O rolnikach i producentach rolnych

2019-02-06 14:52

 

Przyjęło się – i właśnie mamy tego skutki – pojmować rolnictwo jako przestrzeń produkcyjną. Czyli taką, w której wystarczy wziąć „dobro ziemi”, podrasować mu naturalne procesy za pomocą selekcji, chemii, zabaw genetycznych – po czym odciąć od Natury, konfekcjonować, zawieźć do sprzedawajni – i poczekać na kolejną wiosnę. A jak kto bardziej łapczywy – to przez okrągły rok nie da zwierzakom pożyć, glebie odetchnąć, parobkom poleniuchować.

Swego czasu dużo tworzyłem na temat rozróżnienia rolnictwa od przemysłu. I wyszło mi, że wyłącznym kryterium jest odpowiedź na pytanie, czy produkt końcowy „pamięta” surowiec. Jeśli nie pamięta – to mamy do czynienia z producentem rolnym, a nie z rolnikiem.

Na przykład, jeśli stół jest plastikowy, do jest przemysłowy, a jeśli drewniany – to bliżej mu do rolnictwa (aplikowanie płodów ziemi). Jeśli krowa lata po wolności i żre zielone – to daje mleko, ale jeśli całe miesiące stoi w kojcu karmiona paszami, a jej mleko jest doprawiane tak, by nie skisło przez następny tydzień – to mamy do czynienia z produkcją rolną. Przemysłem żywnościowym.

Każdy Czytelnik czuje, że przeginam i nawołuję do siermiężnego chłopstwa. Odpowiadam: nie nawołuję, róbta co chceta na tej swojej wsi (jestem wychowany w PGR-owskich sadach i wśród takich grządek), ale kiedy wasze warzywa rosną w trybie ośmiozmianowym w szklarni przez cały rok z użyciem wszystkich laboratoryjnych technik – to nie wmawiajcie mi, żeście rolnikami.

Moje wypociny w tej sprawie są obszerne i nudne, więc jeszcze raz i treściwie: jeśli nasz surowiec jest żywo-naturalny, a jego proces życiowy nie jest „podrasowywany” technologicznie – to mówimy o rolnictwie, ale jeśli ten sam surowiec jest poddawany podczas całej wegetacji działaniom intensyfikującym – to nie jest płodem rolnym. Nie przeszkadza mi kombajn zamiast sierpa i kosy, nie przeszkadza mi nawet towarowa skala działania – ale przeszkadza mi chemiczne nawożenie i żywienie, takaż ochrona wegetacji i późniejsza konserwacja, przeszkadza mi „wsad”, który powoduje, że w owocach ubywa owocowości, w warzywach ubywa warzywności, w mięsie ubywa mięsa, w mleku ubywa mleka, w drewnie ubywa drewna, w słomie i sianie ubywa tychże, a ryby są coraz bardziej syntetyczne, jak dmuchane lalki.

Co ja mówię, że przeszkadza?!? Otóż niech się produkuje, ale też niech się nazywa „produkt” a nie „płody”. I będzie jasne.

Mają rację PRODUCENCI ŻYWNOŚCI, że ich zachodnia konkurencja kpi z nich w żywe oczy poprzez dopłaty i technologie, mają rację też, że od wschodu wieje chłodem niechęci. Na koniec mają rację, że nawet jeśli wszyscy zechcemy tyć bez umiaru – to i tak suma żywności, wyrobów drewnianych, skórzano-futrzanych, lniano-wełniano-bawełnianych, rybnych – napotyka barierę popytu i zmusza do bezwzględnej konkurencji.

Rzemiosła skurczyły się do rozmiarów hobbystycznych, bo przemysłowcy wciąż wymyślają jakieś gadgety. Rzeczywiste rolnictwo kurczy się do rozmiarów równie hobbystycznych, bo rolników wypierają „przemysłowcy rolni”.

Więc jeśli walczycie – małoziemianie – o jakąś rację – to idźcie w ślady rzemieślników: ręczna robota, małe „serie”. A jak chcecie się ścigać z Holendrami czy Amerykanami w wyścigu ku łże-rolnictwu – to mi was nie żal. Ze wsi-ście, a durni-ście.

Kiedy już wrócicie na swoje gumna – nie zapomnijcie wynagrodzić parobczan za to, że dbali o gospodarstwa jak o swoje, a nie okradli, nie zaniedbali, kiedy wam się piknikowało.