O Suwerenie i istocie suwerenności. Glajchszalt pospolity

2020-04-21 07:31

 

Albo coś przegapiłem, albo podręczniki słaby kładą nacisk na najważniejszą fazę uspołecznienia. Chodzi o upowszechnienie codziennej treści tzw. gospodarstwa domowego. Czyli o ten etap, kiedy grono 30-200 osób żyjące na podobieństwo stada-mrowiska-roju-klucza-ławicy, kierowanego albo naśladowczym refleksem samo-uczenia (ryby), albo dyscypliną sprawnościowo-optymalizacyjną (mrówki) – wykształca w sobie jako dominujące odruchy rodowe (ssacze). To oznacza, że elementarną komórką społeczną staje się już nie horda, ale rodzina, coraz bardziej nuklearna, dwu, niekiedy trzypokoleniowa.

Gospodarstwa domowe zaczynają stanowić miriadę podatną na zorganizowanie inne niż komunarne. Komunarność pierwotna polega na tym, że równi pod wieloma względami uczestnicy hordy – wewnątrz-dzielą się obowiązkami wedle możliwości motorycznych i psycho-mentalnych, wedle umiejętności i uzdolnień, co najwyżej przywódca narzuci im swoje sympatie do jednych (później – przywileje) i uprzedzenia do drugich (później – dyskryminacje).

Inne niż komunarne – sposoby zorganizowania zaczynają się tam, gdzie pojawia się instytucja wiecu, a potem rady.

Na razie jednak zauważmy, że wyodrębniające się z całości poszczególne rodziny – dają wyraz swojej odrębności stawiając zrazu niewidoczne, a potem architektoniczno-budowlane bariery, tworząc rodzinne sadyby, pierwsze indywidualno-rynkowo-prywatne tabu. To w tym „momencie” człowieczeństwo staje się inne niż wszelka inna forma życia zbiorowego.

Człowieczeństwo na poziomie samo-świadomości oznacza uświadomienie własnego JA. Czyli samonapędzającego się egoizmu. Człowiek jako pierwszy z gatunków włączył w sobie mechanizm agresji wewnątrz-gatunkowej opartej nie na dobru wspólnym, tylko na dobru indywidualno-rynkowo-prywatnym: to co wcześniej było bezwzględnie zabronione i karane przez przywódcę choćby banicją – teraz stało się naturalnym odruchem, wokół którego zbudowano cały bukiet rytów, potem kulturę, na koniec etos.

 

*             *             *

Podstawowym budulcem społecznym staje się odtąd nie współczulność, instynkt stadny – tylko umowa przechodząca wciąż w niezliczone iteracje, ale zawsze zabezpieczająca jednych przed zaborczym egoizmem innych.

Ci, którzy zajmują się zawodowo historią Człowieka-Ludzkości (np. antropolodzy społeczni) – rozpoczynają właściwie swoje rozważania od chwili, kiedy taka umowa już jest codziennym wyposażeniem, niemal meblem człowieczeństwa. Najsłynniejsze filozofie kontraktualizmu: Thomas Hobbes (1651), Spinoza (1677), John Locke (1689) i Jean-Jacques Rousseau (1762) – zaczynają się tam, gdzie człowieczeństwo „stadne” się kończy.

W moim przekonaniu przydałaby się taka teoria, która „rozumie” już nuklearność rodzin, zauważa obudowany na ich osnowie fenomen „gospodarstwa domowego” i rozważa mechanizm upowszechniania się treści codziennej tych gospodarstw domowych.

Na tę treść składają się: materialny budulec domostwa (kamień, drewno, cegła, itp.), struktura pomieszczeń (np. kuchnia, sypialnia, itp.), rodzinny podział ról, wyposażenie techniczne (np. piec, garnki, stoły-krzesła, kufry-szafy, sanitariaty, media-infra, itp.), duchowość (np. kącik ołtarzykowy), „obejście” (obiekty gospodarskie, np. chlew, kurnik, stajnia, obora, warsztat, studnia), elementy folklorystyczne (makatki, obrazy, ozdoby, śpiew, zabawy domowe) – i na koniec domowe zwyczaje, w tym święta i tryb spędzania pór dnia oraz pór roku.

Poszczególne miriady gospodarstw domowych (sadyb), sięgające  czasem poza osady, wsie i osiedla miejskie „zarażają” się tymi wszystkimi elementami, i w ten sposób powstają niewidzialne, ale wyczuwalne „swojskości-naszości”, te zaś są cementowane przez pre-obywatelską, wczesno-obywatelską instytucję Swojszczyzny.

Koniec-końców obywatelstwo dojrzewa pośród ludzi nie jako owoc umowy integrującej nie-stadne indywidualizmy, prywatności w tzw. rynek, tylko jako echo przed-ludzkiej jedni społecznej, na mocy której 30-200-osobowe hordy budowały swoją suwerenność.

 

*             *             *

Tu dochodzimy do sedna suwerenności. Można ją pojmować „unitarnie” jako formę samorządnej podmiotowości przyjmującej społeczną strukturę wewnętrzną jako niezbywalną, a można też ją pojmować „klasowo” jako przewagę politycznej woli Wiecu, czy Rady wobec Kierownictwa, któremu ogranicza się podmiotowość do roli służebnej.

W moim przekonaniu mamy dziś – np. w Polsce – z propagowaniem takiego rozumienia suwerenności, które oddaje pełnię kompetencji „władzom”, czyli rezygnuje się z postulatu służebności Kierownictwa wobec Wiecu-Rady, czyli wobec Ludu. Rezygnuje się zatem z obywatelskiej samorządności. Upowszechnianie treści codziennej gospodarstw domowych poddane jest osobliwym Dekretom autoryzowanym prze Władzę.

Wcale to nie znaczy, że opowiadam się za tym, co powyżej opisuję jako konstytuantę indywidualizmu-prywatności-rynkowości. Ale na pewno Ludzkość, a w jej ramach Rzeczpospolita Polska, nosi w sobie pragnienie-wyczekiwanie nowoczesnej Umowy Społecznej, opartej z jednej strony na solidaryzmie (tu mowa o minimalnym dochodzie bezwarunkowym i o „nakazie kooperatywno-wzajemniczym” ), z drugiej strony na spontanicznym bezładzie twórczym, dającym początek wszelkiemu postępowi w wymiarach technicznych (wynalazczość, zmyślność, sobieradzik), społecznych (samoorganizacja, instytucje) i kulturowych (rekreacja, art-sztuka, więzi).

Bo w formule Dobrej Zmiany, przy całej jej życzliwości i troski o kondycję socjalną – stajemy się (jako społeczeństwo) zatomizowani, rozbici nawet jako rodziny (paradoksalnie – tak!), nie mówiąc o całej sferze „pozarządowej”, podporządkowani abstrakcjom ustrojowym, meta-systemowi, stąd łatwość podejrzeń o sanacyjny faszyzm, podejrzeń raczej stronniczych, nie uzbrojonych w znajomość rzeczy społecznej.

Stajemy się nie plemieniem dwojga głównych imion – tylko „plemieniem glajchszaltu”, bez wyrazu kulturowego. Na pewno zatem – pozbawionym obywatelskiej suwerenności, samorządności.