisma, strajkowali, stali na barykadach - zostali w wolnej Polsce zauważeni i docenieni. Dziś cieszą się uzasadnioną, choć czasem jeszcze zbyt małą wdzięcznością.

I choć bez nich nie byłoby dziś wolnej i demokratycznej Polski, to wykonali tylko pierwszą część bardzo ważnego zadania. To, co przyszło potem, wcale nie było łatwiejsze - trzeba było zagospodarować zdobytą wolność. Rewolucyjna euforia trwa krótko, a ludzka skłonność do wyrzeczeń szybko się wyczerpuje.

Prawdziwym bohaterem staje się wówczas ktoś, kto potrafi poderwać siebie i innych do długotrwałego pozytywistycznego wysiłku, ktoś, kto potrafi zamienić heroizm czasu walki na heroizm codziennej pracy”.

Z tej strony internetowej „zdjąłem” tablicę z konterfektami osób przechodzących do swoistego „finału”:

Krystyna Janda – wybitna aktorka (do tego śpiewa i reżyseruje). Felietonistka „Poradnika Domowego”. Wybitną stała się PRZED 25-LECIEM („Człowiek z marmuru”, „Człowiek z Żelaza”, itp.), a 25-letnią wolność wykorzystała przeistaczając się z aktorki w menedżera artystycznego (od 2005 roku).

Henryk Skarżyński – lekarz otochirurg, profesor, twórca Światowego Centrum Słuchu w Kajetanach. Kilkanaście patentów technicznych w medycynie. Jest również autorem bądź współautorem ponad 100 nowych procedur klinicznych i 2500 prac naukowych, w tym 100 z listy filadelfijskiej, zaliczanych do najważniejszych w literaturze medycznej. Poeta.

Solange i Krzysztof Olszewscy – on inżynier, ona przedsiębiorca biznesowy. Skutecznie wykorzystali doświadczenie pracy na Zachodzie i stworzyli – na bazie marki Neoplan (licencja) – autobus o nazwie handlowej SOLARIS, będący handlowym hitem.

Adam Małysz – skoczek narciarski, który przekuł ewidentny błąd strategiczny Polskiego Związku Narciarskiego (postawienie na jednego wybitnego) w osobisty sukces, również komercyjny. Kontynuuje biznes sportowy jako rajdowiec samochodowy.

Jerzy Owsiak – artysta z parciem na szkło. Te dwie cechy – po licznych próbach – uczyniły go najpierw dziennikarzem-amatorem, potem zaś właścicielem i menedżerem zazdrośnie strzeżonego przedsięwzięcia (dziś mówi się: projektu), rozpostartego między coroczną zbiórkę WOŚP, coroczny event Przystanek Woodstock i komercyjne produkcje telewizyjne.

Ja jestem – oczywiście – malkontentem, więc uzurpuję sobie prawo do zapytania, czy na pewno wszystkie osoby z „tablicy”, czy na pewno wszyscy zwycięzcy spełniają kryteria podane powyżej w 4-ch punktach, oraz czy potrafią „poderwać siebie i innych do długotrwałego pozytywistycznego wysiłku, potrafią zamienić heroizm czasu walki na heroizm codziennej pracy”. Moje wątpliwości sięgają zenitu, kiedy spoglądam na nazwiska dwa ostatnie. Ale mi – maruderowi – wolno szemrać i sarkać.

Idea Plebiscytu jest zrozumiała: zgłoszenia i późniejsze głosowanie ma wyłonić osoby, które są – symbolicznie – warte naśladowania. Zatem poszukując tej nici (wątku), którą zwie się osnową, odczytuję, iż wzorcem działania jest „sprywatyzowanie” tego, co kosztem całego społeczeństwa (no i własnych poświęceń) uczyniło nas lepszymi od innych, a następnie wykorzystanie tego dla własnego sukcesu „wyższej miary”. Słowa te są na pewno niesprawiedliwe wobec dwóch (trojga) zwycięzców, ale do Owsiaka, Małysza i Jandy pasują jak ulał. A ci dotknięci przeze mnie niesprawiedliwie – też są menedżerami. Młodzieży: czerp ze społecznej skarbnicy, korzystaj z okazji, by zebrać sprawniej niż inni „kapitał początkowy” – a potem odetnij pępowinę i buduj swoją indywidualną pozycję w formule przedsiębiorczej.

 

*             *             *

Jestem zdania, że wiele z tego, co widzimy wokół nas jako „zmiana na lepsze”, dzieje się w sposób „niezależny od niczego”. Po to Człowiek został wyposażony w Naturalną Żywotność Ekonomiczną, a nieliczni również w Instynkt-Ducha Przedsiębiorczości – aby miał moc zmieniania rzeczywistości na lepsze, na pożytek. Jeśli zachowa przy tym Przyzwoitość – to dzieje się naprawdę dobrze. Aby zapobiec zaś skutkom nieprzyzwoitości nielicznych – Człowiek obudowuje swoją Kulturę rozmaitymi instytucjami społecznymi, a z czasem czymś, co się nazywa Prawo (reguły, normy, standardy, procedury, algorytmy, certyfikaty, przepisy).

Rzecz w tym, że owi nieliczni nieprzyzwoici – taka ich właśnie jest natura – sprawniej niż przyzwoita większość odnajdują drogę ku szczytom, przechwytują możliwości sterowania, zarządzania, manipulowania Prawem (powtórzmy: reguły, normy, standardy, procedury, algorytmy, certyfikaty, przepisy). Dzięki tej swojej właściwości pobierają (prywatyzują) tantiemy z ludzkiej Naturalnej Żywotności Ekonomicznej i z Przedsiębiorczości, legitymizują owe tantiemy w taki sposób, że deklarują, iż z wyżyn „zarządu” będą mnożnikować ludzkie starania: co prawda, płacisz nam myto, ale my spowodujemy, że owo myto uczyni twoje starania w dwójnasób efektywnymi, więc zbilansuje ci się ten interes bardzo „na plus”.

Szary człowiek nie wie, że mnożnikowanie występuje tylko wtedy, kiedy „public collection” (zbiórka na cele publiczne) są rzetelnie na owo mnożnikowanie wykorzystane. Kiedy zaś są przejadane lub marnotrawione (albo przekuwane we wrogie człowiekowi mechanizmy polityczne) – z mnożnikowania nic nie zostaje, choć obciążenia zostały nałożone. Nic prostszego, jak się wycofać z takiego niewydajnego „public collection”, nieprawdaż? No, wtedy wkracza Państwo (przemoc, przymus, monopol) i powiada: musisz płacić i nic ci do tego, że nie dostajesz efektu zwrotnego. A kiedy Państwo popełnia rozmaite rażące błędy (nie mylić z naturalnymi kataklizmami) – to znów płatnikiem jest szary obywatel – pod przymusem, bez możliwości odrzucenia weksli, bez możliwości wypowiedzenia wymuszonych wyborami pełnomocnictw.

Ale takie działania są zbyt przejrzyste, by nie spowodowały ostatecznego buntu. Zatem Państwo (zaludniane, jako się rzekło – przede wszystkim przez nieprzyzwoitych) – odpowiada na to zagrożenie formułą „dividitur et regit” (rządzi dzieląc). Buduje swoje hufce: z jednej strony Nomenklaturę, z drugiej strony Profitentów, i jeszcze wychowuje na przyszłość Janczarów. Profitenci doświadczają wszelkiej łaski mnożnikowania (o ile są lojalni) niedostępnego dla wszystkich podatników, Nomenklatura czerpie z tego, że służy Państwu, a Janczarom pierze się psycho-mental: możesz stać się Profitentem lub osiąść w Nomenklaturze – albo będziesz miał pod górkę.

Walterze, czy to jest aż tak skomplikowane? Tak skonstruowana struktura społeczna już nie tylko premiuje, ale też stymuluje nieprzyzwoitość, tym samym psuje „naturalną” robotę każdego z nas i wszystkich z osobna.

Wielkie masy ludzi chcących żyć (lepiej), nieco mniejsze masy ludzi przedsiębiorczych – co dzień starają się udawać przed sobą, że nic się nie stało, nawet jeśli widzą oczywiste „antymnożnikowanie”. Starają się lawirować między przeszkodami, między ciosami zadawanymi „nie wiadomo skąd”, między ludźmi wyraźnie zdradzającymi złą wolę, między gęstniejącym torem przeszkód w postaci absurdalnych reguł, norm, standardów, procedur, algorytmów, certyfikatów, przepisów. Absurdalnych? A może po prostu celowo nieprzyzwoitych?

Tu pojawia się Inteligencja: w obszarze wschodnio-europejskim słowo to oznacza również warstwę ludzi zarządzających ludzkim pojmowaniem świata, redagującą etosy, kształtującą opinię publiczną, organizującą myślenie i działanie „mas”. Tę się „kupuje” albo ciemięży, jeśli jest nieprzekupna, albo zbyt przenikliwa. I robi się z nią to co najpodlejsze: cichcem wpuszcza się w jej szeregi Janczarów, by tam dojrzeli jako „swoi”, a wpuszcza się pod byle jakim pretekstem: bo studiują, bo pełnią społeczne funkcje aktywisty, bo wdrażają się w zarządzanie kolektywami ludzkimi, bo daje im się prawo sądzenia, interpretowania, wykładni.

Sam byłem Janczarem. Dopóki się na mnie nie poznano. Jeszcze raz podkreślam: nie jestem kombatantem walki o wolność, nie poniosłem żadnych spektakularnych ofiar. Po prostu zanurzam się w topiel…

 

*             *             *

Krótki opis mojego nieudacznictwa:

  1. W dziecięcej młodości nieźle grałem na kilku instrumentach (klawisze, flet, mandolina, gitara, cymbałki) – dziś pozostała gitara. Do tego uprawiałem czynnie i z sukcesami to, co potem objawiło się jako triathlon (generalnie: sporty wytrzymałościowe). Nadto rymuję, składam utworki muzyczne w liczbie dotąd kilkuset;
  2. W wieku 14 lat, jako instruktor harcerski, pod okiem nauczyciela-harcmistrza, współorganizowałem dwudniowe manewry harcerskie (tzw. drużyny obrony wybrzeża, niebieskie berety), a w wieku 16 lat stałem się zastępcą tegoż harcmistrza jako wice-komendant szczepu „Kormoran” w LO w Lęborku;
  3. Podczas 3,5 rocznej służby wojskowej (zacząłem jako podchorąży WAT, skończyłem jako kanonier w artylerii, dywizja kościuszkowska) ujawniłem się jako sprawny strzelec z różnych rodzajów broni oraz „miszcz” w biegach na orientację;
  4. Jako młodzieniec (studia w SGPiS) osiągnąłem chyba najwięcej: seriami wygrywałem konkursy referatów (kiedyś seminaria kół naukowych traktowano jak „egzaminy z przedmiotów dla orląt”), studiowałem w trybie indywidualnym (czytaj: dołożyłem przedmioty, np. teorie kapitału, teorie rozwoju gospodarczego), współ-organizowałem poważne przedsięwzięcia typu Studencka Akcja Naukowa Łomża’80 i ’81;
  5. Szczytem „kariery” było przewodniczenie Ogólnopolskiej Radzie Nauk Społecznych (ruch kół naukowych, wydawnictw i młodych pracowników nauki), a także założenie i przewodniczenie Akademii Młodych (ruch klubów dyskusyjnych);

Wielokrotnie – bardzo młodo robiąc rzeczy „ponad miarę uśrednioną” – dawałem wyraz swojemu stosunkowi do minionego ustroju: jestem autorem wygłoszonego do kamer w 1984 w Śródborowie roku sformułowania, iż „ta rzeczywistość, którą mamy w Polsce, to nie jest żaden socjalizm realny, tylko to jest socjalizm domniemany”. Nie był to jedyny mój „wybryk”, ale nie czuję się kombatantem walk o „wyzwolenie” Kraju i Narodu: nie bacząc na „wygasający entuzjazm” sekretarzy i działaczy wobec mnie (robiąc tyle nie mogłem być niezauważalny), robiłem swoje i wygłaszałem swoje. Bo taki jestem, a nie dlatego, że „walczyłem jak lew”.

Należę do tych około 100 tysięcy osób (i byłem niewątpliwie w ogonie tej stawki, a nie na czele), które rozumiały brak gospodarczej i społecznej powagi minionego ustroju (100 tysięcy redagowało tzw. narrację, choć 100-krotnie liczebniejsi byli ci, którym wystarczyło, że „czują” to), kiedy więc nadszedł 1980 rok (miałem 23 lata, najlepsze lata się zaczynały), aktywnie wdałem się organizację dysputy (kierowałem Ośrodkiem Pracy Politycznej DIALOG, i robiłem podobne rzeczy). Zorganizowałem w SGPiS (1985/6/7) wielką trój-debatę ustrojową pod tytułem „Socjalizm Rynkowy” (Wł. Baka, ówczesny minister ds. reformy gospodarki, w osobistej rozmowie zalecił zmianę tytułu na „Socjalizm a Rynek”). Robiłem wiele podobnych rzeczy, coraz bardziej „pod wiatr”.

Ale zrobiłem też najpoważniejszy „błąd” życiowy: nie należałem do niczego (to jest bardziej złożone, ale sens jest taki). Zatem wtedy, kiedy inni przechwytywali Rację owych 100 tysięcy i budowali na tym swoje losy – ja nie byłem przyssany do niczego. Miałem też na sobie „odorek” faceta, który potrafi niespodziewanie nazwać rzecz po imieniu, czyli „puścić bąka” w towarzystwie.

Na pewno nie dorastam Walterowi do pięt, ale też nie byłem tym „ostatnim”. Zatem robiłem nadal swoje, tyle że z bardziej marnym skutkiem. Moja wielce skrócona lista nieudacznictw to:

  1. NPK(U): Narodowy Program Kształcenia (Ustawicznego) – koncept permanentnego utrzymywania ludzkich „tranzystorów” w stałej gotowości, utrzymywanie zatem w umysłach i wspólnotach gotowości obywatelskiej, samorządnej;
  2. Forum Inteligencji Polskiej – koncept 2-letniego, kroczącego seminarium poważnych konferencji na najbardziej uwierające Polskę tematy: Człowiek, Samorząd, Obywatel, Gospodarka, Państwo, Ustrój, itd. (było zaplanowanych 40 konferencji w różnych ośrodkach akademickich);
  3. Platonium – koncept „campusów” łączących w sobie harcersko-studenckie formuły samorozwoju i nowoczesne formuły niegasnącej debaty publicznej;
  4. Almanach MEANDER – pismo dotyczące tego samego co Forum Inteligencji Polskiej (ale wymyślone wcześniej);
  5. Kilkanaście książek naukowo-publicystycznych, część z nich tzw. zaangażowanych społecznie – żadna nie znalazła wydawcy;
  6. Itd., itp. (nie leżałem odłogiem, jednym słowem);

Walterze drogi: jest jasne, że powyższe nieudacznictwa są efektem zgorzkniałości, toksyczności, może amatorszczyzny w działaniu: jeśli się wciąż bardziej i bardziej rozumie rzeczywistość i jej – delikatnie mówiąc – niedostatki (nawet jeśli to rozumienie jest mylne), a przy tym działalność własna napotyka na „stare mechanizmy pinkujące” (słowo „wypinkować” wprowadził do publicznego języka Jerzy Buzek) – to z czasem człowiek staje się frustratem, staje się nieprzyjemny, przesadnie wyczulony na „gnojownie”, uprzedzony i nieufny. Jedna z moich koleżanek zauważyła, że kiedy przemawiam do ludzi, zwłaszcza ważniejszych od siebie, to mam coś w oczach, w tembrze głosu i w postawie, co ludzie odczuwają, jakbym miał ich za idiotów i szubrawców. Aż tak mnie to ogarnęło, Walterze.

Najbardziej dojmujące z moich doświadczeń 25-lecia, celebrowanego od jakiegoś czasu, a końca nie widać – jest wieloletnie poczucie, że jestem nikomu niepotrzebny do niczego. Nie umiem i nie chcę tego zrozumieć: to nie jest kwestia „rynku”, tylko – żeby było śmieszniej – „monopolu”, który pozwala marginalizować wszystko, co nie służy jakimś ciemnym geszeftom robionym na społecznej substancji, i każdego, kto w powyższym sensie będzie „nielojalny”, będzie bruździł. Mylę się? No, to wolę się mylić z milionami wykluczonych (a ich liczba rośnie), niż mieć rację z tymi, którzy celebrują swój własny sukces.

Ile jest takich życiorysów w Polsce? Oby skończyło się na milionie! Zapewne połowa z tych, którym jestem podobny, to nadal pogodni, ciepli, dobrzy ludzie. Co nie zmienia faktu, że nikomu nie są potrzebni.

 

*             *             *

Lista ludzi żyjących w Polsce „poniżej wszystkiego”, a przynajmniej dotkliwie „odsuwanych na margines” – sięga 14 milionów i wciąż się wydłuża. W ostatnim okresie widoczny jest też narastający proces „porzucania nadziei” na to, że zwykłe ludzkie starania gwarantują poprawę losu, a choćby utrzymanie się „w normie”. Potwierdza to nawet woniejąca nad-optymizmem „Diagnoza Społeczna”, wystarczy cierpliwie przestudiować 7 dotychczasowych raportów. Znaczy, żyjemy w kraju, gdzie wraz z oficjalnymi wskaźnikami i parametrami – rośnie równie szybko liczba nieudaczników, frajerów, maruderów?

Nawet jeśli to prawda, że nadprodukujemy nieudaczników, a poza tym system jest „w porzo” – to i tak nie najlepiej świadczy to o systemie-ustroju, jest to przecież żywy dowód na jego nieprzyzwoitość.

 

UWAGA: niniejsza notka to ciąg dalszy notki "Instrukcja" (TUTAJ), zaś nastęona notka - TUTAJ