POPiS czy PPS_L. Jeszcze raz Trzecie Plemię

2020-05-31 10:23

 

Odkąd polski Etos rozdrożył się na santa-maoizm (ruch parafialno-sanacyjny) i euro-leseferyzm (ruch liberalno-nomenklaturowy) – najszerzej pojęty, konstytucyjnie wypromowany Naród nie ma swojej reprezentacji politycznej, jeśli nie liczyć cząstkowo-aspektowej formuły wielo-lewicowości i wielo-ludowości.

Sytuacja polityczno-elekcyjna Polski jest nie do pozazdroszczenia. Prawnicy się o tym nie chcą nawet zająknąć, ale sprawa jest jasna: 10 maja miały miejsce w Polsce wybory, które bojkotowała… Państwowa Komisja Wyborcza! Mamy kolejny polski wpis do Księgi Kuriozów, bo nie istnieje siła polityczna, która upomniałaby się o prawo obywateli do głosowania, którego nas pozbawiła PKW, z oczywistym przyzwoleniem kamaryl rządzących.

Jeśli ktoś mówił o „państwie jakby teoretycznym” – to lepszego „deliktu” ze świecą szukać po całym globie, na całe stulecia wstecz. Może pucz napoleoński, który polegał na rozgonieniu Dyrektoriatu przez samozwańczego zbawcę?

Polscy „napoleoni” zaparkują kiedyś przy swojej „dalbie” Saint Helena Island, ale nie na skutek jakiejś interwencji Trybunału Stanu, tylko ze względu na samorozpad.

 

*             *             *

Mamy dwie w Polsce formacje polityczne, które udają, że reprezentują cały potencjalny elektorat:. Jedna z nich używa różnych nazw ze słowem „lewica”, druga z nich przywołuje pamięć ludowości. Na swoich podwórkach rządza one niepodzielnie (choć lewica cały czas szuka dobrych powodów do jedności). Ale ta niepodzielność jest wymuszona meandrami, które całkiem smakowite „frakcje” kierują ku takim przeciwieństwom główno-nurtowości (antonimom?),  jak angielskojęzyczne: abnormal, eccentric, exceptional, extraordinary, infrequent, irregular, rare, secondary, uncommon, unusual, heterodox. Nie umiem dotąd nazwać tego jednym soczystym słowiańskim słowem, ale Państwo się dowiadują…

Czymże była Samoobrona, jeśli nie antyreżimową twarzą ludowości? Czymże jest Unia Pracy czy PPS, jeśli nie próbą odzyskania twarzy polskiej lewicy po doświadczeniach PRL? Nie wychodzi, oczywiście że nie wychodzi.

Myślę sobie, że rozgoryczenie i zgorzknienie „pozostałości” po dawnej ludowości i lewicowości łatwo można „zagospodarować” politycznie, jeśli wczytać się w nano-konflikty, które mają tam miejsce.  Och najgłębszą istotą jest:

  1. Najszerzej pojęta tęsknota za kooperatywizmem, który jest zarówno przeciwieństwem feudalnego ziemiaństwa, jak też korporacyjno-podobnej „reprywatyzacji”;
  2. Wciąż powracające formuły lokalności-samorządności-pozarządowości, nieustannie glajchszaltowane, ustępujące do roli satelitarnej wobec korpo-geszeftów;
  3. Równie nieustające poszukiwania jedno-formuły dla własno-ręczności, jednorazowości, rękodzieła, majster-klepki, złotej-rączki, dobrosąsiedztwa, samopomocy;

Niektórych form twórczości w gospodarce, w polityce, życiu codziennym – nie da się, a nawet nie przystoi odsyłać do „fabryki”, manufaktury. Tak jak się odsyła twórczość zabawkarską, tkacką, kucharską. Tam rozmaitość i niepowtarzalność jest dokładnie TYM, O CO CHODZI. Nie ma tu norm, standardów, algorytmów.

Wszystkie te tęsknoty można ująć w jedno niewyświechtane słowo WZAJEMNICTWO – i słowo to jest niezwykle wspólne dla polskiej ludowości i dla polskiej lewicowości, szczególnie jeśli uszanuje się osobliwą polską skłonność do „kozaczyny”, czyli nieuznawania raz na zawsze zafiksowanych struktur. Tradycja – owszem. Wiara – czemu nie. Mowa – jak najbardziej. Obyczaj – ponad wszystko. Ale struktury? Nigdy w życiu, każde bezhołowie lepsze od zasklepiających się nierówności.

 

*             *             *

Niezależnie od tego, co są w stanie uznać i przyswoić dwa plemiona wpisane już w polskość, wyrosłe na etosie Solidarności – ludowość i lewicowość dysponują po równo bezdyskusyjnymi racjami, tu nazwanymi „tęsknotami”, i nie są to błahe argumenty polityczne.

Ludowcy zawsze będą rozdarci między to co „koncesjonowane” i to co żywiołowe-spontaniczne. Podobnie lewicowcy. Używam słowa „rhizomifraktalność”, aby oddać całą głębię tego, co opisuję powyżej.

Rhizoma – spontaniczny bezład. Fraktal – esencjalna regularność. I jedno przeciw drugiemu. Zawsze i wszędzie. A przywódcy „koncesjonowani” – za wszelką cenę chcą sprzedać swoją licencję tym wszystkim podskakiewiczom, bo taka licencja zobowiąże „rhizomalnych” do podporządkowania się racjom fraktalnym, bo silniejsze, sprawniejsze, politycznie mocniejsze i skuteczniejsze.

Niedoczekanie. Bo to nie jest warcholstwo, jeśli z ważnych powodów nie uznaję „jedności” pojmowanej jako stadności pod strukturalnymi rządami. To by jawnie przeczyło trzem wymienionym tęsknotom.

Ten tekst, choć krótki, jest bardo, ale to bardzo polityczny.

Jan Gavroche Herman