O co chodzi w głosowaniach: budżety, przyzwolenia, subregalia

2018-10-06 07:12

 

Batalia – teraz trwająca w najlepsze – idzie właśnie o budżety, przyzwolenia i subregalia. O tym, co potencjalni zwycięzcy zamierzają z nimi robić – ogłosili oni w potajemnych, poufnych kontaktach z tymi, którzy mają na nie chrapkę w najbliższych miesiącach i gotowi są do wspierania „obiecujących projektów wyborczych”.

Zacznę od autoplagiatu (https://publications.webnode.com/news/pis-juz-wygral/): jak rozumiem, do wzięcia w głosowaniach w sprawie administracji lokalnej (uważanych powszechnie za wybory samorządowe) są dwie sprawy:

  1. Budżety lokalne, w których coraz mocniejszą pozycję zajmują apanaże (w tym uprawnienia) oraz „roboty zlecone” z centrali warszawskiej;
  2. Decyzje skutkujące biznesowo: plany zagospodarowania przestrzennego, zezwolenia inwestycyjne, partnerstwo publiczno-prawne);

Bonusem jest też sieć przyczółków do wyborów parlamentarnych. Wystarczy jedna gmina w powiecie (albo sam powiat) – aby mieć środki i kadry na kampanię za rok. A jeśli w powiecie ogarnie się kilka gmin? Toż to pakiet kontrolny!

Więcej: Kiedy ponad rok temu napisałem artykuł „Procedury czy proceder” (patrz: https://publications.webnode.com/news/procedura-czy-proceder/ ), to pewnie pamiętacie, że w moich oczach prawdziwym wyborcą w skali kraju jest tych nie więcej niż 500-2500 podmiotów, przede wszystkim biznesowych, w dużej części zagranicznych, które od ugrupowań delegujących kandydatów oczekują konkretnych zapisów w pozycjach oznaczonych powyżej jak (1) i (2) – wedle schematu znanego w Polsce pod tytułem „lub czasopisma”. Rozproszona opozycja ma większe szanse na dofinansowanie tego politycznego geszeftu, ale rządzący mają cały sektor nomenklaturowy oraz biznes uzależniony od współpracy z rządem.

Nikogo nie zainteresowało, dlaczego "warszawskie" kamaryle maja najwięcej do powiedzenia w "wyborach samorządowych"?

Chciałbym te złote myśli nieco rozwinąć na dwa tygodnie przed pierwszymi głosowaniami.

 

Budżety

Podstawową wartością polityczną dowolnego budżetu jest jego podatność na manipulację nomenklaturową. Przypomnijmy, a może nauczmy się, że Budżet – to ta część dochodu z działalności gospodarczej, która jest z tej działalności wyłączona dla celów pozabiznesowych, do decyzji starannie dobranych dysponentów.

Tworzeniem i poszerzaniem budżetów zainteresowany jest management korporacji-przedsiębiorstw, administracja lokalna, organizacje zwane nie wiedzieć czemu pozarządowymi, parlament. Oczywista przewagę nad wszystkimi ma tu administracja lokalna: pracuje ona na „przedpolu budżetowym”, wskazując parlamentowi (prawodawcy), gdzie powstają i zagnieżdżają się budżety – po czym są pierwsze w kolejce do prawa dysponowania tymi budżetami bezpośrednio (przydział) jak też pośrednio (narzędzia operacyjno-kontrolne).

I kiedy słyszymy, czego to nie zrobi po „wyborach” ten czy ów kandydat na Prezydenta-Burmistrza-Wójta, albo ugrupowanie dybiące na większość w Gminie-Powiecie-Regionie – to czytajmy między wierszami: obiecują dostęp do zdobytych w głosowaniach budżetów – swoim mocodawcom, wspierającym im „kampanie wyborcze” (w rzeczywistości – niejawne przetargi).

 

Przyzwolenia

Jeszcze mocniejszym narzędziem zarządzania wydzielonym dobrem wspólnym jest lista możliwych zezwoleń, pozwoleń, dopuszczeń, użyczeń, udostępnień, zgód, powierzeń – jakimi dysponuje mała nomenklatura, czyli kiście radnych zmieszane z kiściami szefów placówek municypalnych-komunalnych.

Bo to oznacza co najmniej dziesiątki wartościowych, dochododajnych obiektów, gruntów-działek, elementów infrastruktury – a przynajmniej do ich „strzeżenia-zabezpieczenia-konserwacji-remontu”.

Niech mnie wsadzą do kryminału wójtowie, burmistrze, prezydenci, a nawet marszałkowie – którzy poczują się urażeni „bezpodstawnym” oskarżeniem o to, że szafują przyzwoleniami wedle własnego widzimisię (albo wedle oczekiwań mocodawców wyborczych), pozorując przetargi i konkursy. Niech udowodnią przedtem, że to nie oni trzymają „najważniejsze pióro” z tych, którymi podpisywane są ostateczne rozstrzygnięcia w tych sprawach.

 

Subregalia

Słowo „regalia” wciąż jeszcze trzeba Elektoratowi tłumaczyć. Foldery turystyczno-historyczne mieszają w głowach Ludności, nazywając tym słowem rozmaite insygnia: korony, berła, pierścienie, dokumenty. W rzeczywistości „królewszczyzna” to majątek wspólny i takiż potencjał, ale wydzielony i przekazany podmiotom pozornie oddzielonym od „władcy”.

Subregaliami nazwę takiż majątek na poziomie municypalno-komunalnym. Jego istotą jest osobliwy monopol fiducjarny (powierniczy), na mocy którego oddaje się owe subregalia konkretnym „drużynom” w zarząd, pozornie kontrolowany-nadzorowany przez administrację lokalną albo „czynnik społeczny”. Bujda na resorach.

Pokażcie mi szkołę, gospodarstwo pomocnicze, obiekt sportowy, budynek kościelny, , obiekt kultury-dziedzictwa, który – niby oddany powierniczo jakiejś „godnej zaufania reprezentacji”, nad którym nie sprawuje kontroli rzeczywistej lokalna władza (ze specjalnym trybem w przypadku parafii).

 

*             *             *

Batalia – teraz trwająca w najlepsze – idzie właśnie o budżety, przyzwolenia i subregalia. O tym, co potencjalni zwycięzcy zamierzają z nimi robić – ogłosili oni w potajemnych, poufnych kontaktach z tymi, którzy mają na nie chrapkę w najbliższych miesiącach i gotowi są do wspierania „obiecujących projektów wyborczych”. To się działo nie później niż jesienią ubiegłego roku, o czym pisałem wielokrotnie (i wcale nie uważam, że odkryłem coś, czego nie wiadomo każdemu). Cała późniejsza zabawa idzie o to, aby jakiś „filip z konopi” nie popsuł tej subtelnej pajęczynki.

Kto nie wierzy – niech zauważy, że najpotężniejsi „inwestorzy i dobroczyńcy” lokalni obstawiają nie jeden, a dwa-trzy komitety wyborcze. Tak się „nowocześnie” inwestuje w przyszłość. Swoją, a nie społeczności lokalnej.