Oferowicz

2011-03-16 08:24

 

Na temat OFE-rmiady prawie wcale się nie wypowiadam. Raptem 2-3 wypowiedzi internetowe. Widzę bowiem, że w tej sprawie toczony jest typowy dyskurs równoległy: dziad o chlebie, baba o niebie.

 

Moim uprawnieniem do zabierania głosu w tej sprawie jest dwukrotna, z mojej inicjatywy, oddolna, niezależna, autonomiczna, suwerenna próba interwencji podjęta wobec dwójki ludzi, którym powierzono „robocze” przygotowanie całej koncepcji, a z którymi od czasów studenckich jestem (byłem?) na „TY”. Wiem więc, do czego są zdolni.

 

Był taki czas, nazwijmy go BUZKOCZAS, kiedy w dobrym tonie było interesować się czterema epokowymi reformami: systemu ochrony zdrowia, terytorialno-samorządową, filarowo-emerytalną i szkolno-oświatową. Wszystkie cztery koncepty były tym samym, czym „szok-terapia” z roku 89/90. Przewracały do góry nogami sposób myślenia. Tyle że terapia Balcerowicza była chirurgiczną, nawet dentystyczną interwencją w sprawy ewidentnie palące (inflacja, deficyt towarów i usług, niewydolność procesu planowania), a cztery buzko-reformy przebudowywały systemy z założeniem ustrojowym, ich „kiepskość” miała tu drugorzędne znaczenie.

 

Nowy sposób myślenia wchłania się w powszechną świadomość nie przez 5 minut, tylko co najmniej przez pokolenie. Oznacza to, że Lud Polski oraz średni aparat urzędniczy (państwowy i samorządowy) choćby chciał, to i tak nie sprawowałby żadnej kontroli nad wdrażaniem reform.

 

Dodajmy, że w tle mieliśmy też inne ustrojowe i gospodarcze zabawki rządowe: „udarna” (na siłę) prywatyzacja wszystkiego co się nawinie, buszująca w najlepsze Komisja Majątkowa, likwidacja narodowego (państwowego) charakteru – lub likwidacja w ogóle – takich sektorów jak elektronika, motoryzacja, automatyka, optyka, informatyka, mechanika precyzyjna, wytwórczość spożywcza i „produkcja” rolna, „sektor” dziennikarsko-medialny, a przede wszystkim bankowość. Do tego intensywne integracyjne „ciśnienie” ku Europie za wszelką cenę.

 

Jednym słowem, Polska w tym czasie stanowiła potrawę dla całego świata: co lepsze kąski mniam-mniam (yam-yam) – a reszta do „wyzerowania”.

 

O tym, jak utylizuje się stosunkowo duży kraj – pisałem już wtedy, ale przyjmowano mnie naonczas dokładnie tak samo, jak Amerykanina Poznańskiego (oczywiście, kudy mi do Profesora Kazimierza), czyli jako nawiedzonego oszołoma. Ale jakby co – mam dowody, przede wszystkim na to, że pisałem o subtelnej różnicy między „obcym” zarządzaniem w celu usprawnienia, wszczepienia menedżerskiej i kulturowej wartości dodanej – a zarządzaniem, również „obcym”, tyle że podejmowanym w celu fachowego wysysania ekonomicznego i społecznego „szpiku”. Pokazywałem przykłady importowanych technologii przemysłowych i rozwiązań finansowo-bankowych: „tam” one pracowały mnożnikująco na rzecz gospodarki, inaczej menedżerowie poszliby pod kryminał, „tutaj” zaś służyły one – te same – jako gadgety mające nas ogłupić i wystawić na żer hien, nie ograniczonych żadnym prawem, bo tu go nie było. Nawet mam w głowie i komputerze autorski mój rysunek pokazujący ten mechanizm.

 

Jednym ze słów, które „wrzucam” do dyskursu ekonomicznego, jest APLIKACJA. Np., jeśli są dwie szkoły myślenia gospodarczego (wtedy: etatystyczna i rynkowa), to gdybyśmy mieli dwa Systemy Gospodarcze – każdy z nich w oczach drugiego systemu byłby niewiele wart. Tak się stało z całym polskim Systemem: wszelkie jego więzi kooperacyjne, logistyczne, strumieniowo-finansowe – z założenia wyceniono na ZERO. Polska gospodarka, - kulejąca, zapadłą, ale jednak gospodarka – nagle okazała się złomowiskiem, z którego sępy, harpie i hieny wybierały sobie co lepsze pojedyncze kąski. Kto dziś pamięta, że rozsypywano w drobny mak tzw. zjednoczenia i pojedyncze wielkie kombinaty, aby wyprzedawać ich elementy „po sztuce”?

 

Kiedy był BUZKOCZAS, podszedłem „once upon a time” do Marka Góry i Michała Rutkowskiego (klub „jajko”, zwany „profesorskim” w SGH) i „zagadałem” o tym, że mam swój autorski wariant na „trzy filary” emerytalne, którymi się zajmowali. Chwilę porozmawialiśmy. Bez entuzjazmu dali się namówić na spotkanie w Ministerstwie.

 

Na to drugie spotkanie poszedłem uzbrojony w koncept samorządowo-spółdzielczy. Zakładałem, że Państwo nie ma zaufania do pojedynczego człowieka pracy: człowiek ów zamiast oszczędzać samodzielnie w banku na emeryturę, przepije, zabradziarzy swoją forsę i na starość przyjdzie do Państwa po zapomogę. Stąd się wziął przymusowy drugi filar. Moją odpowiedzią na to było powołanie spółdzielni (kolektywów) emerytalnych na kształt wzajemnych kas kredytowych i ubezpieczeniowych (np. przedwojennych kas chorych), nadzorowanych przez samorządy lokalne, bez prawa „kładzenia łapy” przez te samorządy na emerytalnej forsie.

 

Pogadaliśmy, dowiedziałem się, że jestem zbytnio lewicujący. Zresztą, nie miałem wrażenia, że są otwarci i gotowi na podpowiedzi, a już na pewno nie na moje.

 

Ale swój obywatelski obowiązek wypełniłem. Jeśli kogoś to interesuje – kiedyś opublikuję swoje wypociny.

 

Dodam jedno, bez dowodów: tak jak terapia szokowa była realizowana „samodzielnie”, ale niemal jawnie pod dyktando monetarystów ze szkoły M. Friedmana (pamiętacie J. Sachsa?), tak też owe słynne polskie 4 reformy miały swoją inspirację gdzieś pomiędzy Bankiem Światowym, Klubami Paryskim i Londyńskim, MFW, Europą, Ameryką. Domysł ten ma silne uzasadnienie w życiorysach panów Góry i Rutkowskiego. Stamtąd zaś – z tego zaklętego kręgu – przybywały tu sępy, a nie wolontariusze zainteresowani rozkwitem Polski.

 

Musiało minąć dziesięć lat OFE-rmiady, musieliśmy zobaczyć „palmę” w postaci II-filarowej emerytury rzędu 20+ złotych, musiała wyjść na jaw idiotyczna pętla samo-zadłużania się budżetu z korzyścią dla OFE, musiał lud uświadomić sobie, że 7% haraczu to nie 2% prowizji – aby nożyce się odezwały.

 

Kolega Balcerowicz jest w Polsce agentem jakichś obcych mocy. Wyjaśniam: w USA dowolny podmiot, który otrzymuje pieniążki od kogokolwiek z zagranicy, ma status placówki tej „zagranicy” w Ojczyźnie Dolara. Dlaczego takiego statusu w Polsce nie ma i za nic nie chce przyjąć Balcerowicz? Przecież nie gdzie indziej, jak w USA uczył się norm etycznych, bo przecież nie w uczelni partyjnej, gdzie nauczał jak uświetniać i użyźniać socjalistyczną Ojczyznę Złotówki?

 

Kolega Balcerowicz jest też monetarystą, czyli kimś, kogo interesują strumienie, przepływy, retencje finansowe, a nie treściwa, soczysta, „naziemna” gospodarka oparta na naturalnej żywotności ekonomicznej. Inaczej zadrżałaby mu socjalistyczna ręka, zanim włączyła terapię szokową. Z dwóch Balcerowiczów wolę tego, który przewodził grupie proponującej w latach 80-tych REFORMĘ TRZYDZIESTOLATKÓW, czyli usprawnienie gospodarki socjalistycznej poprzez wyeliminowanie z niej elementów nomenklaturowo-biurokratycznych.

 

Mam wrażenie, że Oferowicz nie spocznie, zanim nie sprywatyzuje wszystkiego: fabryk, szkół, uczelni, samorządów, ciepłownictwa, energetyki, ziemi, lotnictwa, morza, rzek i jezior, parków narodowych, szpitali, urzędów, emerytur, kościołów, wojska, banków, policji, wymiaru sprawiedliwości, ministerstw, nawet naszych wspólnot rodzinnych. Bo prywatne jest fajniejsze. Tak wynika z wypowiedzi W. Kuczyńskiego, który broni Balcerowicza mówiąc o nim „państwowiec”, tylko specyficzny, stawiający na prywatyzację.

 

Historia pokaże, czy przebudzenie Balcerowicza sprzed roku (zegar zadłużenia) to imperatyw profesorski, czy instrukcja sępów. W każdym razie nie mam zaufania do człowieka, który lekką ręką wprowadził „popiwek” (co oznaczało, że koszty terapii całkowicie ponieśli obywatele pracujący i gospodarstwa domowe), „dywidendę” (co oznaczało przymusowe bankructwo molochów gospodarczych i rozkwit spółek nomenklaturowych), powszechną prywatyzację (co oznaczało podstępne wyprowadzenie gospodarki spod kontroli obywatelskiej), a potem nadzorował „wstęp do prywatyzacji” oświaty, zabezpieczenia emerytalnego, ochrony zdrowia i samorządności lokalnej (mowa o 4-ch reformach doby BUZKOCZASU).

 

Wprowadzał to wszystko świadom, że jest to wbrew interesowi jego ojczystego kraju (chyba że nie wiedział co robi?!?), za to z korzyścią dla jego mocodawców.

 

I upiera się jak idący w zaparte, przyłapany kombinator-geszefciarz: na własne uszy słyszałem wczoraj, 15 marca, że kto nie rozumie (czytaj: nie akceptuje) poglądów LB, ten najprawdopodobniej ma kłopoty z intelektem!

 

Nie jestem fanem Vincenta, ale na jego miejscu nie podkładałbym się człowiekowi, który zanim zaczął debatować – już interlokutora nazywa idiotą.

 

 

Kontakty

Publications

Oferowicz

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz