Pasibrzuchy

2010-02-20 22:13

 

PASIBRZUCHY

/jak cię widzą, tak cię piszą/

 

Wrażenie jest nie do opisania. Pojawia się to wrażenie podczas każdego zebrania większego niż koleżeńskie plotki. Nigdy bym nie wpadł na to, gdyby nie moi przyjaciele „z zewnątrz”, którzy kilka razy towarzyszyli mi podczas organizowania edukacyjnych imprez.

Ordynacka wygląda jak brygada „pierwsza kadrowa”: czterdziesto- i pięćdziesięcio-latki, typ urody – urzędniczy, styl ubioru – partyjny, proporcje płciowe – M-100 do D-1, wyraz twarzy – stanowczy, słownictwo – dyrektorskie, forma dyskusji – przemówieniowa, nawyki organizacyjne – wieczne wybory przewodniczących, spojrzenia – władcze, twarze – ponure, gesty – wystudiowane.

Co tam body language, oni rozpoznają się po zapachu kremu do golenia, sposobie uczesania i postawie przyjmowanej w fotelu! – twierdzą moi przyjaciele.

Zacząłem uważniej przyglądać się sobie. Nie, nie w lustrze, ale w ludzkich spojrzeniach. Faktycznie, kiedy zbieramy się w jakiejś sprawie, zakładam krawat, którego tak serdecznie nie znoszę! Kiedy rozmawiam z „ordynariuszami”, tematy dotyczą spraw ogólnopolskich i ważkich „telewizyjnie”. Kiedy jest nas więcej, zawsze znajdzie się jakiś przewodniczący zebrania.

Paranoja! Połowa ludzi, których spotykam, ma problemy z utrzymaniem się na powierzchni, prywatnie są to ludzie fajni i weseli, skorzy do pomocy jeden drugiemu, w miarę możliwości.

A jednak jest coś z racji w spostrzeżeniach moich przyjaciół. Nazywa się MANIERA, która każe „ordynackim” uważać się za lepszych pod każdym względem, predystynowanych do spraw niebłahych, w jakiś szczególny sposób wtajemniczonych. Stanowimy specyficzną korporację, która drobnymi szczegółami odróżnia się od innych korporacji i od tak zwanej masy publicznej.

Czy jednak musimy odróżniać się aż tak fatalnie?