O co w duchu zapytam. Czy i kiedy

2012-10-24 08:35

 

Zakończyła się ta faza kampanii prezydenckiej w USA, która polega na sterowanych do bólu „rozmowach w toku”, przy wielomilionowej widowni, a wypowiedzi kandydatów muszą wyważać między dysponentami głosów i dysponentami gotówki. Trzeba mieć świadomość, że jakiekolwiek wybory w USA mają charakter personalny (a u nas – głosuje się na „korporacje polityczne” nawet w wyborach prezydenckich) – to zaś oznacza, że kiczowata wielokolorowość obecna przedwyborczo w miasteczkach i na głównych ulicach metropolii jest dyskretnie podsycana lub tłumiona przez zarządców tych miasteczek i ulic, wedle sympatii (o tym się nie pisze, nie oglądają tego obserwatorzy zagraniczni).

Można powiedzieć, że kandydaci do amerykańskiej prezydentury mają już za sobą kilka egzaminów dopuszczających: zostali prześwietleni przez wszelkie wyobrażalne „urządzenia inwigilacyjne” (służby, media), gwarantują sobą, że niczego ustrojowego nie zmienią radykalnie, przekonali swoje rodziny i grupy towarzyskie, zauroczyli sobą „źródła finansowania”, a przede wszystkim uzyskali „imprimatur” sił politycznych zawiadujących czołowymi strukturami partyjnymi. To dużo. Już są zwycięzcami.

Rozgrywka finałowa składa się z dużo poważniejszych zadań: poza debatami mamy do czynienia z niezbyt jawnymi „targami” finansowo-politycznymi z elitą administracyjną i gospodarczą, w targach tych ustalane są przyszłe relacje wzajemne „co kto komu za co”. Nie bez znaczenia są „zagraniczne misje” kandydatów mające ten sam, „targowy” charakter, dlatego rzetelna analiza „punktów wypadowych” i tego, co potem mówi się „między wierszami” – też jest pouczająca. Uzupełnia ten kanon seria wiecowa, podobna w wyrazie i treści do tras koncertowych zespołów promujących swoje płyty, tyle że zespoły mają płyty już nagrane, a kandydaci wciąż jeszcze je „doredagowują”.

Tak się złożyło, że USA jest miejscem, gdzie obok Japonii, Chin, Indii i Europy wytwarza się najwięcej towarów (licząc na sztuki), jest też miejscem, jednym z najważniejszych, gdzie ogniskują się światowe finanse (i ich patologie). Do tego USA zajmuje niepodważalną jak dotąd wiodącą pozycję w technologiach inwigilacyjnych, militarnych, „know-how”. Dodatkowo, na skutek powiązań kapitałowych i politycznych, USA jest największym wyzyskiwaczem świata, co wykorzystuje chętnie za pomocą pozycji Dolara, eksportu marek towarowych, szantażu militarnego oraz drenażu myśli i kadr całego świata.

Dysponując takim instrumentarium – Ameryka może sobie pozwolić na to, co reprezentują jej kandydaci prezydenccy: zerojedynkowość poglądów, ignorancja w sprawach innych kultur, arogancja wobec świata,, powierzchowność wiedzy. Ich „kwalifikacje wymagane” są bowiem zupełnie inne: piszę o nich powyżej mówiąc o „zdanych egzaminach”. Do tych „kwalifikacji” należy też wiarygodność osobista związana z gwarancjami nienaruszalności status quo korporacji gospodarczo-politycznych, których strukturę i relacje wzajemne to „środowisko” wypracowało sobie samo.

Dlatego, ktokolwiek wygra wybory amerykańskie, zadam pytania. Nieważne, czy jestem jednym z 7 miliardów „równych sobie mieszkańców świata”, czy jestem jednym z 10 tysięcy „członków elit państwowych”, czy choćby jednym z 5000 „opiniodawców fokusowanych”: prezydentem amerykańskim i tak porusza nie więcej jak 100 sznurków, do żadnego z nich nie mam szans się dopchać.

 

Oto pytania mnie nurtujące w ewentualnej „rozmowie” z Prezydentem USA:

  1. Czy i kiedy zamierza zakończyć wszelkie jawne i niejawne wojny-spiski, jakimi USA zajmuje się na całym świecie;
  2. Czy i kiedy zamierza porzucić terroryzm (np. ataki bez sądu prowadzone z tzw. dronów) oraz pogardę dla praw człowieka (np. katownie podobne do Guantanamo);
  3. Czy i kiedy zamierza wszcząć rozliczenia z krajami wydrenowanymi z kapitału i kadry twórczej;
  4. Czy i kiedy zamierza zaprzestać totalnej inwigilacji „wszystkiego co się rusza na świecie”, prowadzonej z naruszeniem prawa państw docelowych i prawa amerykańskiego;
  5. Czy i kiedy zamierza wszcząć procedury rozliczeniowe z etnosami afrykańskimi ogołoconymi kiedyś masowo z ludności dla celów pozyskania siły roboczej;
  6. Czy i kiedy zamierza wszcząć poważne rozliczenia z potomkami kultur (zwanych Indianami) wydziedziczonych w czasach „założycielskich” wbrew wszystkiemu co głosi, w tym wbrew traktatom, porozumieniom i kontraktom z nimi zawieranym;
  7. Czy i kiedy (to już po koleżeńsku, nie jestem obywatelem USA) zamierza wszcząć rozliczenia z Amerykanami za represje rozmaite, np. maccartyzm;


Słysząc już cichy rechot Czytelnika, zauważam: nikt nie odpowiada za grzechy przodków, ale sam grzeszy, jeśli korzysta z beneficjów uzyskanych w wyniku tamtych przewin, gdy w dodatku nie dopuszcza ofiar i ich potomków do owych beneficjów. Zauważam też, że w USA najcięższe przewiny (w tym zbrodnie i rozliczenia majątkowe oraz łamanie praw człowieka) nie ulegają przedawnieniu. Na koniec zauważam, że Państwo USA uchodzi (i chce uchodzić) za „największą demokrację świata”.

Rozumiem zatem, że Prezydent USA może być ignorantem, może sekretnie układać się z siłami decydującymi o losie Ameryki, może też zabawiać się nieładnie z Gabinecie Owalnym – ale jawnie trwać w nie-demokracji i nurzać się w zbrodni – Prezydentowi USA nie uchodzi.