Pełzająca kontrdemokracja

2014-06-25 10:10

 

W największym uproszczeniu: z Demokracją mamy do czynienia wtedy, kiedy prerogatywy państwowe (zwłaszcza te związane z uprawnieniami władczymi) są optymalnie zdekoncentrowane. Zbyt wielka koncentracja prerogatyw oznacza monopolizację (gospodarczą, polityczną, medialną, itp.), a zbyt wielka dekoncentracja (rozproszenie prerogatyw) dezorientuje obywateli i dezorganizuje (anarchizuje) życie publiczne[1].

Demokracja jest zatem kodowana przez Wolność. Głoszę pogląd, że Wolność pojawia się jako „zagadnienie społeczne” wtedy, kiedy system-ustrój (pakiet instytucji społecznych, regulacji, obyczajów, praktyk) nastaje na ludzkie swobody, na swobody człowieka i jego konstelacji (rodziny, wspólnoty, sąsiedztwa, firmy, społeczności, grupy, zbiorowości). Kiedy człowiek ma nie ograniczone swobody – nie formułuje problemu Wolności i nie definiuje Wolności jako takiej. Mowa o rozmaitych swobodach: topograficznego poruszania się w przestrzeni (np. zurbanizowanej), podróżowania, wyboru środka lokomocji, zatrudnienia, wierzeń, wypowiedzi, zrzeszania się, manifestowania siebie i swoich poglądów, zawierania związków, wypoczynku, uprawiania hobby i zainteresowań, przedsiębiorczości, inicjatyw publicznych, wyboru idei, uczestnictwa w życiu politycznym, wyborów konsumpcyjnych, edukacji, leczenia, czerpania z dorobku kultury, czerpania z majątkowego dobra wspólnego. Kiedy czyjeś prerogatywy (nadane instytucjonalnie lub uzurpowane) ograniczają swobody – reakcją jest adekwatne definiowanie Wolności przez Lud (część doświadczaną ograniczeniem swobody) i podejmowanie „walki o Wolność”.

Polski okres Transformacji został „ostemplowany” jako okres demokratyzacji pojmowanej jako liberalizacja, czyli rozluźnienie lub zniesienie wszelkiego jarzma (SJP: 1. «przyjmowanie postawy tolerancyjnej wobec poglądów lub czynów innych ludzi, bez względu na to, czy uznaje się je za słuszne», 2. «osłabienie rygoru, złagodzenie norm, przepisów itp.», 3. «wprowadzanie i stosowanie zasad liberalizmu politycznego lub ekonomicznego»). Od samego jednak początku nawet na tak wąsko pojmowaną demokratyzację „nastawano”:

  1. Odmówiono racji bytu uspołecznionym postaciom działalności gospodarczej (przedsiębiorstwa państwowe), stymulując lub wręcz zarządzając ich rozbicie albo upadek („wzorcem” okazały się PGR-y), obniżając rangę spółdzielczości (z jednoczesnym zachowaniem patologicznych formuł spółdzielczych w takich dziedzinach jak mieszkalnictwo);
  2. Samorządność sprowadzono to formuły „wysuniętej placówki państwa” (przede wszystkim samorządność terytorialną) albo do formuły kliki-koterii środowiskowej;
  3. Komunizm (w założeniu: ustrój polegający na pełnej, dojrzałej samorządności wspólnot) zrównano pojęciowo z faszyzmem (statolatria, totalitarne silne przywództwo, terror państwowy i solidaryzm społeczny) i obwołano zbrodniczym (uzasadniając to wdrażanymi pod zawołaniem „komunizm” totalitaryzmami”);
  4. Stworzono lub zachowano warunki do plenienia się klik, koterii, kamaryl żerujących na dobru publicznym i uzurpujących sobie rozmaite prerogatywy, w tym przewłaszczających na swoje dobro prerogatywy państwowe. W wydaniu lokalnym i środowiskowym ugruntowały się Zatrzaski Lokalne, czyli – znaną i „poszanowaną” przez „poliszynela” formułę „wiadomo z kim co się załatwia, z kim nie zadzierać, komu czapkować);
  5. Formuły nagonki i linczu oraz hunwejbinizmu stają się coraz bardziej popularne (za wiedzą, przyzwoleniem a nawet inspiracją decydentów politycznych), a media są jednym z najsprawniejszych ich nośników;
  6. Wiele ze swobód stało się utopijnie nierealnymi z powodów ekonomicznych lub  na skutek działania klik, koterii, kamaryl (swoboda zatrudnienia, wypowiedzi, manifestowania siebie i swoich poglądów, zawierania związków, wyboru idei, uczestnictwa w życiu politycznym, wyborów konsumpcyjnych, edukacji, leczenia, czerpania z dorobku kultury, czerpania z majątkowego dobra wspólnego);
  7. Świat polityki, kultury (przede wszystkim mediów), gospodarki – to świat nieuchronnie zacieśniających się monopoli nieodwracalnie glajchszaltujących rozwój człowieka w obszarze edukacji, samorealizacji, obywatelskości, swojszczyzny, opieki zdrowotnej, a nawet przedsiębiorczości (biznesowej, społecznikowskiej, politycznej, artystycznej);
  8. Pozoruje się demokratyzację dokonując „decentralizacji” w łonie Twierdzy Konstytucyjnej (pakiet przepisów, norm, standardów, certyfikatów, dopuszczeń, wtajemniczeń, czyniących bezkarnymi elitę władzy i częściowo Nomenklaturę, pozwalających im nękać i razić opresjami Ludność oraz grabić Kraj), unikając jak ognia dekoncentracji prerogatyw;
  9. Itd., itp.;

Ta pełzająca multi-patologia jest możliwa „dzięki” specjalnemu zabiegowi (a może „samo się tak stało”) zatarcia różnicy między dekoncentracją a decentralizacją.

Otóż decentralizacja nie zmienia uzurpatorskich i monopolistycznych stosunków, jest „technicznym” sposobem na ich usprawnienie i funkcjonalność. Natomiast dekoncentracja oznacza rzeczywiste, nie markowane, nie udawane rozproszenie prerogatyw. Wyjaśnijmy: nie ma dobrego powodu (poza „instynktem monopolizacji i uzurpacji”), aby koncentrować i podporządkowywać ustawom (czyli kamarylom i siłom lobbystycznym) lokalne służby porządkowe, służby podatkowe, procedury wyborcze, samorządność, gospodarkę budżetową (zwłaszcza komunalną-municypalną), regalia (grunty, wody, lasy, koncesje, licencje, itd., itp.), arbitraż i sądownictwo, inspekcje i kontrole oraz wiele innych dziedzin, w których koncentracja oznacza wyłącznie wytrącanie obywatelom z rąk samostanowienia, tworzenie parabudżetowych formacji, tworzenie rozmaitych centralnych i regionalnych urzędów, służb i organów, podnoszenie kosztów Państwa.

Symbolem pełzającej kontr-demokracji jest ilość obszarów koncesjonowanych w gospodarce: w ciągu ćwierćwiecza przeszliśmy od kilkunastu do kilkuset obszarów koncesjonowanych (koncesja: oddanie prerogatyw państwowych pod zarząd wyodrębnionego podmiotu, państwowego lub prywatnego, z możliwością komercjalizacji). W rzeczywistości oznacza do nie "deregulację”, tylko koncentrację gospodarczą.

Jak to się robi – doświadczamy na co dzień: każdego z nas, szarych obywateli, a już na pewno każdego osobnika przedsiębiorczego (biznesowo, społecznikowsko, artystycznie) obowiązuje tak wielka ilość regulacji (przyrastających co tydzień), że trzebaby ze świecą szukać takiego, kto nie łamie wciąż przepisów, nie mówiąc już o ich wystarczającej znajomości (nawet prawnicy nie ogarniają wszystkiego, co zresztą sprzyja „geszeftom”).

 



[1] Prerogatywa wg. Słownika Języka Polskiego, to przywilej, uprawnienie, priorytet, pierwszeństwo związane z zajmowanym stanowiskiem lub wykonywaną funkcją, z rangą. Pojęcie „prerogatywy” ukształtowało się w Anglii dla określenia tych uprawnień króla wobec Kraju, Ludności i Prawa, które mógł wykonywać bez uzgadniania z parlamentem. Dziś pojmuję je jako uprawnienie (lub uzurpację) prowadzące do zgody osób, wspólnot, grup, społeczności, zbiorowości – na to, by ktoś „odgórnie” kierował ich losem wedle racji autoryzowanych przez siebie, nie zawsze tożsamych z interesem tychże osób, wspólnot, grup, społeczności, zbiorowości. Synonimy: fory, immunitet, koncesja, legitymacja, pełnomocnictwo, pozwolenie, prawo, przywilej, roszczenie, tytuł, upoważnienie, uprawnienie, uprzywilejowanie, uzasadnienie, względy, zezwolenie;