Pasja dziennikarska. Dziennikarstwo pasyjne

2013-03-04 06:56

 

W potocznym znaczeniu PASJA – to hobby, konik, czynność wykonywana dla relaksu w czasie wolnym od obowiązków. Może łączyć się ze zdobywaniem wiedzy w danej dziedzinie, doskonaleniem swoich umiejętności w pewnym określonym zakresie, albo też nawet z zarobkiem — głównym celem pozostaje jednak przyjemność płynąca z uprawiania hobby. W niektórych dziedzinach pasjonaci są pomocni jako skrzyżowanie wolontariusza z ekspertem (Pedia podaje: entomologia, botanika, zoologia, trichopterologia), inne służą wyłącznie jako dobre formy relaksu (fotografika, uprawianie ogródka, robótki ręczne, ćwiczenia fizyczne, wędkowanie, safari, krótkofalarstwo, kolekcjonerstwo). Niektórzy ludzie swoje pasje przeistaczają w źródło i dobry powód do zarobkowania, jak np. bloger Kominek (Tomek Tomczyk).

W kulturze europejskiej, zwłaszcza w jej chrześcijańskim aspekcie – słowo „pasja” odnosi się do misterium męki Chrystusa zakończonej ukrzyżowaniem. „Kultura” amerykańska przerobiła pojęcie Pasji na kaszankę, jak wszystko.

Dziennikarz – to jeden z zawodów podwyższonego zaufania społecznego, jak lekarz, duchowny, polityk, przedsiębiorca, policjant, nauczyciel, kucharz, urzędnik, strażak, prawnik, terapeuta, bankowiec, rodzic, agent wywiadu. Nie zawsze są ujęte w tzw. systemie edukacji, ale profesjami niewątpliwie są. Odrębnym jest pytaniem, czy te profesje zawsze są postrzegane jako kluczowe w życiu społecznym, a jeszcze innym jest pytanie o to, czy osoby o tych profesjach godnie je w sobie noszą. Czytelniku: te wątki świadomie, choć z żalem, odkładam na później. To nie raport jest bowiem, tylko notka internetowa z wkładem osobistym.

Zawody szczególnego zaufania obejmuje jeden-jedyny obowiązek: przyzwoitość bez żadnych kompromisów.

Niemal wszystkie wymienione profesje są wyposażone w element ślubowania, przysięgi, misji (patrz np.: przysięga Hipokratesa). Zawsze „z tyłu głowy” noszą ten element swojej charakterystyki, który przywołuje uprawnienia bez ich uzasadniania, co można opisać: „ma być tak i tak, bo mówię to ja, wasz strażak”.

Wykonywanie zawodu dziennikarza bez pasji hobbystycznej – to jest dziennikarskie urzędolenie, rozpostarte między wypłatą a honorarium i tantiemą. Kończy się utratą zaufania. Trzeba kochać tę robotę, wciąż od nowa, wciąż z nową adrenaliną. A to oznacza ciągłe doskonalenie się w poruszanych dziedzinach: doskonalenie zarówno sztuki (np. reportażu, informacji, sprawozdania-relacji, wywiadu, interwencji), jak też wiedzy „branżowej” (np. ekonomii, teatru, sportu, ekologii, przestępczości, samorządności, pragmatyki urzędniczej, parlamentaryzmu).

Bycie dziennikarzem – amatorem czy zawodowcem – niesie ze sobą również duże ryzyko. Bierze się ono stąd, że w każdej dziedzinie życia zawsze krystalizują się rozmaite interesy (również w dziennikarstwie, ale nie zapętlajmy na razie). W gospodarce wszak toczy się wciąż gra o klienta i o zlecenia, w kulturze wciąż walczy się o pozycję autorytetu i sławę, w sporcie gra się o mistrzostwo i kolorowe medale. Wystarczy ktoś jeden, kto nie trzyma się „ducha” przedsiębiorczości, sztuki, sportu, kto sprzeniewierza się deontologii definiującej branżę – a patologie „samonakręcają” się aż do nasycenia, czyli do nowego rozdania monopoli, innych niż „domyślne”. Stąd mamy mistrzów po dopingach, biznesmenów  dokarmiających urzędników, artystów służalczych wobec biznesu i polityki. Tworzą się całe „ryty branżowe”.

Dziennikarz jest dobry, jeśli takie sprawy zna, rozumie i bezwarunkowo, niezależnie pokazuje. Nie jest dobry, jeśli takich spraw nie zna, nie rozumie, nie pokazuje niezależnie, stawia warunki towarzyszące publikacjom albo je akceptuje, jeśli ktoś inny stawia.

Twierdzę, że dobrych dziennikarzy nie jest w Polsce zbyt wielu. Przede wszystkim dlatego, że los dobrego dziennikarza z konieczności przypomina Pasję (z zachowaniem proporcji, oczywiście). Dziennikarze pasyjni może kiedyś wyjdą na swoje, ale nie wiadomo kiedy i nie wiadomo czy wyjdą. To dlatego większość dziennikarzy, by przeżyć bez „przygód”, wycofuje się w „rzemieślnicze” zarobkowanie (taki konformistyczny, wycofany rodzaj emigracji wewnętrznej). Jest też spora grupa tych, którzy jawnie czy skrycie są apostołami grup interesów z branż, którymi się zajmują (opcja polityczna, wyznanie religijne, lobby biznesowe): nie dostrzegają żadnych wad branży, chyba że „walą w przeciwnika”. Promują zlecone (lub uwielbiane) poglądy, towary, osoby, racje. No, i są tacy, którzy rozgrywają rozmaite patologiczne interesy wewnątrz samej branży dziennikarskiej.

Najpoważniejszy monopol, z jakim boryka się odbiorca owoców pracy dziennikarskiej, to swoista nie- zastępowalność  (nieco inna niż ta prawnicza czy lekarska): wszak trudno jest obejść się bez mediów. Oznacza to, że dziennikarze nie-pasyjni (nie mający gotowości „cierpieć za prawdę i fachowość”) bezkarnie kształtują powszechną świadomość, wypaczając ją, a wynik tego „lepienia” jest fatalny: nie ma „w narodzie” powszechnej odporności na ściemę i propagandę, a kto interweniuje – szybko dostaje „po kieszeni” i do tego metkę awanturnika-konfliktowca, niesterowalnego.

Nie jestem profesjonalistą dziennikarstwa, bloguję trochę. Staram się pisać o tym, na czym się znam. Od jednego z nestorów polskiego dziennikarstwa (dziękuję, Stefanie) dostałem kilka lekcji profesjonalizmu i jedną lekcję „życiową” (nie czekając na więcej – odszedłem).

Niedawno „popełniłem” dwie ważne (tak to widzę) notki: jedną sprawozdającą ważne spotkanie dyskusyjne o mediach publicznych, inną – interwencyjną – w sprawie dziennikarki zdradzającej objawy naiwności, głupoty, a może po prostu posłusznej chlebodawcom. Mam o sobie zdanie, które wyrażę parafrazując Gałczyńskiego („Boję się zostać wieszczem”):

Nie mówię żem jest geniusz – lecz i nie dupa

Też bym Wiktora dostał – gdybym się uparł

Pulitzera – a jakże – też bym się dochrapał

Do dowolnej elity łatwo się załapał

Tyle, że mi się nie chce, a zatem na zdrowie

Tym co im się zechciało, a ich całe mrowie

Czuję wewnętrzny przymus napisania jeszcze jednego akapitu. Otóż jest rozpowszechniony dość szczególny, wredny, paskudny, podły „ryt” antydziennikarski, który można nazwać sępo-hieną albo kaznodzieją-szamanem. Patologiczny, zaraźliwy, niebezpieczny w użyciu. Zarażony tym trądem „dziennikarz” potrafi dla jakichś małych racji wykroić niewinnemu człowiekowi serce z duszą, jeszcze ciepłe pożreć mlaskając na oczach zdziczałej tłuszczy i porażonych bliskich, niczym na jakiejś orgiastycznej czarnej mszy, po czym pozostawia pół-żywego trupa jak popsutą zabawkę, bierze „zasłużoną” kasę – i idzie grać przyzwoitego obywatela, rodzica, przyjaciela, sąsiada. Niestety, w każdym z nas jest cząstka takiego podleca.

Piszę o tym, bo wiele wskazuje na to, że w Polsce nadchodzą znaczące przemiany. Wielu tych, którzy mi serwowali moje „mikro-pasje” i ogólnie udawali dziennikarzy – dziś mnie cytuje, oczywiście po złodziejsku. I to oni – złodziejaszkowie – będą zbawiali świat ukradzionymi racjami, które sobie przyswoili bez przypisów o autorze, którymi będą szafować nie rozumiejąc ich.

Nie pcham się, gdzie mnie nie potrzebują i gdzie ja nie potrzebuję. Po prostu: informuję.