Ojcowie i synowie

2019-10-03 09:12

 

Zacznę od przykładu Miodowiczów, i nie powiem, że z Krakowa, tylko z Nowej Huty (nosiciele etosu wielkopolskiego, czyli solidności, rzetelności, wiarygodności). Alfred był związkowcem, wywodził się z tzw. wielkoprzemysłowej klasy robotniczej (nagrzewnicowy wielkich pieców). Cały okres powojenny przeżył jako ideowy przywódca związkowców, i równie ideowy partyjniak, społecznik. Cieszył się niekłamanym mirem pośród robotniczej braci, jednocześnie szanował to, że nie wszyscy są robotnikami, po świecie chodzą ludzie duchowni, artyści, politycy, inżynierowie, publicyści.

Kostek, jego syn, nie był z Nowej Huty, tylko z Krakowa. Inteligent (etnograf). Wdał się na studiach w tzw. opozycję demokratyczną, czyli w działalność antyustrojową. W podstawianie nogi systemowi. A kiedy już system upadł, grzebiąc rodzonego ojca – zakotwiczył się w jądrze nowego systemu, czyli w służbach specjalnych. Może miał jakiś uraz, a może taka karma.

 

*             *             *

Kwaśniewscy. Łagodniejszy przykład „czerwonych państwa”. Moja Mama mówiła: z dziada-pan. Państwo z dziadostwa. On z powiatowego pod każdym względem Białogardu poszedł stamtąd na całość i studiował w Gdańsku, stojącym na hanzeatyckiej tradycji i na PRL-owskim wielko-przemyśle. Studiował mało skutecznie zresztą, bo nie został ekonomistą z zawodu. Za to został działaczem, aparatczykiem z tą nutką biglu, jakiej brakowało większości partyjniaków. Nie każdy zostaje młodo ani naczelnym ważnego czasopisma, ani ministrem w rządzie, na koniec prezydentem ważnego przecież dla Historii kraju. Zręczny i tyle. Z tendencją do poszerzonego horyzontu.

Zamiast syna – ma żonę i córkę. Oleksy raczył zauważyć po pijaku, że Jolanty wkład do polskiej kultury to nauczanie gospodyń domowych (czyli społeczeństwa) jak spożywać bezy nożem i widelcem. W telewizji dla koneserów raczej, mających dużo wolnego czasu i nic do roboty, telewizji na wieś raczej i na osiedla robotnicze nie docierającej. Sto procent salonowej egzaltacji, takiej rodem z dulszczyzny, jeśli zważyć powiatowe, a może clintonowskie zamiłowania Olka do Potockich z „anastazją”. On gracz przemijający bez własnej w tym woli, ona – matrona. Ulubione zajęcie – piastowanie. Córka zaś – wychowanka świata celebryckiego – ani bezów nie przyrządza, ani nie aktywistka czegokolwiek. Ot, córuchna…

 

*             *             *

Edward Gierek to był górnik z całym górniczym etosem we krwi i sumieniu. Syn emigrantów, tułacz, działacz zachodnich związków zawodowych. Zjechawszy do kraju – wniósł doń gierkowszczyznę, czyli myślenie nowoczesne, choć ryzykowne. Inwestował bez pamięci, bo w przekuwaniu rzeczywistości materialnej-namacalnej w rzeczywistość mentalną widział przyszłość. Stworzył potworka społecznego, drobnomieszczucha owocującego Ursusem i Radomiem, KOR-em i Solidarnością, czyli pomieszaniem etosu z parafialnością. Zmarł godnie, pozostawiwszy niebolszewickie wrażenie, że jednak „komuniści” trochę o człowieku myśleli, nie tak jak ci radzieccy...

Adam Gierek wykorzystał szansę daną od losu: najpierw został specjalistą-profesorem w nowoczesnej branży, a potem poszedł w politykę, ale taką europejską, bez fajerwerków. Wrócił do regionu, gdzie wychowywał się jego ojciec – i grzecznie, realizował ojcowski testament: myśl po zachodniemu, działaj nowocześnie, ale pracuj dla Polski. Rzadki egzemplarz, nawet w Europarlamencie.

 

*             *             *

Jaruzelski Wojciech. Drobno-ziemianin z pochodzenia, do patriotyzmu doszedł na wywózce syberyjskiej, skąd wrócił do Polski z Armią Czerwoną. Kostyczne wydanie Mieczysława Rakowskiego, który się nie krępował i czerpał pełną garścią ze swej inteligenckości nabytej. Postać nietuzinkowa, dość grubo lawirująca między Moskwą a Watykanem. Cokolwiek powiedzieć o stanie wojennym – wykazał się odwagą i wziął na klatę polski problem wrzodowy. Został z tym w pojedynkę, nie licząc Kiszczaka.

Monika – za dziecka trzymana w cieniu (mały wybór dla dojrzewającej panny, choć sobie poradziła) – próbowała rozkwitnąć w nowszych czasach, stąd Pedia przedstawia ja jako stylistkę i projektantkę mody. Skoro nie wyszło – zabrała się za kapitał pozostawiony przez Wojciecha i robi z nazwiska – projekt. Odniósłszy jakiś pre-sukces w polityce – już pokazuje, że jej miara jest raczej nie-ojcowska. Czego brakuje? Może ojcowskiej determinacji, jednoznaczności, rzeczywistych ciągotek ku art-kulturze…? No, synem ona nie jest. Nie ma tych, no…

 

*             *             *

Henryk Kulczyk wychował się w kujawsko-pomorskiej rodzinie kupieckiej, samorządowej, biznesowej, patriotycznej. Nie mając dość powietrza w poczerwcowej Polsce – wyemigrował do Niemiec, gdzie nazwisko Kulczyk było synonimem „cenionego wroga”. Założył i przez wiele lat był prezesem Klubu Polonijnych Kupców i Przemysłowców w Niemczech. Pedia pisze o Henryku: polski przedsiębiorca, filantrop, działacz społeczny, żołnierz Armii Krajowej, działacz polonijny w Niemczech. Komandor Orderów Zasługi RP i Odrodzenia Polski. Czyż można mieć cenniejszą laurkę? Wielkopolanin w wyboru, nosiciel etosów takich jak „Cegielski”.

Jan, otrzymawszy solidne inteligenckie wykształcenie „pierwszy milion” w prezencie – poszedł w „biznes nomenklaturowy”. W czasach „drobnobiznesowych” zakładał izby gospodarcze, potem już został królem mega-biznesu i robił w Pentagramie: mega-służby, mega-biznes, mega-polityka, mega-gangi, mega-media. Robił to staranniej niż np. niesławnej pamięci A. Gawronik. Nie zysk go interesował, tylko pozycja w tym pokracznym świecie geszeftów. Daleko, zbyt daleko odszedł od tego, czym żył ojciec. Kiedy poddał się wiedeńskiej operacji „zniknięcia” – jego progenitura poszła w celebrycję. Żałosne…?

 

*             *             *

Skończę na przykładzie Morawieckich. Kornel był przykładem niezłomnego i rozumnego zarazem (pozornie straceńczego) oporu przeciwko PRL-owi, czyli tym wszystkim mentalno-kulturowym mackom obezwładniającym zwykłego człowieka, podporządkowującym go „systemowi”, czyli nomenklaturze i decydenturze, a właściwie paskudnikom w owczej skórze łże-ideowej. Tych paskudników nazywał „komuną”, a sam tworzył struktury zrzeszenia zrzeszeń wolnych wytwórców, czyli komunistyczne. Paradoks nadający się na poważną analizę. Jako „pracownik nauki” – powoli wybijał się ponad szarą inteligenckość, współbudował etos naukowca z misją społeczną, aż dorósł do pięknego przemówienia sejmowego jako Marszałek-Senior Sejmu.

Mateusz zaś, jego syn, poszedł inną, nawet przeciwną drogą. Niby historyk, ale szybko opanował korpo-sztukę i w tej okazał się na tyle biegły, że międzynarodowa finansjera uczyniła go swoim „akwizytorem” na przyczółku polskim. Antykomunizm Mateusza jest o niebo bardziej oczywisty niż ojca, stoi on bowiem po stronie kapitału, a ideowo po stronie walki z jakąkolwiek myślą lewicową. Na zawołanie (na zew skądsiś) mija się też Mateusz z faktami, i to chronicznie. A w ogóle jest kopią murgrabiego z Chobielina Dworu.

 

*             *             *

Ojcowie i synowie tu przytoczeni – to żywa ilustracja „Strange Case of Dr Jekyll and Mr Hyde”, noweli sprzed stulecia. Jedno jest cieniem drugiego, alter ego, komplementarnym dodatkiem. Duet  dr. Henry’ego Jekylla z mizantropijnym Edwardem Hyde’em jest znany w światowej literaturze jako portret psychopatologii i podwójnej osobowości. W kulturach anglojęzycznych fraza „Jekyll i Hyde” oznacza kogoś dwulicowego. W tym konstruktywnym sensie: dwóch w jednym. Dwupostać bez sedna-jądra, ale dwubiegunowa. W tym jej sedno.

Rozpatrywanie – skoro już ma być o polityce – Kornela bez Mateusza, Mateusza bez Kornela – jest tym samym, co kastracja.

… ciąg dalszy nastąpi…

/o Wałęsach też będzie, he-he/