O emeryturach – trzy grosze dwugłosu

2012-02-21 06:09

 

Się zrobił problem kosmiczny. Co prawda, nikt nie zauważa, że w ogóle cały gmach konceptów budżetowych się sypie, a tzw. system emerytalny (w rzeczywistości sposób na drenowanie kieszeni, na wyzysk) jest tylko częścią źle dopasowanych klocków – ale i tak cieszy, że ludzie zaczynają myśleć o swoich wykradzionych przez KOGOŚ dochodach.

Zacząć trzebaby od tego, że ten cały międzypokoleniowy solidaryzm ZUS-owski jest ściemą. Wystarczy policzyć, że przeciętny zatrudniony, który idzie na emeryturę w wieku 60-65 lat, a dożywa (GUS) ok. 72 lat, dostaje w postaci emerytury co najwyżej połowę tego, co mu System „odłożył” z potrąceń. Gdyby tak się działo w jednym pokoleniu, a w następnym odwrotnie, np. System miałby „górkę” – to byłby solidaryzm. Ale tak się dzieje od kilku pokoleń, co oznacza, że te niezwrócone pieniądze znikają. Powtórzmy: nie jest tak, że ZUS ma w jakichś okresach „nadwyżkę”, a w innych „niedobór”, tylko cały czas, przez pokolenia, emeryci dostają co najwyżej połowę tego co oddali do funduszu.

Więcej: nawet tak „niesolidarny” ZUS od wielu lat jest dodatkowo zasilany z Budżetu, czyli przez tych pracujących, którzy nie umieją „uciec od podatku”. Zatem nie dość, że jest systemem ssąco-drenującym, to jeszcze mimo wszystko jest praktycznie bankrutem, nie umiejącym wyjść na swoje, wymagającym ciągłego „doładowania z boku”.

Nie najlepiej świadczy to o kwalifikacjach wszystkich, którzy się tym zajmują. Wystarcza im mądrości jedynie na filozofowanie, że coraz dłużej żyjemy, coraz mniej mamy potomstwa, więc trzeba coraz dłużej pracować. Ściema jak stąd do Himalajów. Pokażcie najpierw sposób na zbilansowanie ZUS w przestrzeni międzypokoleniowej, wtedy uwierzę. A jeśli nie pokażecie – to traktuję was jak bankrutów, którym w żadne słowo wierzyć nie wolno, bo będą bajki opowiadać jak wygłodniały kocur, aż się słuchacze zgodzą wydać na nich kolejny grosz. Taka rasa, ich mać.

A teraz do rzeczy, czyli konstruktywnie.

W rozmowach z Andrzejem – z którym razem zbawiamy świat w wolnych chwilach – od kilkudziesięciu miesięcy idziemy w takim kierunku:

  1. Emeryci są mniej-więcej sobie równi i na mniej-więcej równy dochód emerycki zasługują. Kiedy jeszcze pracowali – dostawali wynagrodzenia zróżnicowane w zależności od tego, jak Gospodarka „wyceniała” ich przydatność (pomińmy kryteria tej „wyceny”). Po przejściu na emeryturę jednak – przydatność emeryta dla Gospodarki jest podobna, czyli równa „0” (wybaczcie, staruszkowie). Jaki jest zatem powód, że emerytom płaci się zróżnicowane (znacznie) emerytury? Przecież ZUS to nie jest OFE, to jest podobno fundusz solidarny! Nie jest sensowne uzależnianie wysokości emerytury od minionych zarobków i zasług, czyli od minionej przydatności! Sens ma uznanie, że każdy emeryt ma jakieś potrzeby związane z godnym życiem (wypoczynek po trudach, edukacja „trzeciego wieku”, rekreacja i zdrowie oraz rodzina), niezależnie od tego, kim był! Może nawet ten, kto był szarakiem, ma teraz te potrzeby większe?;
  2. Posuwamy się dalej konstruktywnie: można powiązać zróżnicowaną aktywność zawodową z emeryturą nawet w sytuacji, kiedy wiele osób jest czasowo bezrobotnych albo pracuje na umowach „śmieciowych” – czyli ma długie tzw. okresy bez-składkowe. Otóż jeśli tylko uznać, że każdy ma prawo zadeklarować, iż chce pobierać w przyszłości emeryturę w dowolnej wysokości wskazanej przez siebie, ustawowo nie mniejszej niż jakiś godny poziom – to wystarczy, że po takiej deklaracji wpłaca do ZUS tyle, ile aktualnie zdoła (dziś tylko tyle, w następnym miesiącu więcej): na emeryturę przejdzie, kiedy uzbiera żądaną kwotę. Np. jeśli chce pobierać równowartość dzisiejszego 1000 złotych, to do wieku będącego minimum (np. 65 lat) musi w sumie wpłacić 84.000,- PLN, bo średnio 7 lat emerytury, mnożone przez 1000 złotych miesięcznie daje tę właśnie kwotę. Jeśli chcesz mieć emeryturę 1500 złotych – musisz uzbierać 126 tysięcy;

Rozwiązanie jest proste: płacisz do ZUS ze swoich zarobków nie mniej niż jakieś minimum procentowe, ale możesz nawet całą wypłatę oddawać, aż osiągniesz limit zgodny z twoją deklaracją. Potem już nikt nie może żądać od ciebie wpłat-odpisów, cały urobek jest twój. Chyba że solidaryzm, ale jawny:

  • Kobietom dajemy 30-50% handicap, za to że mają co robić „po pracy”, a nawet kiedy „nie pracują”;
  • Tzw. „chorobowe” – kolejny narzut na to co zadeklarowaliśmy;
  • Wcześniejsze emerytury dla mundurówek czy zawodów szczególnego ryzyka – znów narzucik;
  • Odszkodowania wypadkowe i renty – jak wyżej;
  • Solidarność z tymi, którzy mimo wszystko nie uzbierali sobie nawet na minimalna emeryturę – oczywistość;

Takie rozwiązanie jest klarowne, do tego zabezpiecza przed wyzyskiem tych, którzy są doświadczani przez bezrobocie, choroby albo umowami śmieciowymi. Wynalazek, że trzeba przepracować 10 lat, aby nabyć praw emerytalnych – to zwykłe złodziejstwo, bo dokąd idą potrącenia od takich delikwentów, pobierane np. przez 9 lat?

Można ewentualnie pomyśleć o tym, aby „nadwyżkowe” wpłaty ponad deklarowaną emeryturę pobierać w trybie komercyjnym (byle nie OFE, które są klasycznym przykładem bezczelnego drenażu, a nie uczciwym biznesem).

UWAGA: ten sam mechanizm można zastosować w obszarze ochrony zdrowia, a nawet w oświacie! Przecież wiadomo, jakie potrzeby zdrowotne ma średnio człowiek w ciągu życia, można też oprzeć się na deklaracjach edukacyjnych przy konstruowaniu budżetu oświatowego!

Pamiętam, że kiedy reforma emerytalna (ta „buzkowa”) była w fazie embrionalnej, zaglądałem do redagujących koncept panów Góry i Rutkowskiego (znamy się ze Szkoły Głównej), próbując podrzucić im swoje trzy grosze. Byli jednak już wtedy zabetonowani, ich otwartość na dysputę była dalece ograniczona.

 

A szkoda.