Poprawiać jakosć elit

2010-02-20 23:51

 

POPRAWIAĆ JAKOŚĆ ELIT

/...naszym zadaniem naczelnym.../

 

Jeden pan powiedział – a pełni on funkcję przewodniczącego – że Ordynacka jest gronem ludzi wystarczająco światłych i mądrych oraz uczciwych i odpowiedzialnych, aby pokusić się o naprawę Rzeczypospolitej i jej zawiadowczych kręgów.

Niby racja. Tyle, że moi przyjaciele z ruchu naukowego, wydawcy, nauczyciele, publicyści i artyści wyczytują z tej wypowiedzi arogancję i bezczelność: oto ja, przedstawiciel Ordynackiej sławnej z tego, że przenika i współtworzy każde możliwe „towarzystwo”, że obecna jest w kilka osób na każdym salonie, niesławnej za to czynami niektórych swoich przedstawicieli, oto ja będę owe „towarzystwa” i salony przewietrzał, wniosę tam ożywczy powiew świeżości intelektu, pryncypialności moralnej, bagażu pozytywnych projektów i gruntownej wiedzy, a kto nie z nami - ten kiep.

Och, ty!

Zupełnie nie przypadkowo mam możliwość gruntownego zapoznania się rocznie co najwyżej z kilkunastoma pozycjami, do tego dochodzi beletrystyka i prasa. Nawet jeśli mam się za mądrego, to z dużym trudem nadążam za myślą światową i polską, muszę się wiele napocić, aby wyważyć miedzy klasyką i współczesnością, tygodniowo „zaliczam” co najmniej jedną imprezę „merytoryczną”, gdzie mogę na żywo i soczyście obcować z nauką (nie mylić z uroczystymi spędami nazywanymi podstępnie konferencjami). Dotykam z bliska problemów podstawowych i spraw intelektualnie modnych. Zagadnień nie rozwiązanych od tysiącleci i spraw banalnych, które okazały się ważkie. Wyjaśnię, że mam fach z pogranicza ekonomii, systemów, filozofii społecznej, a więc nie jestem aż tak odległy od tematów absorbujących elity. Nigdy nie śmiałbym jednak ani do tych elit przystąpić, poprawiać ich jakości, a nawet wspominać o takiej potrzebie. Po pierwsze dlatego, że nie poczuwam się, po drugie dlatego, że elity – jak wszyscy – powinny same dojrzeć do pomysłu, że nie są najlepszym z możliwych przypadków.

Jeśli jakość elit chce poprawiać mój rodzony przewodniczący, który stał się przewodniczącym w wyniku grzechu pierworodnego, który ucina wszelkie poważne dyskusje, który skłania się ku rugowaniu i marginalizowaniu oponentów, który jest częstym gościem obu Kancelarii, który sam jest wiceministrem, który jest nosicielem wielu niedostatków właściwych dla establishmentu – to jakoś nie bardzo mu wierzę. Raczej widzę w tym próbę przygotowania gruntu pod roszady personalne albo pod czysto marketingowe wprowadzenie Ordynackiej do rankingów politycznych, między inne partie.

Eeej, uchniem!

Trudno oprzeć się wrażeniu, że niektórzy liderzy Ordynackiej (nie mylić z przedstawicielami władz) już od dłuższego czasu włączyli Stowarzyszenie do palety wariantów, które wykorzystywać będą w swoich indywidualnych i koteryjnych grach, zupełnie mi nieznanych i całkiem nieuczciwych wobec nas wszystkich, a zwłaszcza wobec społeczników mających wielką wiarę w siłę sprawczą dobrej roboty i dobra w ogóle. Trudno oprzeć się podejrzeniom, że wszystko, co powiedziano o stowarzyszeniach, wszystkie wyobrażenia o działalności publicznej – to w mniemaniu owych „pragmatyków” żart, zawracanie głowy, że w gruncie rzeczy jedyne, co ich interesuje w Stowarzyszeniu, to szczególnego rodzaju FIRMA, łatwo rozpoznawalny znak, w dodatku z przyklejonym do niego „elektoratem”, mającym przyklepywać dawno wymyślone gdzie indziej postanowienia, które – jeśli tu by nie przeszły – zostaną przeniesione do innej firmy, pod inny znak.

Ciekawe, czy wtedy dżingiel „poprawiajmy jakość polskich elit” zostanie zastąpiony czymś innym?