O pożytkach z rozumnego prowadzenia się

2010-02-20 22:26

 

O POŻYTKACH Z ROZUMNEGO PROWADZENIA SIĘ

/nawet jeśli życie roztacza przed tobą miraże, powinieneś chłodno policzyć, które z nich będą cię inspirować, a które staną się twoim praktycznym celem/

 

Życie publiczne w dyskretny sposób rozpostarte jest pomiędzy trzy nawy, pozostające wobec siebie w ustawicznym dynamicznym „ruchu”:

-                             nawa polityczna, gdzie definiuje się ideologie, teologie, polityki z górnej półki, filozofie społeczne;

-                             nawa praktyczna, gdzie formułuje sie plany pracy, konkretne zadania i przedsięwzięcia, posuwające naprzód ludzkie sprawy;

-                             nawa obywatelska, stanowiąca pomost pomiędzy nawami polityczną i praktyczną, gdzie kreuje się programy, pakiety środowiskowe i grupowe;

Wyobraźmy sobie – na przykład – taki kraj jak Polska. W parlamencie, w rządzie, w urzędach centralnych, w Pałacu Prezydenckim, w takich miejscach powstaje ideowy szkielet odpowiadający z grubsza ludności, społeczeństwu, narodowi (właściwe podkreślić), tkwiący głęboko w ludzkich wyobrażeniach i oczekiwaniach wobec polityków, w wynikach wyborów nie tylko parlamentarnych i prezydenckich, ale – na przykład – samorządowych. Ideologia narodowa nie musi kojarzyć się z konkretnymi zapisami w deklaracjach partyjnych, wyziera bowiem z milionów codziennych okoliczności opisywanych przez media, przez „poliszynela”, przez zbiorowe zachowania w konkretnych sytuacjach.

Nawa praktyczna zapełniana jest przez codzienne ludzkie troski i interesy. Każda życiowa sytuacja każdego z nas, naszych rodzin, grup koleżeńskich, społeczności zakładowych, środowisk, osiedli, miejscowości – przekłada się na postulaty załatwienia spraw w taki sposób, aby następna sytuacja w podobnych okolicznościach okazała się korzystniejsza. Odpowiedzią na te postulaty są konkretne inicjatywy: spontaniczne (ludowe), obywatelskie (programowe) albo formalne (państwowe). Są one różnie wyposażone w prerogatywy i umocowane w życiu publicznym, ale to nie wpływa na ich weryfikację przez ludność: liczy się to, na ile skutecznie realizują one konkretne zadania sygnalizowane wprost lub dyskretnie przez oddolne postulaty.

Na tym tle, na tej glebie wyrastają programy, formułowane przez obywateli, czyli osoby i środowiska rozumiejące i zdolne do spinania klamrą programową ludzkich postulatów z ideowymi pryncypiami. W tym sensie programy – w praktyce tożsame ze statutowymi celami różnorodnych fundacji, stowarzyszeń, korporacji, samorządów, itp. – stanowią najsubtelniejszy, ale też najbardziej ewidentny dowód na to, dokąd pragnie zmierzać ludność, społeczeństwo, naród.

Tu czytelnikowi należy się uwaga: w przedstawionym modelu czai się pułapka. Może się bowiem okazać, że nawa polityczna nie jest w stanie sformułować zwartej, spójnej, klarownej i zrozumiałej ideologii, jednym słowem, w kraju panuje ideologiczne bezhołowie. Może się też okazać, że nawa praktyczna, czyli tzw. zwykli ludzie, nie formułuja żadnych postulatów, zachowuja się jak amorficzna masa, w zasadzie oczekują, że wszystko załatwi się za nich i dla nich. No, i może się okazać, że obywateli jakoś nie starcza, a ci, co udają obywateli, są albo najbardziej krzykliwymi spośród ludu, albo „państwowcami” delegowanymi z nawy politycznej do pracy z „dołami”. Nie jest to wariant abstrakcyjny, bowiem Polska jest bliższa właśnie temu wariantowi niż przedstawionemu wcześniej modelowi. Rozdarte dramatycznie „wskazówki” ideowe, pozwalające socjaldemokratom na działalność liberalną i na wspieranie konkretnego wyznania, związki zawodowe u szczytów władzy wykonawczej, ustawiczne roszady partyjne zamazujące jakikolwiek ślad ideologiczny (widać tylko doraźną grę polityczną) – to symptomy nie tylko aktualnego braku ideologii, bez której nawa państwowa jest okaleczona, ale też oznaki słabości moralnej i intelektualnej, która uniemożliwia nawie politycznej wypracowanie ideologii w dającym się wyobrazić czasie. Programy redagowane są nie w samorządach i w środowiskach obywatelskich, tylko w departamentach ministerstw i w centralnych agencjach oraz funduszach, samorządy zaś są zmuszone do przyjęcia formuły, w której ich rola sprowadzona jest do swoistych „aplikacji”, wniosków budżetowych, w czym chcąc-nie-chcąc wyręczają i zastępują ludzkie postulaty. Nic dziwnego zatem, że lud czuje się opuszczony i obezwładniony, a do tego zarówno nawa polityczna, jak tez nawa obywatelska coraz mniej orientuje się w ludzkich sprawach, zatem alienuje się i daje asumpt do znanego podziału „my-oni”. Od czasu do czasu trybuni ludowi wyprowadzają swoich braci na ulice albo skłaniają do blokowania zakładów pracy i urzędów: ot, cała demokracja.

 

Nie inaczej dzieje się wewnątrz Ordynackiej. Kierownicy Stowarzyszenia, przejęci jego nagle ujawnionym dynamizmem, rozprawiają o wyborach do parlamentu unijnego, o powołani partii lub komitetów obywatelskich (wyborczych), o alternatywie dla SLD albo o sojuszu z tą partią – ani myślą sformułować jakiś ludzki, zrozumiały pakiet ogólnych poglądów na życie, na sytuację w kraju, na rolę Ordynackiej. Lektura prasy wskazuje, że każdy w tej sprawie gada „od sasa do lasa”, ale z pluralizmem ma to niewiele wspólnego, raczej z brakiem głowy do tej najważniejszej ze spraw. Konsekwentnie idąc „w dół”, komisje Ordynackiej, mimo że próbują przedstawić konkretne zestawy inicjatyw, uzgodnione podczas niezliczonych spotkań i burz mózgów – są oddalane od mediów i od miejsc, gdzie podejmuje się uchwały programowe: tam rządzą regiony i oddziały, czyli działacze „stołkowi”, nie zamierzający imać się soczystej, treściwej, organicznej roboty. Nawet do Zespołu Programowego przed Kongresem nie można wpisać się via komisje, tylko trzeba uzyskać rekomendację swojego oddziału terenowego, choćby on nie istniał. Pojedynczy, tak zwani szeregowi członkowie Stowarzyszenia widzą więc, że żyją w organizacji o nienajlepszych notowaniach społecznych (medialnych), ale za to kręcącej się przy polityce z najwyższej półki, dokąd szarak i tak nie znajdzie dostępu. Nawet rozbudowę komisji trzeba uzgadniać z regionami! Czyli wszystko jest tak jak w skali kraju.

Nic dziwnego, że kto jest bystry, ten garnie się do przedkongresowego Zespołu Organizacyjno-Statutowego. Tam ustala się ordynację wyborczą do Kongresu, czyli sposób wyznaczania delegatów na Kongres, tam redaguje się statut, czyli petryfikuje się stosunki między „branżami” i „pionami terenowymi” (na korzyść tych ostatnich?), tam utrwali się najprawdopodobniej ten ogólnokrajowy schemat, w którym kierownictwo będzie wojowało w wielkiej polityce, pragmatyzm pokona ideowość, cynizm wygra ze społecznikostwem, komisje zajmą się agitacją (bo na robotę nie będzie ani członków, ani pieniędzy), a struktury terenowe będą od czasu do czasu pełniły rolę komitetów wyborczych w wielkich wydarzeniach politycznych w kraju.

Bo tak to jest: jeśli demokratyczny model organizacji życia publicznego przegrywa z modelem totalitarnym (nie bójmy się tego słowa, pasuje!) okraszonym wodzostwem i kamarylnym sterowaniem z tylnego siedzenia, dobrze wyćwiczonym w Polsce – to ani szaraki, ani ideowi działacze nie znajdują sobie właściwego miejsca do działania, nie widzą swobodnej przestrzeni im przynależnej. No, i weryfikują się, jak w najfajniejszej partii.