O co chodzi z tym Brexitem?

2019-02-08 06:48

 

Pozycja Wielkiej Brytanii w świecie słabnie od czasu, kiedy sprowokowała sarajewski początek Pierwszej Wojny. Wiem, w żadnym podręczniku tego nie ma. Ale idąc wzdłuż łacińskiej sentencji „cui bono” ośmielam się zauważyć, że dynastia brytyjska, która „zawiadowała” corocznymi wakacjami licznych krewnych z całej Europy  w duńskiej posiadłości królewskiej Fredensborg podjęła intrygę przeciw dynastii Habsburgów, którą „przedłużył" car Rosji mający koneksje z wywiadami bałkańskimi. Habsburski następca tronu zginął i sprawy potoczyły się wartko, zwłaszcza że chromo-ręki Wilhelm II Hohenzollern działał wbrew „rodzince” i podpuszczał Wiedeń.

Skutek po kilku latach był taki, że na arenie europejskiej pozostały jedynie dynastie „wiktoriańskie” (spokrewnione z Wiktorią, z Pałacem Kensington). Habsburgowie utonęli wraz ze swoim Świętym Cesarstwem, szajbus Wilhelm, choć „z rodziny” wiktoriańskiej, ledwo uszedł przed trybunałem, wskazany przez Historię jako „winowajca wszystkiego”. Niestety, cel strategiczny w postaci włączenia Rosji do Europy w roli kolonii spalił na panewce, bo cara zastąpili bolszewicy, a dodatkowo wpuszczono amerykańskiego lisa do europejskiego kórnika w charakterze zbawcy, co oznacza, że USA do dziś jest głównym mieszaczem europejskim, wywoławszy zresztą „załącznik-korektę” w postaci II Wojny.

Wielka Brytania, która głównie poprzez postawę Churchilla lgnęła do Stanów i dawała się im wrabiać w różne amerykańskie podpuchy (mowa w Fulton wyreżyserowana na Prince of Wales, NATO, ostatecznie „rozszerzenie północne” Wspólnoty Europejskiej) – tak naprawdę pożegnała się ze swoim imperium, a następnie z rolą mocarstwa. Stany konsekwentnie „ogarniają” Europę i świat, kontynuując swoją antybrytyjskość jeszcze z okresu założycielskiego, kiedy to „wymówiono” najpierw w postaci „herbatki bostońskiej” 1773, a potem poprzez War of 1812.

Brytyjczycy nigdy nie byli w stanie „ogarnąć” ani Niemiec (które im wykradły rewolucję techniczną i monopol na dominację morską), ani Francji (która stała się nieustającym prymusem w procesach demokratyzacji) – a Stany po prostu grają z tymi dwoma partnerami jak chcą i w co chcą.

Też bym się wkurzył.

Wielka Brytania cierpi na typowy syndrom upadającego mastodonta: zdycha, wciąż jednak macha ogonem zadając chaotyczne, ale dotkliwe uderzenia. Kwitowane to jest sformułowaniem „od relacji specjalnych ku relacjom pragmatycznym”.

Oczywiście, świat już nie jest taki, jak za czasów wiktoriańskich, nie Wyspy są głównym świata intrygantem, nie wywiady brytyjskie są inicjatorem rozmaitych zabaw wojennych i gospodarczych. Za to mają stopy oblepione gospodarczą i dyplomatyczną mazią, przez co nawet jakiś bananowy „prezydent UE” może euro-separatystów wysyłać do piekła, wiedząc że i tak Brytole nie oderwą się od kontynentu, tym bardziej nie usuną amerykańskiej „garnizonii” z Wysp.

Będzie Brytania tak długo zamęczana europejską „miłością” – aż po kilku pokoleniach zaakceptuje rolę podobną do austriackiej (nie pytaj, Czytelniku, to jest obszerny wątek): upadłej potęgi aktywnej cichymi próbami regionalnymi.

Jako Polak powiem tylko: było nie knuć wakacyjnie we Fredensborgu, było nie popisywać się po Münchner Abkommen (peace for our time?), było wspomóc Polskę w 1939 jak przystało na dżentelmena – to byście nie musieli przełykać teraz wursta z gastéropodem-hermafrodytą czy innym grenouille, już nie mówię o kaszance a’la Tusk.