Pogrzebaliśmy już lepsze jutro

2013-06-23 08:58

 

Jeden prze-mądry poseł, w kategorii „samopodpalenie”, powiedział-był do innego polityka przez media: uprawianie polityki na ludzkiej tragedii – jest nieprzyzwoite.

Tamten zmilczał, pewnie niedosłysząc, ale ja pomogę: uprawianie polityki, w wyniku której lawinowo rośnie liczba samobójców, emigrantów i frustratów – jest nieludzkie, o przyzwoitości już nie wspominając.

Ileż można wciąż o tym samym:

  1. Gospodarka PRL była niewydolna, bo opierała się na obietnicy, że każdy może i ma prawo żyć powyżej przeciętnej (socjalizm domniemany). Gospodarka III RP oparta jest zaś na dwóch wyzyskach: haraczu na rzecz szeroko pojętej zagranicy, która z tytułu „patronatu” nad przemianami wysysa co się da oraz na wewnętrznym wyzysku, czyli „udacznicy” skubią „nieudaczników”: taka gospodarka musi się skończyć zapaścią, bo odtwarzanie jest wolniejsze nić apetyty łupieskie. Gdyby nie funduszowe zasiłki z różnych źródeł (przede wszystkim z UE) – już byśmy jako kraj byli na socjalu Europy i innych sił globalnych;
  2. Niezaprzeczalnym skutkiem Transformacji jest pojawienie się 10-25% warstwy osób krańcowo upośledzonych ekonomicznie i politycznie, muszących sobie radzić – a nie umiejących – bez stałego/godnego źródła dochodu i bez kwaterunku oraz bez legalnego dostępu do elementarnych dobrodziejstw cywilizacyjnych: krytykom poglądu, że np. bezrobocie w PRL też było, tylko ukryte, oświadczam: jawne wykluczenie rodzi patologie nie dające się skontrolować, ogarnąć. Doświadczamy ich licznie i intensywnie, załamują nam się rozmaite ostoje uspołeczniające;
  3. Mimo pozorów i zadęć, administracja, infrastruktura, finanse, polityka – wciąż bardziej jawnie, bezczelnie i bezkarnie przeciwstawiają się człowiekowi-obywatelowi, Polska rozpadła się na tę robiącą jakieś interesy i tę pozamykaną za żerdziami rozmaitych niemożliwości. Niezgoda tych drugich na rolę powolnego bydła, aktywizującego się tylko przy alertach, za ochłapy, coraz jawniej i zarazem niesprawiedliwiej jest penalizowana!  Jakieś ciemne interesy nie pozwalają tego zmienić, każdy, kto wchodzi do obszaru ścisłej polityki, nagle zostaje wtajemniczony i zapomina, z czym się tam wybierał;
  4. Nie istnieje w Polsce żaden pomysł na obywatelstwo rzeczywiste, oparte na rozeznaniu w sprawach publicznych i gotowości do ich ulepszania, „góra” jest zainteresowana stłoczeniem ludzkiej żywotności w miałkościach i byle-dojutrkowościach: w takich warunkach jak szyderstwo brzmi zawołanie „macie swoje samorządy, instancje, rady, sądy, arbitraże, odczepcie się od rządu”. Ktokolwiek próbuje to zmienić – poddany jest represjom niczym kryminalista, w najlepszym razie malkontent, od którego trzeba stronić;
  5. Trwałym elementem polityki najszerzej pojętego Rządu (czyli Parlamentu, Rady Ministrów, Wojewodów, Urzędów i Służb) jest dbałość o dynamizowanie ekskluzywnej enklawy, w której  zenitu sięgają standardy i dochody oraz możliwości – i marginalizowanie znaczenia „sfery pozastandardowej”, która z konieczności się rozrasta, zrazu w obszarach niewidocznych, niedolegliwych, potem już dojmująco: jako, że poziom wartościowania w obszarze ekskluzywnym jest wygórowany – „suma biedy” w rachunkach wskaźnikowych okazuje się mała, więc wskaźniki rosną, choć nędza się proliferuje, rozprzestrzenia horyzontalnie (coraz więcej ludzi) i wertykalnie (coraz wrażliwsze aspekty życia);
  6. Zapobiegliwość gospodarska Rządu (rozumianego jak wyżej) skoncentrowana jest nie na całej, wieloaspektowej Gospodarce, tylko na Budżecie: w Gospodarce dobre (wiec popierane) okazuje się to, co skutkuje dochodami budżetowymi, choćby było patologią, a to, co jest tylko pozycją wydatkową – jest tłamszone. Racja ta jest „korygowana” korupcyjnie: megabiznes nie dokłada do Budżetu, ale uczestniczy jako wariant zapasowy w politycznych rotacjach. Takie podejście do Gospodarki preferuje szybkich zarobkiewiczów kosztem rzetelnych przedsiębiorców, „układaczy” kosztem społeczników, sępów i łupieżców kosztem twórców i wytwórców, niesprawiedliwych kosztem sprawiedliwych, szelmy kosztem prawych;
  7. Zbiorowa świadomość przeciętnego mieszkańca Polski kształtowana jest przez epitety, stereotypy, łże-przekazy. Politycy nie dyskutują ze sobą publicznie z użyciem argumentów, tylko przyłapują się wzajemnie na słowach-wytrychach, a kiedy zauważają, że kontr-polityk zaczyna coś rozumnego, szybko go zagłuszają, przecież nie są ptasimi móżdżkami, wiedzą doskonale, czemu służy kakofonia wielo-dźwięków, którą uruchamiają, nie dając się przebić innym. Wtórują im w tym mediaści, którzy nie dość, że dopuszczają do takiej formuły „rozmów”, to jeszcze jeden-przez-drugiego zdają się wiedzieć więcej i lepiej niż zapraszani goście, ci zaś nieraz sprowadzani są do roli tła próbującego gdakać, a rację na końcu ma zawsze triumfujący „żurnalista”. Poważne rozmowy na argumenty stają się nie tylko rzadkością w mediach, ale też wydają się nudne przez swoją „niewybuchowość formy”;
  8. Itd., itp., już ręce opadają, szczęka zwisa zdegustowana, wszystko zwisa i opada. Nawet, jeśli „deficyt sensu” ograniczyć do powyższych siedmiu uwag, to przemożność bezsensu i złej woli wydaje się nie do zniesienia, ale też nie do ruszenia;

Kiedy sobie to – średnio raz na tydzień – przetrawiam w sobie, jedno najbardziej uderza: nie widać w Polsce siły politycznej, realnej i zdecydowanej, wiedzącej w co się gra, która miałaby w sobie pasję przemian, gotowa byłaby na wyrzeczenia związane z przebudową od podstaw całego systemu-ustroju, wzięłaby na siebie odpowiedzialność przez Ludem za jego los i za los Kraju, a jednocześnie nie czyniłaby z tego Ludu jedynie narzędzia polityki, bezwolnej masy głosującej i gardłującej.

Tak, tak, wiem, programy nadęte i zamaszyste świadczą o czymś innym, o tym, z jak wielką troską pochylają się wszyscy nad Polską i jej bolączkami.

Ruchawek-ci u nas będzie dostatek. Po każdej nastąpi wytrysk nowych amatorów władzy i dostatków z niej płynących.