ODDOLNI

2019-06-03 07:16

 

/broszura wyborcza/

Może wypada przytoczyć wiersz Do prostego człowieka”, Juliana Tuwima z roku 1929-go (po­pu­lar­ny jest rów­nież błęd­ny za­pis "Kró­le z pan­na­mi brzu­cha­te­mi". Źródło wiersza: Robotnik - nr 305, 27 października 1929):

 

Gdy znów do mu­rów klaj­strem świe­żym 
Przy­le­piać za­czną ob­wiesz­cze­nia, 
Gdy "do lud­no­ści", "do żoł­nie­rzy" 
Na alarm czar­ny druk ude­rzy 


I byle drab, i byle szcze­niak 
W od­wiecz­ne kłam­stwo ich uwie­rzy, 
Że trze­ba iść i z ar­mat wa­lić, 
Mor­do­wać, gra­bić, truć i pa­lić; 


Gdy za­czną na ty­sięcz­ną mo­dłę 
Oj­czy­znę szar­pać de­kli­na­cją 
I łu­dzić ko­lo­ro­wym go­dłem, 
I ju­dzić "hi­sto­rycz­ną ra­cją", 


O pię­dzi, chwa­le i ru­bie­ży, 
O oj­cach, dzia­dach i sztan­da­rach, 
O bo­ha­te­rach i ofia­rach; 


Gdy wyj­dzie bi­skup, pa­stor, ra­bin 
Po­bło­go­sła­wić twój ka­ra­bin, 
Bo mu sam Pan Bóg szep­nął z nie­ba, 
Że za oj­czy­znę - bić się trze­ba; 


Kie­dy roz­ścier­wi się, roz­cha­mi 
Wrzask li­ter pierw­szych stron dzien­ni­ków, 
A sta­do dzi­kich bab - kwia­ta­mi 
Ob­rzu­cać za­cznie "żoł­nie­rzy­ków".


- O, przy­ja­cie­lu nie­uczo­ny, 
Mój bliź­ni z tej czy in­nej zie­mi! 
Wiedz, że na trwo­gę biją w dzwo­ny 
Kró­le z pa­na­mi brzu­cha­te­mi; 


Wiedz, że to buj­da, gran­da zwy­kła, 
Gdy ci wo­ła­ją: "Broń na ra­mię!", 
Że im gdzieś naf­ta z zie­mi si­kła 
I ob­ro­dzi­ła do­la­ra­mi; 


Że coś im w ban­kach nie szty­mu­je, 
Że gdzieś zwę­szy­li kasy peł­ne 
Lub upa­trzy­ły tłu­ste szu­je 
Cło ja­kieś grub­sze na ba­weł­nę. 


Rżnij ka­ra­bi­nem w bruk uli­cy! 
Two­ja jest krew, a ich jest naf­ta! 
I od sto­li­cy do sto­li­cy 
Za­wo­łaj bro­niąc swej krwa­wi­cy: 
"Bu­jać - to my, pa­no­wie szlach­ta!" 

Wiersz do dziś krąży po Polsce w postaci melorecytacji, w tonie iście rewolucyjno-buntowniczym.

 

*             *             *

Słownik synonimów pozwala dotrzeć do najważniejszych odpowiedników słowa ODDOLNY: to autentyczny, autonomiczny, suwerenny, własnowolny, samorzutny, nieprzymuszony, niezależny, ochotniczy, żywiołowy, spontaniczny.

 

Na początek użyję dwóch „przemądrych i uczonych” słów oraz je sobie przeciwstawię.

Fraktalność

Słowo to zawiera rdzeń „fraktal”, oznaczające taką strukturę usztywnioną niczym skała, która jest podobna do kryształu, czyli substancji złożonej z regularnych, samopowtarzalnych-samopodobnych elementów, każdy co do zasady podobny do drugiego, choć różni się od innych co najwyżej wielkością i złożonością – słowo to wyraża ład-reżim-nieuchronność

Rhizomalność

Słowo to zawiera rdzeń „rhizoma” i oznacza taką naturalną żywotność, która kieruje się oczywistą potrzebą doraźną, samoograniczeń brak zupełny, przełamujący jakiekolwiek reguły „dla samych reguł”, szkodliwych przede wszystkim dla wolnej woli człowieka, wspólnoty, społeczności  – słowo to znaczy spontaniczny bezład, swobodę tworzenia

 

To co nazywamy Kulturą (duchową, polityczną, społeczną, biznesową) – to bogactwo fraktali, podstępnie udających różnorodność, ale w rzeczywistości zakleszczających wszelkie działania i „wszystko co żyje” w jakieś schematy, reguły, procedury, normy, standardy, certyfikaty, dopuszczenia, przepisy, wykładnie.

 

Powyższy rysunek pokazuje tę pozorną różnorodność: z jednej strony wiele form całkiem odmiennych, ale wystarczy sobie wyobrazić sieć złożoną z elementów identycznych (wybranych z tego „katalogu”), sklejonych ze sobą niewidzialną substancją społeczną (kotwiczącą nas w obyczajach, w prawie powielaczowym, pośród zwykłych codziennych ludzkich interesów)  – i mamy gotową strukturę administracyjną, korporacyjną, gospodarstw rolnych, drobnego biznesu, organizacji zwanych pozarządowymi, parafii kościelnych, algorytmów-procedur sądowych, dyplomatycznych, eksperckich, naukowych, projektowych, partyjnych, itd., itp.

Oczywiście, życie nie jest tak proste, wiele jest w nim nieoznaczoności i tego co nieprzewidywalne, ale w powyższym opisie liczy się to, że dopuszczalne-niedopuszczalne jest w rękach zawiadowców takiej sieci, to oni określają, jak głęboka jest tolerancja inności.

Od zawsze, od prapoczątków Kultury, jeszcze sprzed pojawienia się fenomenu Państwa (Prawa), naturalna żywotność ekonomiczna, społeczna, artystyczna, polityczna, religijna – próbowała się „nie poddawać” zadanym, zaklepanym formom. Te zawsze jednak okazywały się silniejsze i w ten sposób powstała w ogóle wszelka państwowość, jako zbiór ujednoliconych form, łatwych w manipulowaniu władczym.

Współczesną, i zarazem cywilizowaną (odpowiednią dla współczesnych kultur) formą odpowiedzi społecznej (oddolnej, masowej) na reżim fraktalny – jest „drobna” samorządność, która w obszarze debaty publicznej (o tym co robić i jak wybierać priorytety) jest najbardziej poręczna poprzez Radę (soviet, council, рада, conseil, skupština, rat, consejo, symvoúlio, synod, taryba – i inne określenia), a w obszarze dyskusji poprzez działanie materialne – jest najbardziej poręczna jako spółdzielnia (by uniknąć nieporozumień: spółdzielnia komunarna, czyli mała, mutualna forma kooperacji kolektywu, działająca dla spółdzielców i ich najbliższych).

 

*             *             *

Nie jest czczym wymysłem to, że najpoważniejszym zagrożeniem procesu globalizacji dla codziennej kondycji materialnej, zdrowotnej (w tym psychicznej), społecznej, intelektualnej, kulturowej, duchowej, nawet religijnej – jest betonowo-mosiężna struktura fraktalna „odgórnych” stojąca władczo na szczycie, ponad pozostającym zawsze w rozsypce Ludem.

W Polsce (w każdym kraju inaczej) sprawami publicznymi, i coraz bardziej prywatnymi, a nawet osobistymi – zarządza „matryca”, którą można nazwać Pentagramem, bo składa się na nią pięć elementów:

Mega-polityka

Sitwy nastawione na dominację w obszarze budżetów publicznych (lokalnych, branżowych, środowiskowych, centralnego), czyli funduszy, projektów, zabezpieczeń społecznych, sieci, struktur, systemów, uzbrojone w monopol (np. partyjny), doposażona w algorytmy zaklepywania władzy-kontroli poprzez procedury zwane wyborczymi;

Mega-biznes

Korpo-sitwy, które poprzez spreparowane „zatrzaski lokalne” (skorumpowana administracja) i „więcierze mętne” (pułapki na biznesowe płotki) dominują w obszarze „gross-handlu”, patentów, marek-brandów, firm, kapitałów-funduszy-budżetów, narzucając wygodne sobie prawa i obyczaje w swoich branżach i w arbitrażu;

Mega-gangi

Zorganizowane, a nawet używające osobliwych etosów grupy przestępcze, nastawione na to, by Ludność i Przedsiębiorców oraz tzw. infrastrukturę krytyczną oraz Ludność „strzyc krótko” nie dając im możliwości oszczędzania na własny rozwój, przez co skazane są one na „kredytowanie i ubezpieczanie oraz wsparcie funduszowe” kontrolowane przez gangi;

Mega-służby

Mowa o służbach wewnątrz-wojskowych, wewnątrz-policyjnych, dyplomatycznych, inspekcjach, hierarchiach religijnych, które opierają swoje funkcjonowanie na informacjach (sprawozdaniach) od biznesu i organizacji zwanych pozarządowymi oraz na doniesieniach Ludności, ustawiając się w roli „piątej władzy”;

Mega-media

Środki masowego przekazu, będąc „czwartą władzą” kontrolującą umysły i nastroje, niemal zawsze porzucają swoją „niewinną” formułę informacji i komentarza, a angażują się w przedsięwzięcia znane jeszcze w średniowieczu pod postacią „zakonów inwestycyjno-skarbcowych” i militarnych, ostatecznie zwieńczonych Inkwizycją (nagonka, lincz);

 

Kiedy na działalność Pentagramu zżyma się Lud – w tym konsumenci odsuwani od „stołu” przez żarłocznych i chciwych „zaklepywaczy”, a także Przedsiębiorcy rugowani z obszaru wspólnego tworzenia przez Rwaczy Dojutrkowych – Pentagram odpowiada konstrukcją patologiczną w postaci Państw w Państwie. Fenomen PwP polega na tym, że środowiskowe, branżowe i inne lokalne podprzestrzenie są opanowywane przez środowiska egoistyczne społecznie, które „okradają-wyłudzają” od Państwa (tego rzeczywistego) rozmaite regalia (dobra wspólne), immunitety (wyjątkowe przyzwolenie na działania zwykle penalizowane), prerogatywy (zezwolenia na użycie przymusu i przemocy wobec niezorientowanej ludności), a kiedy już nasyca się tymi „cesjami” – obracają się przeciw Państwu (w rzeczywistości: przeciwko domniemanemu ładowi społecznemu, przeciwko liczącemu na uczciwość władz – Społeczeństwu.

Przede wszystkim PwP do perfekcji opanowały sztukę (w dowolnym kraju) legitymizowania swoich zdobyczy kosztem Państwa-Społeczeństwa poprzez przewłaszczoną kontrolę nad rozmaitymi wyborami, oddzielającymi kolejne iteracje, kolejne „redakcje” rzeczywistości, wyborami konsekwentnie przeistaczanymi w zwykłe głosowania (bezwolne, co najwyżej plebiscytowe). W Polsce charakterystyczny jest zapis konstytucyjny, który pozwala na to, aby tuż po wyborze posłowie, senatorowie, radni, ministrowie, itp. – nie czuli się obligowani do wywiązania się z umowy, jaką jest obietnica wyborcza w zamian za głosy (przekładające się na sukces elekcyjny). Nie są też rozliczani premierzy, zawierający na oczach Parlamentu podobną, przy czym bardzo konkretną, umowę ze Społeczeństwem w postaci exposé, jako warunku zatwierdzenia rządu.

Najbardziej nieludzką jest formuła powoływania tzw. rzeczników (praw obywatela, dziecka, konsumenta, pacjenta, itp.), których poprzez budżet i usytuowanie systemowo-ustrojowe kontroluje Premier. Podobnie potraktowano w Konstytucji Samorząd, który zamiast być odwzorowaniem spontanicznej żywotności społecznej – jest siecią wysuniętych placówek państwowych (administracyjnych), zamiast reprezentacją Ludności wobec władz wszelakich – jest fraktalną plejadą uzależnionych-skorumpowanych „radnych członków rad”, sklejonych różnymi zależnościami jako kiście podczepione pod administrację lokalną, branżową, środowiskową, biznesową, związkową znamienny przykład RIO, kontrolowanego jednoosobowo przez Premiera). Co jest – zresztą – dobrym powodem do rozrostu tejże administracji i do jej biurokratyzacji.

W ten sposób łatwo „popadają” w formułę PwP nie tylko takie sieci fraktalne, jak armia, policja, wywiady, skarbówka, dyplomacja, sądownictwo-prokuratura – ale też zupełnie „niewinne” środowiska nauczycielskie, akademickie, sportowe, eksperckie, związkowe, górnicze, lotnicze, leśnicze, pożarnicze, ochroniarskie, windykacyjno-komornicze, „samorządowe”, inspekcyjno-kontrolerskie,bankowe, energetyczne, infrastrukturalne, kościelne (dowolnego z wyznań), ubezpieczeniowe, „pomocowe-unijne”, hipermarkety, ZUS, NFZ, OFE, ochroniarstwo: wszędzie tam mamy do czynienia z kastowością, osobliwym etosem uprzywilejowania, odrębnym „sądownictwem branżowym” (niezależnym-zastępującym sądownictwo powszechne), odrębną tytulaturą-nomenklaturą, ścieżkami awansu i samooceny, zastrzeżonym uprzywilejowaniem, jakąś forma ślubowania.

Osobliwymi Państwami w Państwie są podmioty mega-biznesowe, które wyrosły na tyle ponad „motłoch drobno-przedsiębiorczy”, że nie muszą kierować się inną racjonalnością ekonomiczną, niż ta jemiołowato wrośnięta w budżety, które „swoje” giga-firmy eksploatują wedle własnego widzimisię.

Taka sytuacja nie mogłaby przeniknąć Państwa (rzeczywistego) do cna, gdyby owo Państwo nie wspierało świadomie własnego procesu degrengolady, autodestrukcji, samognicia, degeneracji, wyrodzenia się z formuł służebnych ku formułom władczym, pozbawionym jakiejkolwiek rzeczywistej kontroli społecznej. Państwo nie zostało w Polsce „państwem teoretycznym” (członek, zadek i kamieni kupa) – gdyby samo tego nie chciało, gdyby biurokratyczna masa obrośnięta kiściami geszefciarskimi nie dążyła do zrzucenia z siebie społecznej i prawnej kontroli.

Proceder ten jest w rzeczywistości inicjowany w Pentagramie, który swoją „robotę” doprowadza do stanu dziedzicznego rozdzielenia „kast” żyjących w enklawach-kokonach bezpieczeństwa prawnego, edukacyjnego, ekologicznego, konsumpcyjnego, prestiżowego, biznesowego, infrastrukturalnego – od pospólstwa-mas-gawiedzi, czyli miakiawelsowskiego Multitude (rzesz), którym pozostaje życie na obrzeżach, w świecie zdegenerowanym na potrzeby wytwarzania enklaw-kokonów.

I to wszystko nazywane jest w Polsce – zupełnie poważnie – demokracją, czyli ludowładztwem, gminowładztwem. A przecież oczekiwanym, wyobrażalnym minimum – byłaby formuła „ciekłego kryształu”, rhizomifraktalna, z pogranicza dwóch „stanów skupienia społecznego”. W fazie krystalicznej (cytuję Pedię) wszystkie cząsteczki (ludzie jako trybiki, ich zachowania jako automatyzmy) są ściśle uporządkowane i nie mają w ogóle swobody ruchu. W fazie ciekłej jest odwrotnie – cząsteczki mają pełną swobodę przemieszczania się w obrębie objętości cieczy i jednocześnie nie są w żaden sposób daleko-zasięgowo uporządkowane. Natomiast w fazie ciekłokrystalicznej sytuacja jest pośrednia – cząsteczki mają częściową swobodę ruchu i jednocześnie są częściowo uporządkowane.

 

*             *             *

Kiedy jest mowa o spontanicznym, „ciekłokrystalicznym” zorganizowaniu wolnych i swobodnych „składowych”, o demokracji i rynkowości opartej na wolnościach i swobodach – to na myśl przychodzą takie rzeczywiste dokonania ludzkości, jak symmachie helleńskie, czyli (dobro)wolne i zadaniowo-tymczasowe związki powiatów zwanych „polis”, równie dobrowolne germańskie związki setek autonomicznych, różno-wyznaniowych parafii, opactw, cechów-gildii rzemieślniczych i kupieckich, hrabstw, samorządów miejskich , pojedynczych majątków i włości zwane „rzeszą”, dowodzoną przez obieralnego Kaisera, przychodzi też na myśl najnowsza, najmłodsza historycznie formuła „kozaczyzny”, czyli setek i tysięcy wolnych-suwerennych chutorów i osad, a w nich żołnierzy-gospodarzy, stających w ustawicznym alercie, skrzykiwanych poprzez wici, natychmiast odnajdujących się na wezwanie w formule Siczy, pod wodzą obieralnych (i zdejmowalnych) atamanów, setników, hetmanów, esaułów.

Taka organizacja społeczeństwa oznacza minimum sformalizowania i nasycenie „substancją spontaniczną, doraźną, codzienną, umowną”, osobliwość lokalną (tysiące form, każda różna od innych, każda osobna), a przede wszystkim to, że poszczególne chutory i osady są odrębnymi nano-państwami, z autonomicznymi organizacjami  wewnętrznymi, zwyczajowym „prawem”, własną „dyplomacją transakcyjną” między-osadniczą, takimiż regułami i prawami oraz strukturą gospodarsko-polityczną.

Takiej rzeczywistości nie ma dziś nigdzie, w żadnym miejscu świata, w to miejsce są wielkie, ciężkie mastodonty rządowe, partyjne, gospodarcze, artystyczno-kulturowe, nawet uniwersyteckie i sportowe, wokół których znajdują swoje miejsce „drobiazgi”, ale nawet one nie są swobodne, rynkowe, suwerenne, tylko są ze wszystkim uzależnione od tych mastodontów, na orbicie których krążą i których reguły są im „wmawiane-wdrukowywane”, w gruncie rzeczy przemocą i pod przymusem.

Mastodonty tworzą się na osnowie nie-spełniającej się obietnicy: tworzy się ultra-struktury, ultra-formuły administracyjne, infrastrukturalne, finansowe i partyjno-polityczne, zapowiadające, że będą mnożnikować efektywność tego co „pojedyncze i rozproszone”, ale z tym raczej się nie spieszą, natomiast bezwzględnie egzekwują „ składki i wpisowe”, w postaci narzutów, podatków, akcyz, opłat, tworząc budżety, wyposażając je w przemożność, narzucających wszelkie tryby, formuły, wzorce działania i samego istnienia, fraktalizując to co rhizomalne, narzucając krystaliczny, sztywny ład tam, gdzie najbardziej pożądana i efektywna jest żywiołowość, płynność, doraźna umowność.

Nosicielem ciekło-krystaliczności politycznej jest samorządność, a jej przeniesieniem na stosunki gospodarcze jest spółdzielczość (kooperatywizm). Łącznie pojęcia te oznaczają KOMUNARNOŚĆ, czyli niezbywalną autonomię mało-wspólnotową, lokalność pojmowaną wielowymiarowo, np. jako sąsiedzkość, zrzeszeniowość, środowiskowość, parafialno-gminność, pozbawioną „feromonu centralistycznego”, nieuchronnie kończącego się uzurpacjami władczymi.

To taką komunarność realizowała w swoich najlepszych czasach Hellada – pozbawiona jej przez Rzym, wypychający symmachie wielo-polis, w to miejsce wprowadzający „garnizonie” (żyjące w symbiozie sieci drenujących faktorii i ich zbrojnego ramienia, czyli sieci fortów dominujących nad ludzkimi sąsiedztwami).

Zupełnie wypaczoną w praktyce próbą powrotu do tej formuły była koncepcja Kraju Rad, czyli samorządu-samorządów: tam zwyciężyła jednak ostatecznie „dyktatura proletariatu”, czyli Kraj Wszechwładnych Uzurpatorów-Komisarzy. Podobną patologiczną fanaberią łże-demokratyczną jest – odwołująca się wprost do teutońskiej tradycji Rzeszy – Unia Europejska. O ile w Kraju Rad władzę sprawowano nad Ludem bezpośrednio, wprost, fizycznie-materialnie, policyjnie, inwigilacyjnie, nakazowo-rozdzielczo – o tyle w Jednoczonej Europie władze tę sprawuje się poprzez UWIKŁANIE W ZALEŻNOŚCI SYMBOLICZNE, w rutynowe dogmaty, aksjomaty i kalki czyniące „wątpiących i pytających” – podejrzanymi o brak ducha demokratyczności, wolności, rynkowości, ale efekt jest identyczny: wąskie kasty „samo-upoważnionych” uzurpatorów dokonują skomplikowanych operacji legitymizowania samych siebie (np. wyborczego, konsultacyjnego, instancyjnego) – aby bezwzględnie egzekwować swoje prerogatywy wobec „szarej substancji”, okastrowanej z wszelkiej wyobrażalnej samorządności.

 

*             *             *

Co jakiś czas odradza się na pograniczu europejskości, azjatyckości i perskości-arabskości myśl polityczna zamknięta w zawołaniu Państwa Równoległego (l'Etat parallèle). Ideowo chodzi o mrowie samorządnych, mutualnych (przyjaznych człowiekowi i drobnym wspólnotom) samo-gospodarstw ekonomicznych i organizacyjnych, z których każde jest autonomiczne wobec pozostałych i „autokefaliczne”, niesterowalne inaczej jak (samo)wolą uczestników wspólnoty.

A jednak wielbiąca wolność, demokrację i rynkowość Europa nie umie sobie z tym poradzić, choć stworzyła – już jako Unia Europejska – niezliczone okazje do takich formuł, na przykład Euroregiony, liczne platformy w postaci Rad. Krańcowo nieprzyjazne reakcje na Państwo Równoległe (ideę-koncepcję) sprowadzają ten projekt do oskarżeń o inspiracje terrorystyczne, przy czym mowa nie tylko o ruchu „Hizmet” Fentullaha Gülena, tureckiego kaznodziei islamskiego („hizmet” oznacza „służbę, usłużność, miłosierdzie, woluntaryzm”), ale o wcześniejszy o kilkadziesiąt lat los choćby Antonio Negri’ego, lewicowego filozofa włoskiego, wieloletniego więźnia politycznego (domniemany, wmówiony terroryzm), ofiary podstępu „demokratycznego” państwa włoskiego.

Państwo – to na poziomie operacyjnym fraktalna struktura urzędów, organów, służb i legislatury wyposażona w regalia (kęsy dobra wspólnego i dziedzictwa), immunitety (przywilej wyłączenia spod działania prawa) oraz prerogatywy (delegowane, zmonopolizowane uprawnienie do stosowania przymusu i przemocy). Im bardziej fenomen Państwa wyczerpuje swój potencjał sprawnego, efektywnego zarządzania sprawami Kraju i Ludności, im bardziej staje się niewydolne, nie-optymalne, nieludzkie, antyspołeczne – tym paskudniej i podlej przeciwstawia się „nowemu”. Rozprawia się z owym „nowym” brutalnie, przecząc wszystkiemu, co znane jest jako „europejskość”. Daje o sobie najgorsze z fatalnych świadectwo, że niczym nie różni się od tak pogardzanej „azjatyckości” i podobnych inspiracji.

Samorządność jest naturalnym odruchem człowieczeństwa wspólnotowego, sąsiedzkiego, środowiskowego. Wyrasta zawsze na dowolnej skamielinie społecznej, politycznej, kulturowej. Symbolicznie można ją sobie wyobrazić jako rhizomalną zieleń konsekwentnie wgryzającą się w bazaltową skamielinę wulkaniczną Państwa (rhizoma – oznacza pnącze, kłącze, korzeń, bujność rośliny). Jest nieuchronnością cywilizacyjną Ludzkości, powolną w działaniu, ale wystarczająco nośną dla żywotnych interesów Człowieka, by mu się przypominać zawsze, kiedy opanowuje jego świat autorytaryzm, jedynomyślność, totalitaryzm. Nie znosi blagi, fałszu, łże-idei. Takiej jak współcześnie w Europie.

 

*             *             *

Samorządność dojrzewa tym bardziej, i tym bardziej wnika w społeczną rzeczywistość, w trzewia zbiorowej mentalności – im bardziej i powszechniej jesteśmy obywatelami.

Obywatel to ktoś, kto ma wystarczające rozeznanie w sprawach publicznych i jednocześnie ma bezwarunkową, bezinteresowna skłonność do czynienia tych spraw lepszymi (bardziej humanitarnymi) niż akurat są. To wymaga „mesjanizmu: na podobieństwo chrystusowe, takiego choćby, jaki odnajdujemy w „polskiej, proletariackiej” encyklice „Laborem exercens”. I w społecznej nauce chrześcijaństwa, jakże (z)deptanej przez samo chrześcijaństwo…!

Miłująca wolność, demokrację i rynkowość Europa lubuje się jednak w Obywatelstwie Rejestrowym, objawiającym się w takich feudalno-pańszczyźnianych „przypisaniach”, jak PESEL, NIP, REGON, paszport, konto w ZUS, kartoteka policyjna i komorniczo-windykacyjna, karta ubezpieczeniowa, numer telefonu, adres, zatrudnienie lub socjal, zapisy bankowe i hipoteczno-dłużne, itd., itp.

Obywatel rejestrowy ma cztery niezbywalne obowiązki, egzekwowane wprost lub poprzez „przemoc instytucjonalno-symboliczną:

  1. Sprawozdawaj szczegółowo o sobie (abyśmy mogli ciebie „strzyc oraz strzec”, patrz: PIT, CIT), jednocześnie donoś-sygnalizuj o tych, którzy nie sprawozdają;
  2. Głosuj, kiedy zarządzono „wybory”, a wynik głosowań traktuj jako swoje „sam chciałeś”, nieuchronne choćby frekwencja w głosowaniach była śladowa;
  3. Płać nakazane podatki, akcyzy i podobne nakazy budżetowe, sam zaś nie próbuj urządzać niekontrolowanych składek;
  4. Znoś pokornie wszelkie niedogodności, jakie stwarzamy, reszta traktuj jako dobrodziejstwa ci dane;

Zdrożność, nieludzkość obywatelstwa rejestrowego jest tym groźniejsza, zgubna, suicydalna dla wszelkiej samorządności, im bardziej dbają o naszą „wyuczoną i dziedziczoną ciemnotę i bezradność” meta-instytucje mające być wehikułami edukacji, solidarności, dobrej kondycji i przedsiębiorczości-kreatywności, bogatymi duchowo, artystycznie, religijnie, intelektualnie.

 

*             *             *

Ciemnogród, siermiężność kulturowa, przeraźliwa niemota – to są celowe, zamierzone produkty Pentagramu i Państw w Państwie. Niewiedza i nieświadomość oraz brak zorientowania – to naturalna pożywka dla wszelkiego totalitaryzmu, choćby wywijał proporcami wolności, demokracji, rynkowości. Co to za obywatel-pracownik, który nie zna swoich oczywistych praw pracowniczych, co to za manifestant i strajkowicz, który nie zna elementarnych praw człowieka i obywatela?

W ludziach uciemiężonych, wyzyskiwanych i poddanych opresjom, dyskryminowanych, dławionych w swoich swobodach i zamiarach, „strzyżonych” materialnie do gołej skóry, bez możliwości „odłożenia oszczędności” – narasta pretensja, bunt, powstanie, insurekcja, bojkot, apel, rokosz, manifestacja, strajk, protest, rewolucyjność, zwane łącznie, po grecku: „επανάσταση” (epanástasi), w rzeczy samej ezoteryczna jedność sumień przeciwstawiona namacalnej, dolegliwej praktyce rzeczywistej.

Najbardziej dramatyczna jest w tym wszystkim taka oto okoliczność, że im bardziej szczery, autentyczny ruch „epanástasi” – tym bardziej stanowcza, aspołeczna i nieludzka reakcja Państwa, Pentagramu. Doświadczenie zawarte w niepowodzeniu „tymińszczyzny”, „lepperiady” i „kukizonady” powinno uczyć Rzeczywistych Obywateli, z jak wrogim żywiołem fraktalnym wchodzą w spór.

Uczyć powinny, że Państwo poddane „epanástasi” sięgnie po każdy nieludzki zabieg glajchszaltujący naturalną ludzka żywotność, aż po „stan wojenny”. Państwo nie znosi ani konkurencji, ani „równoległości” – choć jednym tchem głosi swobodę, wolność, kreatywność, przedsiębiorczość, rynkowość, samorządność, demokrację (ludowładztwo, gminowładztwo), obywatelskość, praworządność.

Tu się bez rewolucji nie obejdziemy. Bez stanowczej przebudowy systemu-ustroju. I to nie zakisłym w granicach jednego państwa.

Współczesny język rewolucji – to wcale nie jest ani niemiecki (po Marksie), ani rosyjski (po Leninie). Tym językiem jest hiszpański, a siedliskiem – Hispanidad, czyli przede wszystkim Ameryka Łacińska. W tym języku dopinane są ostatecznie takie pojęcia jak:

  1. Inocentes (niewiniątka, pokrzywdzeni);
  2. Huerfanos (osieroceni, ofiary losu);
  3. Desdentados (bezzębni, kastraci społeczni);
  4. Excluidos (wykluczeni, pozbawieni własności i praw);
  5. Indignados (oburzeni, zbuntowani);

Słowa te wyrażają etapy wzrastania zbiorowej świadomości tych, co znajdują się poza uprzywilejowanymi kastami społecznymi. Od „amatorskiej” ufności w system-ustrój – po stanowcze „epanástasi”.

Świadomość zbiorowego człowieczeństwa wzrasta w nas tym bardziej, im więcej doświadczamy tego co nieludzkie. Rodzi się zatem w bólu, poprzez grzech zaniedbania obywatelskości. To jest tak samo, jak z zaniechaniem codziennej pielęgnacji zębów, doglądania upraw i stad, konserwacji torowiska czy instalacji grzewczej. Co dzień drobne uszczerbki – aż, niestarannie usuwane – narastają do stanu dramatycznego, nieuchronnej katastrofy.

Obywatelskość zatem w ten bolesny sposób przypomina Człowiekowi i Wspólnocie o sobie. I pojawia się jako cierpienie nie co zniesienia. Niekiedy jest odwlekana terapią opiekuńczo-socjalną, niczym ropiejący ząb leczony proszkami przeciwbólowymi – ale narasta. I wysyła ludzi „na ulicę”, na pochód przeciw zaniedbaniom ustrojowym, przeciw nienadążaniu władz za procesem historycznym, cywilizacyjnym.

Do tej świadomości dziś trzeba się odwołać. Zaleczanej „plusami” ropiejącej rany. Lepperiada i kukizonada nie wymarły, tylko zostały sztucznie zdławione. W przypadku Samoobrony – dokonano „ekstrakcji” zęba trzonowego, a może siekacza. W przypadku Oburzonych – zamieniono kieł na implant kukizo-podobny. Działa, ale niepokoje społeczne, jak lawa, wrą pod skorupą.

Nie, to nie są te niepokoje wzniecane przez „demokratów”. To są te, które w nas wszystkich budzą „samoczynna obywatelskość”. Nie da się jej zagłaskać „plusami”, choć odwlec – owszem.

Polska stoi u progu wciąż pęczniejącej Wielkiej Epanástasi, która pogodzi wciąż napuszczane na siebie żywioły „oddolne”, upomni się o dwie sprawy, na których brak cierpi Społeczeństwo i Kraj (wszyscyśmy w jednakim położeniu), a których nie ma zamiaru uruchomić żadna czynna, znaczące siła polityczna:

Minimalny Dochód Gwarantowany, ale nie ten łaskawie „plusowany”, serwowany odgórnie jako środek przeciwbólowy, tylko solidarny, samo-motywujący, aktywujący ludzką zapobiegliwość, zaradność, żywotność

Posłuży temu – wykluty przez samych zainteresowanych – socjalny pakiet „5 + 2”, gdzie „piątka” oznacza symbolicznie Podłogę (lokal domowy), Posiłek (stołówkę-kuchnię), Koszulę (odzież, obuwie), Gazetę (dostęp do rzetelnej, nie-agitacyjnej wiedzy-orientacji), Bilet (możliwość dojeżdżania od domu do miejsc poszukiwania zatrudnienia, samorealizacji, edukacji, ochrony zdrowia). Natomiast „dwójka” oznacza standardową (nie siermiężną) edukacje ustawiczną (od podlotka do staruszka) oraz opiekę zdrowotną służebną wobec obywateli, nie selektywną, nie dyskryminacyjną

Niezbywalny Pakiet Obywatelski, ale nie ten roszczeniowy, wywalczany stawaniem w poprzek systemu-ustroju aż do zakończenia negocjacji, tylko autorskie rozwiązania środowisk społecznych

Posłuży temu – wyłoniony niczym w powszechnych wyborach – przedstawicielskie grono społecznych mężów zaufania, ławników „oddolności”, pod wspólną nazwą Społeczny Rzecznik Praw Człowieka i Obywatela, usytuowana pośród nowego ustroju nie w państwowym budżecie i strukturze, tylko w formule składki publicznej. Podobnie usytuowani zostaną Sołtysi (oraz „kierownicy” rad osiedlowych), którzy w nowej Ordynacji Swojszczyźnianej będą „z klucza” radnymi, finansowanymi przez społecznośc lokalna i usuwalnymi, jeśli się jej sprzeniewierzą

 

Indignados, huerfanos, desdentados, inocentes, excluidos – to nie są w Polsce pojęcia wyimaginowane, abstrakcyjne, nierealne. To są rzeczywiste patologie ustrojowe, których nie da się zagłaskać rozmaitymi przedsięwzięciami budżetowo-wolontariacko-miłosiernymi. Patologie te wywodzą się z tysiąc już lat trwającego, po wielekroć skompromitowanego Projektu Komercjalnego, w którym wycenie podlega każdy wytwór aktywności społecznej: żywność, narzędzia, maszyny, technologie, budynki, drofi i pozostała infrastruktura, myśl naukowa, gotowość do pracy, usługi materialne (transportowe, budowlane, sieciowe, remontowe, bankowe, ubezpieczeniowe) i niematerialne (oświatowe, lecznicze, doradcze, eksperckie, opiekuńcze), do tego patenty, marki, firmy – aż po takie „walory” jak ludzka godność czy nawet ludzkie ciało (pornografia, nierząd, handel organami i sumieniem albo stanowiskami publicznymi).

Komercjalizacja przyniosła światu coś, co ekonomiści zdefiniowali jako Demutualizację: zamiana rodzinnych, fundacyjnych, stowarzyszeniowych, spółdzielczych, sąsiedzkich form gospodarowania – w komercyjne podmioty z tzw. ograniczoną odpowiedzialnością lub akcyjną, opartą na płynnych w obrocie „papierach wartościowych”, którymi cwaniaczko wie mogą obracać do woli i mnożyć, mnożyć, mnożyć kapitał fikcyjny, czyli tytuły do dochodu nie mające pokrycia w realnym dochodzie, nie mające uzasadnienia w rzeczywistym wkładzie dysponenta akcji czy obligacji do społecznej puli dostatku.

Odpowiedzią na to wszystko – nie moją, tylko społeczną – stanie się Remutualizacja, powrót do przyjaznych szaremu człowiekowi formuł gospodarowania, w postaci Spółdzielni Komunarnej. W Polsce formuła spółdzielcza została najpierw zbrukana, jeszcze w poprzednim rozdaniu ustrojowym, stając się polem „przydziałów nomenklaturowych”, natomiast w obecnym, komercjalnym, zdemutualizowanym rozdaniu – szyderstwem ze spółdzielczości, bo okazuje się, że dowolna spółdzielnia, produkcyjna, rolnicza, mieszkaniowa, rzemieślnicza, inwalidów, również socjalna, jest w rzeczywistości prywatno-grupową firmą, stosującą chytrze formułę uspołecznioną, przez co ułatwia sobie życie względem konkurentów.

Spółdzielnia socjalna – to podmiot przedsiębiorczości gospodarczej i zarazem społecznej, czyli Firma + Stowarzyszenie. Ale tylko w założeniu, bo okazuje się, że można w ramach takiej formuły zatrudniać „frajerów” nie będących spółdzielcami, a zamiast nadwyżki przeznaczać na cele społeczne – konsumować je obrastając w bogactwo nielicznych animatorów spółdzielni. To obraża ideę spółdzielczości.

SPÓŁDZIELNIA KOMUNARNA – to podstawa pożądanego ustroju społecznego, uosobienie rhizomifraktalnych rozwiązań przyjaznych zwykłemu człowiekowi, opresyjnych (tak, opresyjnych) wobec wobec prób prywatnego wykorzystywania dobrodziejstw spółdzielczości.

Jeśli połączyć tę formułę z Ordynacją Swojszczyźnianą, z wprowadzeniem Sołtysów do Rad Samorządowych – otrzymujemy przestrzeń dla tego, by społeczności lokalne, bez „łaski” władz państwowych, zadbały o własną kondycję, stały się solidarne i zarazem podmiotowe ustrojowo.

 

*             *             *

Oto projekt Komitetu Wyborczego ODDOLNI. Oczywiście, do dyskusji. Ale i „do wzięcia”.