Polska dyplomacja i jej dzielni sojusznicy

2012-11-09 07:58

 

Całkiem niedawno jak na skalę historyczną, w roku 1939-tym, mieliśmy fatalną sytuację dyplomatyczną: na zachodzie wraży reżim hitlerowski bezczelnie żądający, byśmy nasz dom zrekonstruowali wedle jego potrzeb, szczególnie „korytarzowych”. Na południu Czechosłowacja, mająca całkiem świeże pretensje o Zaolzie, któreśmy okupowali podstępem. Na północy niemal permanentny stan wojny z Litwą o Wileńszczyznę. Na wschodzie Sowieci wściekli o nasze wschodnie powody do dumy. W szczegółach: okupowaliśmy połowę lub więcej ziem białoruskich i ukraińskich, do tego Białoruś zawsze miała o sobie mniemanie, że stanowiła sedno Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Oba kraje, rządzone przed II Wojną po „sowiecku”, używały zwrotu „pańska Polsza” jako synonimu znienawidzonego feudała. Daleko na Kresach graniczyliśmy z Rumunią, która pokazała po wybuchu wojny, jak wyglądają nasze stosunki. To samo pokazała Francja i Wlk. Brytania, nasi sojusznicy koronni.

III RP nawiązuje do szczytnych tradycji międzywojennych. Z Litwą tarmosimy się o sprawy, które rozumiejący się partnerzy załatwiliby w 5 minut, ale my wolimy umocowywać u sąsiada V Kolumnę. Z Białorusią mamy na pieńku nie tylko o V Kolumnę polonijną, ale nie umiemy się zdecydować, czy Łukaszenka to potencjalny syn marnotrawny Europy, czy może potwór. Ukrainę cenimy sobie wysoko, o ile nie kuma się z Rosją, plus działania V-kolumnowe. Rosja – wiadomo, sowieci przebrani w wilczą skórę KGB, kumający się za naszymi plecami, a nawet pod naszym morzem, z Niemcami. Słowaków uważamy za swoich młodszych braci, których należy pouczać co do tego, jak wygląda demokracja. Z Czechami mamy dobre stosunki dzięki Havlowi, tyle że ten raczył umrzeć, a w jego miejsce mamy Klausa. No, i tradycyjnie, Niemcy, odwieczny postrach Europy.

Nasz największy sojusznik, jeszcze niedawno na środkowo-europejskim „zjeździe warszawskim” promował nas na lidera regionalnego (przedtem zlekceważył czekających przed pałacem gospodarzy, udając się na ich oczach pośpiesznie „na siusiu” do swojego własnego kibelka). I na tym zakończył, wykolegowawszy nas na każdym froncie, i nasze frontowe zasługi też. O stosunkach polsko-amerykańskich szkoda gadać, jeśli nie chce się człowiek zdenerwować. Pozostała Bruksela, która jednak poprzestaje na duserach, a kiedy przychodzi do konkretów, wtedy robi to co w dyplomacji najważniejsze: interesy. A co my mamy takiego, by z nami robić interesy? Zieloną wyspę z trawą wymienianą nie w porę, dachy nie zasuwające się, kiedy trzeba, drogi służące jako enduro, wiecznie skłócone centralne organy władzy, kilka anty-sąsiedzkich fobii (plus anty-żydowska), wyczyszczoną „do spodu” z fruktów gospodarkę, niewartą zachodu (w każdym sensie słowa „zachód”). I wieczne pretensje o nasze zasługi sprzed wieków lub świeże: wiktoria wiedeńska, serwis przy-napoleoński, cud nadwiślański, ofiara wrześniowa, wyłom solidarnościowy. I największy na świecie kompleks PRL-u, leczony ściganiem za ciężkie pieniądze „zbrodniarzy” równorzędnych hitlerowcom.

Załóżmy, że jest prawdą, iż nasze położenie między Moskwą i Paryżem (Brukselą) wpędza nas bez naszej winy w wir niekorzystnych konstelacji politycznych. Jesteśmy tu podobni do Austrii. Im też wiecznie przeszkadzali mocarze, nawet wtedy, kiedy sami stworzyli lokalne mocarstwo. Dziś, jako niewielki kraik środkowoeuropejski, Austria jest krajem stabilnym (umiejącym się samoograniczyć: program na lata 2012-16), którego nie imają się problemy kryzysowe w takim stopniu jak inne kraje. Nie słychać, by miała zatargi dyplomatyczne z Czechami, Węgrami, Słowenią, choć też kiedyś okupowała te kraje.

Oczywiście, gdyby pogrzebać głębiej – coś by się znalazło. Głębiej. No, ale Polska ma swoją własną dyplomację, jak zawsze najlepszą na świecie.

Pan Sikorski, typ gościa, który dla sukcesu osobistego jest gotów na wielkie kompromisy  i ukłony wobec realiów (warto prześledzić jego życiorys, choćby oficjalny), który ma ambicje sięgające Himalajów, nauczy się – jestem pewien – jakiegoś języka azjatyckiego i zrobi kupę pośrodku Europy, jeśli tylko taka będzie koniunktura. Tak też traktuje środkowo-europejski kraj, który kiedyś porzucił na zawsze, zanim nie otworzyła się w nim szansa dla bezczelnych cyników. Jako dyplomata nasłany na peryferie – spisuje się nieźle: pilnuje, by peryferie trzymać w miejscu dla nich przeznaczonym. Ja bym go jednak zwolnił z tej fuchy, proszę Mocodawców (nie piszę do Premiera). Rozrabia tu jak pijany kocur. Za wiele o sobie mniema.

Dla sławy mołojeckiej gotów jest wywołać wojnę, słowo!

Trzymanie w kluczowym miejscu kogoś, kto swój patriotyzm wciąż wystawia na sprzedaż, kto w swej naturze nie ma odruchów dyplomatycznych, kto nie potrafi skrywać własnych ambicji nie związanych z reprezentowanym państwem – to gruba przesada. Albo KONIECZNOŚĆ.

Powiadają, że dyplomacja to przede wszystkim gry zakulisowe. No, właśnie.