POKAŻ MI SWOJĄ DEMOKRACJĘ

2010-12-10 14:56

 …a powiem ci kim jesteś.

 

/notatki na marginesie pewnej konferencji/

 

W moim całkiem prywatnym pojmowaniu świata Demokracja jest nierozłącznie powiązana z takimi pojęciami jak Rynek oraz Podmiotowość. Z kombinacji tych trzech pojęć dość swobodnie wywodzę kolejne kategorie obecne chyba w każdej dyspucie ustrojowej: Wolność, Samorządność, Obywatelstwo, Społeczeństwo, Regionalność, Mała Ojczyzna, Suwerenność, Autonomia, Uzgodnienie, Umowa Społeczna.

 

Anarchia (atrofia Władzy)

 

Słowo to wcale nie musi oznaczać chaosu, „nierazbierichy”: oznacza po prostu nieobecność Władzy (jako fenomenu) i jej instytucjonalno-materialnych atrybutów, prędzej czy później przybierających kształt Państwa i Państwowości. W tym sensie anarchia oznacza, że każdy podmiot w obszarze „anarchicznym” jest w pełni suwerenny, nic nim nie powoduje poza tym, co sam po autorsku sobie narzuci, przysposobi, zdefiniuje, wywiesi na proporcu.

 

O tym, czy tak określona zbiorowość jest w stanie uspołecznić się, decyduje powszechność w niej ludzkich przymiotów (cnót) lub przywar (nie-cnót). Może się bowiem okazać, że ludzie w takiej zbiorowości mają powszechnie do siebie stosunek „eksploatacyjny”, nastawieni są na wyzyskiwanie każdego wokół, każdego napotkanego, albo wręcz przeciwnie, gotowi są wzajemnie się obdarzać tym, co uważają za wartościowe.

 

W pierwszym, hobbesowskim przypadku (homo homini lupus est), nie ma mowy o uspołecznieniu: nasza zbiorowość albo się zapadnie, samozniszczy, albo zostanie poddana silnej władzy (państwowej), która narzuci jej instrumenty regulacyjne sztucznie, siłowo, pod przymusem obniżające egoizm i skłaniające-zmuszające wszystkich do kooperacji.

 

W drugim, ewangelicznym przypadku (total brotherhood) powszechna dobra wola i wzajemna serdeczność zaowocuje spontaniczną kooperacją, powszechną komplementarnością działań i owoców tych działań, uspołecznienie dokona się niejako automatycznie – i jakakolwiek władza czy państwowość nie znajdą tu ani powodu, ani pretekstu do zaistnienia, zamanifestowania się.

 

Oba przypadki ssą na tyle skrajne, że ani ewangeliczne wspólnoty, ani hobbesowskie zbiorowości nie istnieją w rzeczywistości.

 

Monopol (wysysanie wartości dodanej)

 

Monopol definiuje się najczęściej jako potęgę pozwalającą zdominować jakiś „rynek” i narzucać mu swoje cele, wartości, koncepcje. To jest jednak zaledwie skutek procesu monopolizacji.

 

W rzeczywistości monopol oznacza dwojakiego rodzaju sytuację: podmiot, który osiągnął sukces rynkowy, „zaciera ślady” za sobą, aby nikt tego sukcesu nie powtórzył, ale też „buduje przeszkody”, gdyby jednak ktoś jakoś dostał się „blisko”.

 

Istotą monopolu jest uprzywilejowany drenaż dorobku innych podmiotów, a owo uprzywilejowanie jest sankcjonowane systemowo.

 

Pra-początkiem monopolu jest mikro-monopol, niepisana akceptacja/tolerancja w środowisku dla przywileju pierwszeństwa dla jednego z podmiotów funkcjonujących w tym środowisku: w ten sposób spośród równych i równorzędnych wyłania się nad-równy, przy czym nie musi on być prymusem, wystarczy, że przekona lub „ugra” swój przywilej z pozostałymi.

 

Monopole zagnieżdżają się w każdym wyobrażalnym obszarze życia: polityka, gospodarka, kultura, rodzina, sąsiedztwo, organizacje, itd., itp.

 

W zbiorowości aniołów (w ewangelicznym przypadku „total brotherhood”) odruch mikro-monopolowy jest/byłby wygaszany przez samego „sprawcę”, ludzkim sercem, duszą, umysłem i sumieniem rządzą tu bowiem Umiar i Harmonia.

 

Selekcja strukturalizująca (migracja ku władzy)

 

Pomiędzy zbiorowością wilczą a społecznością aniołów jest wielka przestrzeń, w której od wieków spełniają się, urzeczywistniają rozmaite formy państwowości i państw.

 

Niezależnie od – tak rozumianego – ustroju, łatwo jest w dowolnych warunkach, w dowolnym miejscu Globu, w dowolnym momencie Historii, zauważyć, że osobniki i podmioty egoistyczne ciążą ku władzy, ku górze, ku monopolom im służącym – zaś osobniki altruistyczne nie tyle dokądś dążą, co „pozostają na swoich miejscach”.

 

W ten sposób łupieżcy, wilcy, władcy zajmują się rządzeniem i rozporządzaniem, a anieli, osadnicy, gospodarze – wypracowują dobro publiczne. Nie ma wątpliwości, kto staje się beneficjentem takiego rozkładu migracji społecznych.

 

Ostatecznie – bardziej lub mniej ewidentnie – tworzą się w jednej przestrzeni dwa światy społeczne: świat gry, monopoli, eksploatacji oraz świat tworzenia dóbr, wartości i możliwości, świat wzajemnie korzystnej kooperacji.

 

Najpoważniejsza gra odbywa się w obszarze MEZO: uczestnicy świata gry wiedzą o co komu chodzi, uczestnicy świata tworzenia są pod tym względem infantylni i naiwni, są łatwym żerem.  Mezo-monopol jest więc oczywisty: pierwsi eksploatują drugich, wilcy szperają w spichrzach gospodarskich. To jednak jest wstęp: oto wilcy, odwołując się zresztą do swoich ofiar, rywalizują między sobą o strefy wpływów, czyli obszary mezo-monopolowe, które jedni wilcy mogą zmonopolizować kosztem innych!

 

Na fali tej właśnie rywalizacji (gry, konkurencji) nie tylko dokonuje się ostateczny podział strukturalny społeczeństwa, ale też ustanawia się patologiczne rozwiązania systemowe: rynkiem nazywa się pole wilczej rywalizacji o dobra ssane od gospodarzy, procedurami nazywa się formuły wyzysku, instytucjami nazywa się mechanizmy petryfikujące monopolistyczne przywileje, uprawnienia, itp., itd.

 

Zbudowane na takim fundamencie państwo nie może – bo i jak – być państwem wszystkich, jest jedynie państwem wilków, łupieżców i władców, regulującym ich grę, w zupełnej abstrakcji od tego, co sądzą na ten temat anieli, osadnicy, gospodarze, których rola sprowadza się do wymuszonej legitymizacji jakiegoś chwilowego lub dłuższego status quo pomiędzy monopolami.

 

Gra o pierwszeństwo, o atrybuty monopolistyczne, staje się zatem treścią funkcjonowania Państwa, jakiekolwiek by ono nie było. Demokratycznego – też.

 

Urbanizacja (selekcja metropolitarno-prowincjonalna)

 

Urbanizacja postrzegana jest jako koncentracja ludności, miejsc zamieszkania, miejsc pracy, miejsc życia publicznego, instytucji i urzędów, centrów postępu, szkolnictwa i nauki, innowacji, inicjatyw, inwencji społecznej – oraz towarzyszących im patologii.

 

W rzeczywistości Urbanizacja ma głębszy wymiar, który tu w nieco wulgaryzującym skrócie opiszę jako przeistoczenie mieszkalnej „twierdzy” (gdzie realizowana jest pełnia ludzkiego życia) w wypadowe „lokum” (gdzie gniazduje się w chwilach odpoczynku i szuka się schronienia).

 

Jest wyraźna różnica między Domem a Urbium.

 

Dom jest miejscem, do którego „zaprasza” się, gdzie lęgną się rozmaite oferty, gdzie Człowiek się spełnia, skąd emanuje wszystko co pożyteczne. Urbium jest miejscem, gdzie nie realizuje się żadnej aktywności, gdzie Człowiek znajduje oddech i izolację od świata, a wszystko co dotyczy Człowieka dzieje się poza Urbium.

 

W oczywisty sposób – pozostawię to bez zbędnego wyjaśniania – wilcy, łupieżcy, władcy preferują Urbium, a anioły, osadnicy, gospodarze zasiedlają Domy. O, i stąd można skierować się ku tezie, że w skupiskach miejskich przeważają Urbium (im bardziej „miastowo”, tym większe stężenie Urbium), zaś Domy są charakterystyczne dla prowincji, dla obszarów nie-miejskich.

 

Jeśli w środowiskach wilczych (zurbanizowanych) tworzone są koncepcje dla środowisk anielskich (nie dotkniętych urbanizacją) – to nie po to, by odjąć sobie i dodać prowincjom!

 

Po pierwsze: prowincjom daje się witaminy tylko wtedy, kiedy rzeczywiście tracą zdolność „ateńskiego” dokarmiania „demokracji zurbanizowanych”, a kiedy odzyskują wigor – wszelkie rozwiązania witaminizujące przekierowuje się na obszary zurbanizowane (ja to nazywam retorsją, opisując schemat DYNALOGIC). Po drugie: nawet witaminizowanie prowincji nie polega na równomiernym „sianiu” dobra (np. funduszy europejskich), tylko na wyselekcjonowaniu lokalnych monopolistów (koterii) i przekazywaniu im witamin do dalszego wykorzystania. Nazywam to Delegaturą Wyzysku).

 

Po wielekroć obserwuję raporty i dyskusje z wykorzystania funduszy – zawsze mi „wychodzi” to samo. Lokalni, miejscowi anieli, osadnicy, gospodarze – mają szanse wyłącznie w roli swoistego „kręgu” lokalnego monopolisty.

 

Napiwek demokratyczny (każda demokracja karmi się obszarem poza-demokratycznym)

 

Diogenes (ten od beczki) szydził z demokratycznych Aten wskazując na to, że gdyby nie daleko od Ateńczyków liczniejsi niewolnicy (w kopalniach wokół, w zasobnych domach jako służba), owa pierwsza z demokracji zdechłaby niedokarmiona. Łatwo jest bowiem być aniołem dla siebie nawzajem, jeśli cała wspólnota anielska jest jednocześnie wilczym stadem wobec tych, którzy od demokracji są odsunięci.

 

Wszelkie inne demokracje „mają to samo”.

 

Widać to choćby obserwując koncepcje, schematy, modele, systemy społeczno-przestrzennego zagospodarowania. Twórczość o tej treści stanowi poważny obszar świadomości społecznej (zwłaszcza w Administracji), niemal połowa tzw. funduszy europejskich skierowana jest na wyrównywanie szans i zacieranie różnic między-regionalnych i wewnątrz-regionalnych.

 

Uważny obserwator przepływów (konkursów) widzi jednak, że wszelkie konkretne (zawarte w uchwałach, dekretach, ustawach, rozporządzeniach, innych decyzjach) plany zagospodarowania i „produkty” skierowane do regionów i w ogóle ku prowincji – nie są w stanie oprzeć się niczemu, co opisałem powyżej: mezo-monopolizacji, selekcji strukturalizującej, urbanizacji. Można powiedzieć, że jedynie jakiś Szlachetny Dyktator byłby w stanie odwrócić sytuację i zaprowadzić ład akceptowany powszechnie.

 

To jednak oznaczałoby zaprzeczenie całej koncepcji demokratyzacji życia publicznego (gospodarczego, społecznego, politycznego). Taką Demokrację lepiej zastąpić Światłym Prorokiem, aniołem wrodzonym.

 

Demokracja powiernicza (państwo oddolne)

 

Powiada się (zresztą, dysputa jest nieustająca, a jej konkluzje rozbiegają się w dowolne strony), że „czyste” wyrównywanie poziomów to marnotrawstwo środków, lepiej inwestować w rozsadniki postępu, od których echem innowacyjnym rozejdą się wszędy wszystkie błogosławieństwa. Na przykład w mieście przemysłowym wymyśla się samochody, telewizory, itd., a potem korzystają wszyscy.

 

Nie chcę być ani „za”, ani „przeciw” rozmaitym teoriom rozwoju, wyrównywania, wspomagania, dynamizowania.

 

Twierdzę jedynie, że jeśli niemożliwa jest „anielska anarchia”, jeśli nie da się uniknąć instalacji państwowych socjalizujących ludzkie zbiorowości, to warto pokusić się o tworzenie państwa „oddolnego”, pozostającego pod kontrolą „oddolną”, nie zajmującego się wyłącznie reprodukowaniem Władzy i procesów ją rozbudowujących: mezo-monopolizacji, selekcji strukturalizującej, urbanizacji.

 

Państwo, które pierwsze wygasi alienujący Człowieka „impuls urbanizacyjny” – ogłoszę jako pierwsze państwo demokratyczne. Bo w kraju zarządzanym przez takie Państwo nie będzie pędu do miast (depopulacji prowincji), szanse swoje ludzie będą widzieć jednakowo w dowolnym miejscu, przedsiębiorczość gospodarcza i społecznikowska będzie „rozdysponowana” proporcjonalnie wszędzie, Domy staną się wartością poważniejszą i atrakcyjniejszą niż Urbium. Warszawa nie będzie sarkać, że jako metropolia płaci „Janosikowe” na rzecz prowincji, cwaniaczkowie z większych ośrodków nie będą ssać samorządów i społeczników lokalnych pod pozorem ich wspierania, monopolistom przestanie się opłacać funkcjonowanie w obszarze mezo-monopolu.

 

A tak…. psu na budę…

 

Kiedy tzw. „góra” będzie od samorządnych „dołów” dostawała powiernicze instrukcje, co i jak ma wykonać, wraz z powierzonym na te zadania budżetem – będzie fajnie. Dziś jest dokładnie odwrotnie.

 

 

………………………..

Powyższe refleksje rosły we mnie w dniach 9-10 grudnia, podczas naprawdę dobrej konferencji „Budowanie spójności terytorialnej i przeciwdziałanie marginalizacji obszarów problemowych”.