Pani Gersdorf grzebie w Radbruchu

2018-02-07 06:28

 

Jak autor setek notek rocznie – doskonale rozumiem, jak łatwo jest narazić się Czytelnikowi, jeśli w krótkim tekście pominie się (skróci) jakieś wątki, kiedy używa się tzw. „figur retorycznych” kiedy liczy się na to, że Czytelnik „przecież wie, kto ja jestem i zna mnie jakoś trochę”. Dlatego po „pierwszym czytaniu” artykułu Małgorzaty Gersdorf „Łamanie konstytucji to najgorsza odmiana bezprawia” (Rzplita 6 lutego 2018) – przeczytałem jeszcze parę razy. Oczywiście, Pani Małgorzata ma nade mną przewagę jako prawnik, i to z przeszłością oraz pozycją.

Gdybym komuś miał w jednym akapicie zrelacjonować, co napisała Pani Prezes – to może użyłbym takich słów: sędziowie (zapewne poza wyjątkami) są profesją ludzi średnio bardziej (dużo bardziej) niż inni ludzie obdarzeni cnotami nieomylności, bezstronności, pracowitości-sumienności, doświadczenia życiowego, znajomości spraw i ludzi, altruizmu, kompetencji zawodowych, itd., itp. Politycy zaś nie. dlatego jeśli środowisko sędziowskie zarzuca niecnotę politykom – to ma oczywistą słuszność, a w drugą stronę to nie działa, polityk nie ma prawa osądzać ani samego środowiska, ani poszczególnych sędziów. Dlatego sędziowskie interwencje i wykładnie prawa i ustroju są same z siebie nie podlegające ocenie politycznej, natomiast polityczne interwencje i opinie o sędziach i sądownictwie – są oczywistością. Wymiar sprawiedliwości ma pozostać dla polityków nietykalnym sacrum.

Któraś z sędziń raczyła zauważyć to samo w krótszych słowach: jesteśmy kastą szczególną. Nic nowego. Lekarze, akademicy, lotnicy – też tak mają, a wraz z nimi ładnych kilka innych profesji-środowisk. Na przykład bohaterowie widowisk nadal – nie wiedzieć czemu – nazywanych „sportowymi”.

Ja natomiast odważam się wygłosić pogląd, że nawet jeśli sędziostwo są w swojej masie wzorem cnót wszelakich – to jednak wyłazi z sędziostwa czasem „zwykły człowiek”, czyli szuja, manipulator, roztrzepaniec, uparciuch, złodziej, łapówkarz, sługus polityczny. Jak to w życiu.

Pani Małgorzata broni w swoim tekście dwóch sędziowskich prerogatyw: niezależności sądów i niezawisłości sędziów. Też bym bronił. Ale nie omijałbym w swojej obronie – okoliczności obciążających. Nawet nie będę się znęcał wspominając, ileż to przestępstw pospolitych i serwilizmu politycznego stwierdzono bezdyskusyjnie.

Ale spróbuję Pani Prezes przypomnieć, że „sądy” są jednym z tych fenomenów, które uchodzą za „państwa w państwie”. Czyli za hermetyczne koterie, które okradają Państwo (to właściwe) z prerogatyw, regaliów i immunitetów, aby je potem przeciwstawić samemu Państwu (o Kraju i Ludności nie wspominam).

Przechwytują prerogatywy – bo są „niezastępowalni” w swoich zawodach. Czyli z logicznej konieczności sami siebie sądzą, przecząc paremii „Nemo iudex in causa sua” (łac. Nikt nie może być sędzią we własnej sprawie). Jeśli ze strony Suwerena (konstytucyjnie zdefiniowanego Narodu), albo ze strony najwyższego z organów wybieralnych (Parlament) pojawia się krytyka i próba interwencji (no, skąd ona, ta krytyka, się bierze, hę?) – to Lud jest odsyłany na szczaw z mirabelkami, a Parlament otrzymuje epitety, spośród których „autorytaryzm” jest najsłodszy.

Który to już raz przytaczam tę historię: w reakcji na przegraną prezydencką (maj 2015) na kolanie napisano poprawkę gmerającą przy ustawie o TK, z nowym zapisem pozwalającym organom Sejmu „odesłać Prezydenta” donikąd, jeśli będzie zbytnio blokował prace Sejmu (wtedy uważano jeszcze, że Parlament „wciąż będzie nasz”). Patrz: art. 4 ustawy, pkt 6: Trybunał rozstrzyga o stwierdzeniu przeszkody w sprawowaniu urzędu przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. W razie uznania przejściowej niemożności sprawowania urzędu przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Trybunał powierza Marszałkowi Sejmu tymczasowe wykonywanie obowiązków Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej.

Czyż w rzeczywistości nie była to zmowa TK (sędziów) z politykami (ustępujący Prezydent, Parlament) przeciw nowemu Prezydentowi? Bo ja jakoś nie wierzą, że była to spóźniona reakcja na prezydenturę Wałęsy (rząd Olszewskiego, Drawsko, nie chcem, ale muszem, kapciowy), Kwaśniewskiego (choroba filipińska, goleń, pani „Potocka”), Komorowskiego (bul, szogun, instrukcje małżeńskie dla Obamy). To, że po zwycięstwie jesiennym 2015 nowa formacja zareagowała „nie na temat” – to już inna sprawa, choć równie wymagająca szczerości. Prowodyrem wojny o TK była formacja słabnąca, tracąca „placówkę”.

Jest prawdopodobnie coś na rzeczy w twierdzeniu, że formacja obecnie rządząca jest zbyt niecierpliwa w rządzeniu, że idzie na skróty. Ale zauważmy: od lat „nikomu” nie przeszkadza, że koincydencja trzech aktów różnej wagi (Konstytucja, Kodeks Wyborczy, Regulamin Sejmu) pozwala uzurpatorsko rządzić Krajem grupie kilkunastu zaledwie osób i schować do lamusa dyrdymalenie o demokracji. Artykuł 20 Konstytucji też jest martwy, co powinno skłaniach (chyba) multi-cnotliwe środowisko do interwencjii (wniosek do Trybunału Stanu) wobec wszystkich Prezydentów, Premierów i Ministrów, którzy nie wdrażali (i nie wdrażają) tego artykułu w życie. I jeszcze artykuł 104, który – w tłumaczeniu „z polskiego na nasze” – brzmi tak: wolno politykowi obiecać w kampanii wyborczej gruszki na wierzbie, a kiedy na skutek takiej ściemy zostanie wybrany – ma prawo wypiąć tyłek i pokazać wała wyborcom, gdyby dopominali się o spełnienie obietnic.

Pełna zgoda, Pani Małgorzato! Łamanie konstytucji – to najgorsza odmiana bezprawia! Bezczynne przyglądanie się temu łamaniu przez osoby oblatane w prawie – to chyba rodzaj „pomocnictwa”…?

 

*             *             *

Coś o niezawisłości powiem. Na soczystym przykładzie.

Moim zdaniem niezawisłość kończy się tam, gdzie ktoś, kto jest „ustawiony” dożywotnio na wysokim poziomie dochodowo-prestiżowym – chce więcej i w tym celu zabawia się w politykę albo w coś gorszego. Sędziowie naprawdę są w tej sprawie lepiej urządzeni niż np. medycy. Ale bywa, że chcą jeszcze i jeszcze. Wtedy niektórzy sprzedają (dosłownie) swoją bezstronność i niezawisłość, za „kieszonkowe” albo za awans.

I raz sprzedawszy – wolą występować w roli „zbiorowego sumienia szczególnej kasty”, za jej „samorząd i zarazem związek zawodowy”. Ileż wyroków czy w ogóle postępowań jest od początku „spreparowanych”!?! Ileż argumentów „naciąganych”. Ileż razy w postanowieniach i wyrokach znajdujemy takie sformułowania jak

1.       „sąd nie dał wiary”

2.       „sąd miał prawo”

3.       „argumenty strony to tylko linia obrony”

4.       „odrzucono wniosek ze względu na niską wartość dowodową”

5.       „strona niewystarczająco uzasadniła”

Sam padłem ofiarą „przekonania” konkretnej sędziny, że dymiąca doniczka balkonowa to pożar – choć wniosłem argument w postaci wykładni Sądu Najwyższego, iż nawet paląca się w lokalu publicznym zasłona nie jest pożarem! Bo strażak uparł się, a policjant napisał notatkę, w której ani razu nie wskazał mojego czynu bezprawnego, za to trzy razy zauważył, że byłem „arogancki i niegrzeczny” (zapytany – nie wskazał paragrafu, który penalizuje arogancję i niegrzeczność, zresztą nie wzięła się ona sama z siebie).

Pani Prezes! W sprawie, w której byłem sądzony i skazany  – jeśli już zasłużyłem na cokolwiek, to na uwagę „żeby mi to było ostatni raz”, tymczasem sędzina obraziła prawo, a potem jej racji solidarnie broniło środowisko, z Sądem Najwyższym włącznie (opis sprawy – na moim blogu).

Nie, niniejsza notka nie jest owocem mojego uprzedzenia na tle przytoczonego przypadku, powyższy akapit odpowiada na ewentualne pytanie „a co ty o takich sprawach wiesz”. Odpowiadam tym moim przypadkiem na zarzut Pani Małgorzaty dotyczący „podpadającej pod Radbrucha” instytucji skargi nadzwyczajnej, która pozwala rozważać „poniewczasie”, a nawet „wzruszać” wyroki prawomocne, nawet te zakurzone już.

Obiecałem przykład soczysty.

Otóż znajduję w artykule Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego akapity, w których korzysta ona wprost i jako argument „z tych naczelnych” – z komentarzy „prawniczych” Jana Pawła II, przy czym „nie dam wiary”, że chodzi Pani Małgorzacie o autorytet (prawniczy?), bo przytacza dwa tytuły encyklik papieskich, czyli źródła prawa kanonicznego (niewiedzącym wyjaśniam: prawo kanoniczne jest „równoległe” w stosunku do prawa obowiązującego w Państwie Polskim). To udam iż nie wiem: Pani Prezes jakie prawo kończyła …? A może przemyca Pani jakąś – nie daj boże – klauzulę…? Czyż po takim artykule mogę uznać Sędzię Małgorzatę Gersdorf za bezstronną, niezawisłą i kompetentną? Uznałbym może, gdyby obok Horacego i autora książki o bezprawiu – pokazała jeszcze kilka innych, różnorodnych autorytetów.

A tak – pamiętając, że są jakieś powody szukania „państwa w państwie” w wymiarze sprawiedliwości – wolę zacytować – jak Pani Prezes – Aureliusza Augustyna z Hippony, nazwanego przez Panią Prezes świętym (bezstronność): państwo dopuszczające się bezprawia nie różni się od bandy rozbójniczej. I dedykuję tę myśl niekoniecznie wyłącznie formacji dziś rządzącej.

 

*             *             *

Zabawna w zagrywkach, ale groźna w skutkach zabawa nowej formacji w „sprawiedliwość ludową” – mnie nie dziwi, choć martwi. Ale jeszcze bardzie mnie smuci sędziowskie „nie bo nie” dla wszelkich zmian. A te są niezbędne nie dla „kosmetyki” czy „modernizacji”, tylko ze względu na oczywiste zamieranie w środowisku sędziowskim poczucia służebności wobec stron spierających się przed organem. Bez pogardliwej „dydaktyki” i władczego sobiepaństwa.

Mam przykład pozytywny, choć nie chcę pozostawić wrażenia, że jestem niereformowalnym kryminalistą. Otóż kiedyś policja zatrzymała mnie w drodze do pracy (na nocną zmianę) z błahego powodu. Przesiedziałem „na dołku” (bo byłem „arogancki i niegrzeczny”), straciłem „dniówkę” w pracy – i już o 11-tej byłem sądzie 24-godzinnym. Sędzia zajrzawszy do akt zaczął zachowywać się dziwnie: zaglądał na karty, patrzył na mnie, na policjanta „reprezentującego społeczeństwo”, znów na karty. Po czym zaczął mnie „opłotkami”, tak by policjant „słysząc nie słyszał”, instruować, jak najkorzystniej powinienem „przegrać” sprawę. Miało to wyglądać tak (skracam): poproszę o możliwość samo-poddania się karze, takiej w wysokości 400 złotych, ale ze względu na 2 doby zatrzymania – poproszę o uznanie tych 2-ch dni na poczet kary. Wytrzeszczyłem oczy i mówię: ależ ja siedzę od 2200 do teraz, czyli zaledwie 13 godzin. Sędzia na to: ale są dwie daty. Zatem „pogawędka” się skończyła i wygłosiłem formułkę, jak powyżej. Sędzia zapytał policjanta, czy się zgadza. Zgodził się. Więc sąd wydał postanowienie, które oznaczało, że panowie policjanci mają mnie akurat natychmiast wypuścić.

Po co to opisuję? Bo jednak można. Sądy grzeszą nadmiernym przywiązaniem do litery formalnej, a ten akurat sędzia rozważył okoliczności i pojął, że cała sprawa to był ewidentny samosąd policjantów na mojej osobie, rozzłoszczonych moją bezczelnością, „arogancją i niegrzecznością”.

 

*             *             *

Sąd Najwyższy sprawuje nadzór nad działalnością sądów powszechnych i wojskowych. Wnika w merytoryczną tematykę postępowań oraz w przebieg procedur, w przestrzeganie standardów, w całość „lege artis”. Ale bywa, że przeważa w nim „związek zawodowy, solidarność branżowa, ręka-rękę-myje” (ten ostatni zarzut jest ciężki, ale mogę stanąć na ubitej ziemi).

Ktoś musi – niekoniecznie grzesząc nieprzyzwoitością – potrząsnąć „państwem w państwie” (chyba że go nie ma…?), przywrócić służebną rolę „wymiaru” wobec Kraju i Ludności (dobra wspólnego). Chyba że to też bzdura z mojej strony…?

Szczególna kasta tego nie zdołała, jak do tej pory. Nie mówię o „złogach PRL” (sam jestem tak nazywany), tylko o tej poza-ustrojowej manierze pychy i braku empatii. Coś mi się kojarzy z Augiaszem, ale już pora kończyć…

„Płacą za to szaracy” – cytuje za Horacym Pani Prezes. Ale płacimy nie tylko za „legistów” gotowych wspierać każde paskudztwo władzy, ale też za to, że mamy prawo, którego nie znają nawet eksperci wyspecjalizowani w konkretnej branży. Gdyby prawo było zrozumiałe dla każdego – nie byłoby legistów. Nie byłoby też może tylu prawników. I „państw w państwie”. Ale to już Pani Prezes nie interesuje. Pokazała Narodowi, że „nie lubi, choć obcuje” – i jest kontenta.

A Konstytucja krwawi, mając takich swoich stróżów.