Partia sołtysów i spółdzielców

2019-02-05 09:31

 

Kiedy ktoś mnie pyta o to, jak ma wyglądać nowoczesne Państwo – to odpowiadam: przede wszystkim musi być demokratyczne. A demokracja to ludowładztwo, gminowładztwo. To taki stan społeczeństwa, w którym każdy ma do powiedzenia tyle, ile powiedzieć UMIE oraz ile powiedzieć CHCE.

Solą demokracji powinny być Społeczności Sołeckie i Organizacje Pozarządowe, a ich krwiobiegiem ekonomicznym – Spółdzielnie Komunarne.

Już wyjaśniam

Największą grupą zdolną do „rządzenia” sprawami publicznymi – są Sołtysi, wraz ze swoimi odpowiednikami w miastach (są też miasta, w których funkcjonują sołectwa, ale tu mowa też jest np. o osiedlach). Sołectwa (w liczbie ponad 40 tysięcy) są traktowane jako jednostki pomocnicze samorządu terytorialnego – i to wymaga niezwłocznej przebudowy.

Na przykład Art. 5 ust. 1 ustawy o samorządzie gminnym traktuje: Gmina może tworzyć jednostki pomocnicze: sołectwa oraz dzielnice, osiedla i inne. Jednostką pomocniczą może być również położone na terenie gminy miasto.

Ustawy o Samorządzie (odrębne dla gminy, powiatu, województwa, i dodatkowo ustawa o samorządzie terytorialnym) zgodnie stawiają Radnych „powyżej” Sołtysów, a jednocześnie ustanawiają rządową, premierowską kontrolę (ręczne sterowanie) nad funkcjonowaniem Rad – w postaci Regionalnych Izb Obrachunkowych, których prezesów wyznacza Premier. To jest zaprzeczenie samorządności, i tym samym demokracji.

 

*             *             *

Najważniejszym zadaniem ustrojowym stojącym przed Polską – jest UTOŻSAMIENIE SOŁTYSA Z RADNYM. Jednocześnie jest koniecznością chwili ustanowienie realnej społecznej kontroli nad samorządem terytorialnym w taki sposób, aby to społeczność wyborców mogła skutecznie rozliczać Radnych-Sołtysów-Rady z wykonania funduszy sołeckich.

 

*             *             *

Drugą co do wielkości grupą zdolną do zarządzania sprawami publicznymi – są organizacje pozarządowe. Na początku 2018 roku w Polsce były zarejestrowane ponad 22 tysiące fundacji i niemal 112 tysięcy stowarzyszeń (wśród tych ostatnich około 16,6 tysięcy stanowiły ochotnicze straże pożarne).

Niektóre z nich są „zaledwie” organizacjami wspierającymi biznes prywatny, dość rzadko współstanowią samorząd gospodarczy, niekiedy są wprost zaangażowane w soczystą grę polityczną jako ugrupowania lub jako przybudówki partii albo  jako organizacje misyjne kościołów – możemy zatem powiedzieć, że liczba 80 tysięcy odpowiada rzeczywistości.

Tak rozumiane organizacje pozarządowe powinny być automatycznie jednostkami pomocniczymi samorządu (a jeśli swoim zasięgiem „przerastają” gminę – dla porządku dzielone mogą być na pod-organizacje gminne).

 

*             *             *

Drugim co do ważności zadaniem ustrojowym w Polsce jest SFORMALIZOWANIE ROLI NGO JAKO ZAPLECZA AKTYWNOŚCI RADNYCH (ci zaś – pamiętamy – wchodzą do Rad jako Sołtysi). To przede wszystkim ze świata NGO powinny napływać do organów samorządu terytorialnego inicjatywy budujące budżety oparte na funduszach sołeckich.

 

*             *             *

Widzimy zatem Samorządną Rzeczpospolitą jako „Republikę Sołectw” opartą na inicjatywie pozarządowej i wyzwoloną spod władztwa Urzędów, Organów i Służb, realizującą własne polityki legislacyjne.

Nie, to nie anarchia: Państwo – jeśli ma być służebne – powinno wypracowywać meta-projekty w postaci pakietów zasad, standardów, norm – a nie wchodzić w szczegóły życia społecznego, których żadne Państwo nigdy nie ogarnęło i nie ogarnie, za to chętnie obejmuje władztwem i podatkami. Ważna rola Państwa jest też inicjowanie (a nie dekretowanie, arbitralne wymuszanie) wielo-samorządowych inicjatyw technologicznych, infrastrukturalnych, obronnych, itp.

Z czego ma żyć taka Republika Sołectw?

Z tego, czym i tak żyje Społeczeństwo. Niby o tym wiemy, ale rzadko kto rozumie istotę redystrybucji: wszelkie osiągnięcia materialno-gospodarcze „na dole” są okrajane na potrzeby Budżetu Centralnego i kwitnących tam radośnie Funduszy – po czym, nakarmiwszy Centrum – są „łaskawie przyznawane”, pod kontrolą RIO – „dołom” administracyjnym. Przy okazji duża połać tak obracanych środków (szacuję, w zależności od tego „jak się to liczy” – że owe „doły” w wyniku redystrybucji dostają zaledwie połowę, a nawet 30% swoich własnych środków.

Dlaczego same samorządy nie mogą uruchamiać „swojego własnego”, nie wymuszonego administracyjnie solidaryzmu społecznego, wspomagając słabsze jednostki lokalne i słabsze grupy osób? Wedle zasad, a nie zarządzeń Państwa?

 

*             *             *

Czytelnikowi należy się podszept. Otóż dobrze byłoby, gdyby każdy zdolny do pracy i wyrażający do tej pracy gotowość – był podopiecznym Sołectwa. Społeczność sołecka (mająca wszak swojego Radnego) – wskazuje specjalną spółdzielnię, do której skierowuje kogoś, kto może i chce pracować, ale nie dogaduje się z biznesem czy administracją lokalną.

Taka spółdzielnia – której konstrukcja opiera się na formule spółdzielni socjalnej – jest „obowiązkowo” niewielka, lokalna, a spółdzielcy swoje owoce pracy przeznaczają dla swoich bliskich. W ten sposób powstają Środowisteczka (mała grupa spółdzielców i „wianuszek” ich bliskich). Kto nie wie, jak to może działać – niech spróbuje sobie wyobrazić nowoczesne wersje przedwojennych kas chorych, towarzystw wzajemniczych i ubezpieczeniowych, straży pożarnych, kooperatywów spożywczych (i innych konsumpcyjnych), gildii rzemieślniczych, świetlic samokształceniowych i przedszkolno-żłobkowych, uniwersytetów robotniczych i ludowych (kształcenie zwane dziś ustawicznym), spójni mieszkaniowych, wydawnictw prasowych i książkowych, nieco późniejsze ogrody działkowe, kasy zapomogowo-pożyczkowe, do tego niech dorzuci współczesne lokalne firmy przewozowe, bankowość mikro-kredytową, usługi tele-informatyczne,itd., itp.

Dlaczego to wszystko musi być dziś dekretowane przez „warszawskie” kamaryle polityczne lub sieci biznesowe, w większości zagraniczne? Czyżbyśmy dziś byli aż tak słabsi w samoorganizacji, samorządności, samoobronie (ład publiczny), samokontroli (bezpośrednia kontrola społeczna)…?

 

*             *             *

Jest jasne, że współcześnie gospodaruje się przede wszystkim patentami, markami, firmami, kapitałami (w tym budżetami) – i to wymaga, jakby to tu rzec, wielkich konstrukcji biznesowych. Ale jest równie jasne, że taka gospodarka jest w większości zbójecka, oparta na „odcinaniu haraczu” od tego, co robią ludzie i ich społeczności.

Dlaczego np. infrastruktura krytyczna (drogi, koleje, porty wodne, drogowe, lotnicze, kolejowe, sieci wodne, melioracyjne, energetyczne, kanalizacyjne, ciepłownicze, telefoniczne, skupu-zaopatrzenia, usług sprzętowo-pojazdowych, rurociągi, itd., itp.) – jest tak łatwo prywatyzowana, choć jako dobro wspólne i mające znaczenie dla ogółu – powinna być uspółdzielczana? Dlaczego na wielopokoleniowym dorobku ma zarabiać wyłącznie wielki kapitał, w dodatku zagraniczny?

O tym wszystkim powinna myśleć i decydować „partia sołtysów i spółdzielców”, bo – jak widać – nie można liczyć ani na tych, którzy Transformację traktowali jak monetarystycznego cielca, ani na tych, którzy upierzyli się na łże-lewicę.