O profesurze, z przekąsem, przymrużając oko

2019-05-11 07:43

 

Przez ostatnie dwa tygodnie spędzałem czas swój tak intensywnie, że przegapiłem jedną z najważniejszych wiadomości, pośród innych niewąskich, a mianowicie tę oto, że Profesorowi odmówiono tytułu profesorskiego.

Na początek powiem od razu, że przywiązuję małą wagę do formaliów (czyli do certyfikatów potwierdzających to co i tak jest rzeczywiste i oczywiste):

  1. Jak się jest ojcem czy mężem, to się nim jest, i nie trzeba (nigdy było) papierów, aby to potwierdzać, bardziej się zdarzało, że trzeba było tychże papierów, by zaprzeczyć (np. kwit z laboratorium by podważyć ojcostwo);
  2. Jak się kilkanaście-kilkadziesiąt lat pokonuje za kółkiem duże dystanse po różnych krajach – to się jest kierowcą, i żaden „przerost punktów” nie pozbawia kierowcy umiejętności obsługiwania – przepraszam – fajery i pedałów;
  3. Jak się jest oszustem, cwaniakiem, wydrwigroszem, złodziejem – to cała społeczność na pewno o tym wie, choć nie zawsze o tym mówi głośno: wystarczą „kwalifikacje”, predyspozycje i „osiągnięcia”, nikt tu zresztą dyplomów nie rozdaje;

Tak się składa, że Andrzeja Zybertowicza – to nie przechwałka – poznałem osobiście w latach 70/80-tych, kiedy jeszcze był „zwykłym magistrem” i niezwykłym poszukiwaczem absurdów społecznych. Nie dało się go „przegapić towarzysko”, wciąż – tą swoją charakterystyczną chrypką – dawał znać o nowych spostrzeżeniach z obserwacji spraw publicznych i tego obszaru, który można nazwać „półcieniem” na pograniczu norm i standardów a „niedopowiedzianego”.

Byłem wtedy – formalnie – przewodniczącym ruchu studenckich kół naukowych i „młodych pracowników nauki”, i byłem nim wbrew opinii-zamierzeniom kierownictwa organizacji młodzieżowej, przy której ten ruch (takie były czasy) afiliowano (oczywiście, formalnie). Uwaga: mam na to (na moje przewodniczenie i na sprzeciw „kierownictwa”) – papiery, ale ich nie będę używał, bo i tak odsunięto mnie przedwcześnie na mocy puczu miłego „kierownictwu”, podczas pewnej „rady” w Warszawskim Centrum Studenckiego Ruchu Naukowego (magiczny budynek starych Hybryd).

Profesor Andrzej Z. – wtedy „zwykły adept początkujący” – był w tym ruchu „nikim formalnym”, ale należał do liderów, znany był z tego, że przekornie i z niemal jawną kpiną podchodził do tego, co myśmy opisywali jako „sztance, formułki i zadęcia pomykają sobie – a życie i prawdziwość – robi swoje”.

Zostało mi na całe życie zauroczenie animacją rozmaitych przedsięwzięć o charakterze intelektualno-poznawczo-seminaryjno-wydawniczym. Andrzejowi zaś został „dyżurny krytycyzm”, ponad sympatie i uprzedzenia: ów krytycyzm, czyli skłonność do pogłębiania  „wiedzy o czymś” i do poszukiwania istoty „tego czegoś” pod warstwą mimikry i wbrew łatwym „potocznościom”.

Nie do końca wiem, czy mam prawo o Profesorze mówić dziś jak o koledze z dawnych lat: nasze ostatnie spotkanie przy stoliku w hotelowym westybulu sprzed kilkunastu może miesięcy było dla mnie pouczające. Wciąż animuję, wciąż metodą majeutyczną (położniczą) wydobywam z ludzi wiedzę, która w nich siedzi beze mnie, ale oni o tym nie wiedzą, tak jak molierowski pan Jourdain – mieszczanin i szlachcic – odkrywa, że od 40 lat mówi prozą, co go równie zdziwiło, jak dało satysfakcję: (par ma foi! il y a plus de 40 ans que je dis de la prose, sans que j’en sache quelque chose…!).

Profesor powiedział mi wtedy, skarżącemu się na biurokratyczne formalia blokujące np. przeistoczenia modelu oświaty czy na „udawankę samorządności obywatelskiej” – odpowiedział jedną ze swoich znanych „paremii”: PRAWDA ZWYCIĘŻA –NIE BEZ ORĘŻA. Podpowiadał mi w ten sposób – nie mówiąc wprost: zbuduj lobby dla swoich racji, bo inaczej rozmaici rzezimieszkowie zahuczą ciebie, zmiotą na margines, trupa twoich osiągnięć splugawią – i ogłoszą swoje „własne” łże-racje.

Zaprawdę, Profesor jest rzeczywistym, nie tylko „formalnym” uczniem Mistrza Jerzego Topolskiego…!

W przytoczonej „paremii” (przysłowie, sentencja, aforyzm, maksyma) Andrzej wyłożył też – co potomnym małostkowcom dedykuję – wystarczające uzasadnienie swoich wyborów poza-profesorskich: jego zaangażowanie w sprawy publiczne, po „wiadomej stronie” – nie jest przecież grą o pozycję w świecie politycznym, tylko poszukiwaniem „legionów”, które poniosą jego naukowe koncepty zarówno w świat, jak i „pod strzechy”. Andrzej po prostu „mówi do nas prozą”, ale czasy Agory i Forum minęły, gwar codzienny zagłusza „retoryków” i trzeba się „nagłaśniać”.

Retoryka –to sztuka budowania artystycznej, perswazyjnej wypowiedzi ustnej lub pisemnej, nauka o niej, refleksja teoretyczna, nauka zasad sprawnego i pięknego wysławiania się, obejmująca prawidłowości doboru słów, konstrukcji zdań, umiejętności argumentacji itp.

Profesorze!

Łatwo mi mówić, bo to nie mnie małostkowcy kastrują. Ale zwracam się o odrobinę Twojej wyniosłości wobec nich (kto nie wie: Profesor AZ nie zwykł wynosić się ponad maluczkich). Skoro – używając swojej mocy formalnej – zaprzeczają oni Twojej profesorskiej oczywistości, bo widzą w Tobie legionistę „nieestetycznej” formacji politycznej – to niech się bujają. Masz potencjał, podejmij trud, jaki był udziałem założycieli Akademii, Liceum, Museionu, miriady Athosu, Cluny, Salamanki, Magnaury, Al.-Karawijjin, kuźni mistrzowskich Indii, Chin, Japonii – i skup wokół siebie „szkołę”. Klub-uniwersytet poszukiwaczy oręża intelektualnego na rzecz Prawdy.

Bo inaczej – tylko racja „demokratów” (czyli obrońców „jedynie słusznych racji”) będzie na wierzchu. I jeszcze powiedzą, że skoroś legionista – to racji nigdy nie będziesz miał, tym bardziej formalnie, im bardziej rzeczywiście będziesz jej dysponentem.

Szkoła mistrzostwa i dowcipu podczaszkowego...?