Odkrywanie samorządności i obywatelskości

2011-05-31 15:37

 

W sprawie tytułowej to, co nam dobrze wychodzi, to wmawianie sobie, że jesteśmy obywatelami i na pewno jesteśmy samorządni z krwi i kości.

 

 

Właśnie dobiega końca „konferencja”, zorganizowana w centrum warszawy przez Ministerstwo Rozwoju Regionalnego. Jej tytuł i myśl przewodnia: „DECYDUJMY RAZEM, udział społeczności lokalnych w podejmowaniu decyzji publicznych”.

 

 

„Za stołem” zasiedli i perorowali kwieciście (podkreślam: o samorządności):

1.       Olgierd Dziekoński, Sekretarz Stanu w Kancelarii Prezydenta RP;

2.       Krzysztof Więckiewicz, Dyrektor Departamentu Pozytku Publicznego, Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej;

3.       Magdalena Kopczyńska-Zych, Zastępca Dyrektora Departamentu Mecenatu Państwa, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego;

4.       Robert Choma, Prezydent Miasta Przemyśla;

5.       Marcin Stopa, Unia Metropolii Polskich, sekretarz Miasta Rzeszowa;

6.       dr hab. Wojciech Łukowski, Uniwersytet Warszawski;

7.       Jakub Wygnański, Pracownia Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia” (znany bardziej jako współtwórca Stowarzyszenia na rzecz Forum Inicjatyw Pozarządowych i jego prezes, należał też do założycieli Stowarzyszenia Klon/Jawor, Fundacji Bez względu na Niepogodę, organizował również Bank Danych o Organizacjach Pozarządowych);

 

Moderator: Jacek Żakowski

 

Bo trzeba Tobie, Czytelniku, wiedzieć, że przymiotniki „niezależny”, „samorządny”, „suwerenny”, „autonomiczny”, „podmiotowy” – już się nieco zużyły i poobcierały, teraz tematem dnia, znakiem czasu, jest prześliczne słowo PARTYCYPACJA.

 

Oczywiście, najwięcej na ten temat wiedzą „odgórni”, wymienieni powyżej (podpowiadam: to było szyderstwo).

 

Ktoś z moich komentatorów lubi zakpić, kiedy piszę w stylu „a nie mówiłem”. Zatem zwłaszcza tego komentatora odsyłam do pojęcia „ordynacja sołtysowska” (wpisz w googlarkę). Pojęcie to wymyśliłem ja, Jan Herman, i używam go do opisania rzeczywistości, która nie jest anarchistyczna, ale a maksymalnie wielu sprawach obywa się bez wyalienowanego, władczego, pożądliwego, inwigilującego Państwa.taka rzeczywistość jest możliwa, choć jak dotąd nieobecna.

 

Wspominam o tym, bo obok takich korzyści z „konferencji” jak kolejna ekologiczna torba, takiż długopis i ekologiczne (owocowe) jadło – dostały mi się do ręki wydawnictwa rozmaite.

 

Są to wydawnictwa przełomowe. Nigdy dotąd nie znajdowałem na ministerialnych „konferencjach” takich tytułów jak:

„Decydujmy razem z korzyścią dla wszystkich” (broszura)

„Partycypacja społeczna – warunek czy bariera dobrego rządzenia?” (broszura)

„Kapitał społeczny w teorii i w środowisku lokalnym” (rozdział broszury)

„Obywatel, niewolnik, zwierzoczłekoobywatel?” (tytuły w roczniku naukowym)

„Prawo a partycypacja publiczna” (krytyczne eseje w broszurze ISP)

„Udział obywateli w tworzeniu polityk publicznych” (przykłady praktyk w Europie)

„Upaństwowienie sektora obywatelskiego – czy realne zagrożenie?” (analiza krytyczna, kwartalnik)

 

Na każdy z tych tematów wypowiadałem się wielokrotnie wystarczająco dawno, by podpiąć się pod „a nie mówiłem”. W dodatku odkrycia autorów, powoli wpasowywanych w tzw. mainstream, są już dawno obecne w internecie z moim podpisem.

 

Oczywiście, ani nie wyciągam, ani nie wyciągnę ręki po tantiemy, w dodatku bardzo mnie cieszy, że „odgórni” i „mainstreamowi” zaczynają myśleć „po mojemu”, choć widzę, że jak zwykle parę ładują w gwizdek.

 

Podpowiadam „odgórnym” dalsze kroki:

 

A.    Obywatel to taki ktoś, kto ma rozeznanie w sprawach publicznych i chęć ich ulepszania, poprawiania, poprzez rozmaite niezależne inicjatywy;

B.    Państwo (aparat, system, układ) ma w niedobrym zwyczaju tłumić wszelką obywatelskość, bo „produkuje” ona różnorodność, nie dająca się dobrze i sprawnie kontrolować, ogarniać, opodatkować, dyscyplinować;

C.    Państwo jako fenomen wyczerpało już niemal swoją kreatywność, a nawet zdolność wspierania wszystkiego, co publiczne, staje się sępem i łupieżcą, unika wszelkiej odpowiedzialności, skłania się ku celebrze i kamarylom-koteriom;

D.    Samorządność to wiecznie tyglący się ruch obywatelski, a nie klienckie, podnóżkowe „organizacje pozarządowe” (czytaj: kluby stałych beneficjentów dotacji rozmaitych i układzików, kuźnie kadr urzędniczych);

E.    Istotą obywatelstwa jest „gospodarzenie” przez wspólnoty lokalne swoimi sprawami, a nie „służenie” aparatowi państwowemu oraz jego janczarom i władykom;

 

No, wierzę, że powoli zaczynamy się rozumieć.