Podsumowania poniewczasie

2019-06-06 07:25

 

Nie interesowało mnie – wcale a wcale – co sobie myślimy na temat „wyborów euro-parlamentarnych”. Bo to żadne wybory były (dla mnie wybory zaczynają się od tego, że „ludzie” (elektorat) w grach przedwstępnych wystawiają w dyskusjach swoich kandydatów, a potem spośród nich wyłaniają najlepszych), ani znaczące (Unia Europejską rządzi – zupełnie bez jakiejkolwiek kontroli publicznej, tylko w rytm złożonej, biurokratyczno-lobbystycznej gry interesów). Sama Unia Europejska – pomysł amerykański (mimo zadęcia o wartościach i hellenizmie), nic nie mający bliskiego z demokracją, ostatecznie zredagowany przez ukrytego przez Amerykanów  Waltera Hallsteina, nazistę, apostoła hitleryzmu Wielkiej Europy Niemieckiej – w obecnej formule jest dla mnie nie do przyjęcia, choć innej Europie jeszcze się nie spieszy na świat.

Szczerze mówiąc niezbyt mnie pasjonują zawody w głosowaniach, w wyniku których nic nie znaczący „reprezentanci Polski”, w liczbie około 50, ubiegają się o bardzo znaczące apanaże, chyba za „staż” w polityce, bo w normalnych wyborach większość z nich – osobiście – nic nie uzyska, chyba że jako marionetka znaczącego bloku wyborczego.

Straciliśmy na tych wyborach wszyscy. Bo udało się „rządzącym” wdrukować nam sprzeczną z wyobrażeniami o wyborach – zabawę w plebiscyt.

Dlaczego plebiscyt?

Bo teoretycznie jakaś „paleta wyboru” istniała. Ale każdy wyborca wiedział, czuł w swoich trzewiach, że „albo ONI, albo NASI”. Wszyscy inni kandydaci, inne propozycje polityczne – ubarwiały kampanię, ale nie miały znaczenia politycznego. Przyjrzyjmy się:

  1. Wielką atrakcją kampanii przedwyborczej był ktoś szykowany przez Europę na alternatywę dla Macrona, przećwiczony w administracji lokalnej Słupska, bezkonfliktowy, ale zupełnie nie wpasowany w polskie przeciętne wyobrażenie o „reprezentancie kraju”, i choć to brzmi nieładnie, długo jeszcze będzie maskotką polityczną, bez realnego przełożenia na skutki decyzyjne, chyba że jako marionetka;
  2. Dały o sobie znać, trupiejące już od dawna – formacje skrajnie ksenofobiczne, choć kierujące się w przekazie publicznym racjami wzniosłymi, takimi jak patriotyzm, czystość wiary i czystość „polskiej krwi”, antysowietyzm, Polska ponad wszystko: dobił je plastyczny do granic wytrzymałości prześmiewca naszych narodowych przyzwyczajeń, uchodzący za liberała starej daty, ale coraz bardziej pocieszny;
  3. Po raz kolejny ośmieszona została idea lewicowości: część osób kojarzonych z tym nurtem wniosła swoje posagi do ugrupowania eurokratycznych producentów masowych wykluczeń ostatniego trzydziestolecia (ta część zwyczajnie „zdradziła dla kasy”), druga część brnie w jakiś opaczny socjaldemokratyzm, uważając się zresztą za coś „ponad” złogi PRL, nie mając nic zauważalnego do zaoferowania;
  4. Podskoków próbowali akwizytorzy hura-chrześcijaństwa i hura-buchalterii ekonomicznej, ale w tych rozgrywkach – podkreślmy: plebiscytowych – nie okazano im „należnego” zainteresowania;

Stało się więc wedle życzenia narratorów plemienności: umocniło się przyzwyczajenie, że tylko oni coś znaczą, przy czym jedna narracja jest dyktowana znad Potomaku (z coraz silniejszym akcentem bliskowschodnim (pisałem o tym w tekście „Despekt środkowoeuropejski”, https://publications.webnode.com/news/despekt-srodkowoeuropejski-przetrwanie-przez-rozmemlanie/ ), a druga woła głośno o Wolnościach, Demokracjach i Rynkach, w rzeczywistości pragmatyczna do granic przyzwoitości „patrzy swego”.

W wielkim skrócie powiedziałem to na spotkaniu Porozumienia Socjalistycznego, które łapie oddech przed kampania jesienną.

Wnioskiem – dla mnie głównym – z „wyborów” euro-parlamentarnych – jest pogłębiające się, zapadniowe wykluczenie znakomitej większości „mas”, którym wtłacza się coraz skuteczniej ZMĄCONĄ ŚWIADOMOŚĆ (jak powiedziała prof. M. Szyszkowska): to zmącenie nie pozwala dostrzec takiej oczywistości, jak to, że Zatrudnienie już od dziesięcioleci odrywa się od Pracy, a Dochód przestaje mieć cokolwiek wspólnego z Wkładem Do Puli, tylko jest wynikiem całkiem abstrakcyjnej układanki interesów.

No, więc utwierdziłem się w przekonaniu, że – skoro wszyscyśmy w jednakim położeniu – to ODDOLNOŚĆ jest najlepszym zawołaniem na jesień. Jako polski wrzód na tyłku.