O drzewie co samo rosło

2010-07-29 05:58

 

Przypowieść ta do samorządów i samorządności się odnosi, choć i ci, co Państwem, Społeczeństwem i Krajem są zajęci, znajdą w niej coś dla siebie.

 

Oto przebiła się roślinka z Matki-Natury i wzrasta, świeżynka taka, co dzień inna, z daleka widać, że dopiero poszukuje sposobu na życie, energicznie się starając korzystać z każdej nadarzającej się okazji, nie rozróżniając, co dobre a co złe. Zginąć może od wody nadmiernej albo równie nadmiernego upału, od wichru gwałtownego, od zwierzęcia, które mlaśnie z apetytem i przełknie, od gryzoni co zniszczą korzonek ledwo zapuszczony, od suszy, która karmy podziemnej nie podniesie, od kwaśnego deszczu, na koniec od ludzkiego buta, co to nie umie pod nogi patrzeć. Ale też troskliwa ręka może zabrać z pustkowia i przenieść do ogrodu, gdzie pielęgnować będzie. A jeśli to nie było pustkowie, tylko miejsce, gdzie podobne roślinki-współbracia wzrastają?

 

Po jakimś czasie to już nie roślinka, nie bylinka, tylko udały pęd młodzieńczy. Metrowy, na przykład. Zapuścił korzonki głęboko i szeroko, wyrwać go już nie sposób. Początkową korą okrył swoje pędy i rozgałęzia się zwolna. Nie każda już wichura mu straszna, gryzonie – ujadłszy jakiś korzonek – nie od razu go zniszczą, choć szkód narobią. Kiedy susza i upał – gotów przetrwać cierpiąc, doczekawszy lepszych czasów. Cierpień przydać mu może zwierzę ogryzające pełną witamin młodą korę oraz listki, ciężki mróz powracający znagła wiosną i ścinający nowe odnóżki, a także rozbrykany człowiek, ucinający witkę aby sobie gwizdek zrobić dmuchany.

 

Dojdzie i do tego, że drzewko przerasta Człowieka i zaczyna być mu potrzebne z wielu powodów, choćby dla małego cienia, który daje, albo dla nadziei jakiegoś owocu czy nasiona: żołędzi, kasztana, gruszy, śliwy, jarzębiny – i czym tam jeszcze drzewo obdarzyć w przyszłości może. Na razie daje tych owoców nieśmiałe próby. Na szkody i zakusy świata nadal jest narażone takie drzewo: zając i sarna żywią się korą z pnia, a chuliganeria ludzka nadal gwizdki i fujarki nawet zeń wycina. Niemowlaki zaś wisieć chcą na słabiutkich odgałęzieniach. Tak czy owak – drzewko już wychodzi na samodzielność, zaczyna samo po trosze decydować o sobie.

 

Aż drzewo dojrzałe wyrasta, co to i cień poważny oferuje, i owocuje jak trzeba, a dziatwa niech biega po konarach, nic nie szkodzi, byle małych gałązek zbytnio nie wypróbowywała. Pośród liści i gałązek krzątają się owady i ptactwo, wewnątrz pnia i konarów działają siły żywotne, pozbierane w rozmaite systemy, u podstaw korzeń rozbudowany, dający karmę, listowie daje witaminy i metabolizm od słońca. Teraz widać wyraźnie trzy obszary decydujące: własna immanentna dynamika (inna w liściach, pędach i gałązkach, konarach, pniu, korzeniach), siły zewnętrzne (klimatyczne, glebowe, inne organizmy chcące pasożytować lub współpracować) oraz konstrukcja własna, której dopracowało się owo drzewo wzrastając: jest takie a nie inne, swoiste samo w sobie, niepowtarzalne, choć oparte na tym co z Uniwersum i co z Natury, ale też z własnej Pracy.

 

Przychodzi okres trudny, ponad-dojrzały. Z trudem drzewo spełnia swoje funkcje, dla których otoczenie go polubiło. Własnej immanentnej dynamiki wciąż mniej, wpływ sił zewnętrznych niemal znikomy, bo o wszystkim w tym o kondycji drzewa decyduje jego konstrukcja własna. Jednym słowem, drzewo żyje coraz bardziej samo dla siebie, rutyna nabytą latami, a już nie chce mu się służyć nikomu, zaś jeśli jakiś niedostatek od zewnątrz (od gleb, od klimatu) – to nie szkodzi, przetrwa rok i dwa, aż nadejdą lepsze czasy. Dojrzałe drzewo można jeszcze było przenosić – choć wielkie – bo w nowym miejscu sprawnie swoje miejsce odnajdzie, ale teraz, kiedy schyłek się zaczął, każda przeprowadzka i każda większa reforma, każda poważniejsza kontuzja – zgubić go mogą, chyba że nadzwyczajnym wysiłkiem zdoła się przestawić na nowe warunki.

 

I czas nadchodzi, kiedy drzewo starym jest. Przy życiu pionowym trzyma go już tylko konstrukcja własna, stwardniała i kora pomarszczoną pokryta. Ale i ona podziurawiona dziuplami, ponacinana bliznami. A wewnątrz, gdzie w systemach różnych buszowała witalna siła immanentna – pasożyty znalazły drogę o odsysają to, co ku liściom o pędom miało zmierzać. Z wierzchu potężnym drzewo się wydaje, ale siły zewnętrzne już wiedzą, że tam próchna dużo i słabości rozmaitych, a konstrukcja gotowa pod własną nierównowagą lub ciężarem się zawalić. Jeśli znajdzie się ktoś dobry i ochrzci drzewo Bartkiem – wtedy z podpórkami i podwiązkami przeżyje, jeśli zaś nie – tylko czekać większego podmuchu. Ostatnim tchnieniem padnie, złamawszy życie i karierę tym, którzy na nim od dawna opierali swoje plany i mościli sobie gniazda, a choćby w cieniu pozostawali.

 

Zgnije wnikając w ziemię albo radośnie w kominkach ostatnim błyskiem da ciepło.

 

*          *          *

 

Samorządowca rolą jest wciąż utrzymywać „swoją” społeczność w kondycji drzewa dojrzałego. Dla tych celów nie można być sobie byle jakim inżynierem-pobieżnikiem, nie przystoi działać na odczepnego, od zadania do zadania, tylko wciąż trzeba, głęboko rozumiejąc procesy, naturalną żywotność samorządu (społeczności lokalnej) podsycać i odnawiać.

 

 

I tę partyjność swoją zostawić na potem! Ogrodnikiem być, pośród swoich, a nie politykiem dla centrali w stolicy!

 

 

 

Kontakty

Publications

O drzewie co samo rosło

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz