Nowoczesnością w konserwatyzm

2010-08-17 05:43

 

/w 30 rocznicę ogłoszenia 21 postulatów Sierpnia/

 

Notka ta jest zapowiedzią mojego popołudniowego wystąpienia politycznego. Na razie zdradzę, że nie zgadzam się na kierunek, w jakim dryfuje mój Kraj, współmieszkańcy Polski, państwo o nazwie Rzeczpospolita Polska.

 

Powiada się o konserwatystach, że sto razy obejrzą jakiś „używany” element „starego”, zanim go odrzucą, zastąpią czymś nowszym, a najlepiej części „przechodzone” trzymają gdzieś na stryszku, a nuż się przydadzą. Bo – powiada się – konserwatysta zmienia coś w codziennym instrumentarium, jeśli ma na podorędziu coś rzeczywiście efektywniejszego, ale też niezbyt „wrogiego”, niezbyt „hałaśliwego”.

 

Postęp – w rozumieniu konserwatywnym – to sukcesywne przeistaczanie ku lepszemu i doskonalenie, a nie „generalne remonty”, to „oswajanie” nowego, a nie rujnowanie starego by nowemu zrobić miejsce.

 

Uprzedzam kpiarzy, że znam się na Konserwatyzmie dużo lepiej niż na Lewicowości czy Prawicowości. A to dlatego, że wychowałem się w PRL.

 

Od kołyski jestem kształtowany przez środowiska parafialno-prowincjonalne. W takich środowiskach liczą się takie wartości jak Dom, Rodzina, Wiara, Kościół, Gospodarstwo, Praca, Ojczyzna. U mnie, w PGR-owskim siole, śpiewało się niemal co wieczór intonowane przez Mamę pieśni zwane ludowymi. Ganiało się co niedziela do kościoła i co czwartek na religię (odbywała się w przy-parafialnych izbach).

 

Nieprawda, nie wszystko to przeżywałem chętnie i z zapałem.

 

W szkole – obok koleżeńskiej chuliganki i zajęć sportowych oraz kółka matematycznego – najpoważniejszym zajęciem „pozalekcyjnym” było harcerstwo. Wpajano mi tam szereg cnót. Harcerskich cnót, choć moja córka kiedyś ukąsiła mnie kiedyś powalającym oświadczeniem, że należałem do „komunistycznego” harcerstwa. Ja jej na to porównałem swoje i jej śpiewniki oraz swoje i jej zwyczaje harcerskie.

 

Niestety, nie we wszystkich cnotach wpojonych mi w harcerstwie udało mi się trwać.

 

Moja jakże bujna i wciąż przedłużana młodość stała pod znakiem konserwatyzmu a’rebours, zwanego eufemistycznie lewicowością. Wyjaśniam owo a’rebours: otóż „regularny” konserwatyzm w warstwie politycznej powiada: nie dam zginąć z głodu i od chłodu nikomu, kto uzna za swój Porządek zastany i Hierarchię utrzymującą ten porządek, zaś dysydentów – przeklnę, pognębię i wygonię. Zaś konserwatyzm a’rebours powiada: po co hierarchia i porządek, sami sobie rozdamy to co w spichlerzach, sami odbierzemy ONI-ym co nam się słusznie należy!

 

Zawsze podaję przykład następujący: konserwatywny mecenas upatruje sobie Janka Muzykanta, daruje mu skrzypki, przydaje Anioła-Konopnicką i uczyć każe, przedtem wykąpawszy i nakarmiwszy. Ale konserwatyzm a’rebours – to ów Janko Muzykant skumplowany z łobuzerką z różnych wsi, stojący z płonącą żagwią i dwora i żądający po skrzypkach dla każdego: to nic, że tylko jeden umie grać, wszystkim dawaj skrzypki, bo spalimy dwór i co się da zrujnujemy!

 

Mimo, że głowę mam do dziś rozpaloną takimi utopiami jak sprawiedliwość społeczna, obrona słabszych, minimum dobrobytu dla każdego, samoorganizacja – to moja lewicowość skończyła się, kiedy uświadomiłem sobie sens wszelkich rewolucyjnych postulatów: otóż dają one wyraźny sygnał Ludowi, że wszyscy będziemy żyć jak ci najbogatsi, czyli powyżej średniej. Powtórzę: przeciętny adresat lewicowych programów nabiera przekonania, że jego poziom życia będzie nie gorszy niż tego tam, bogacza.

 

Wtedy uświadomiłem sobie, że cały ten socjalizm zwany realnym – jest socjalizmem domniemanym zaledwie, że jest socjalizmem rozbisurmanionych Janków Muzykantów i ich nieutalentowanych kolesiów. Że cały „system” PRL – to konserwatyzm a’rebours, odziany w szaty „komunizmu”.

 

Jako wieśniak, harcerz i wychowanek PRL – jestem konserwatystą przez samo dojrzewanie pośród rozmaitych konserwatyzmów.

 

Jeśli zatem proponuję – bywa – jakieś radykalne zmiany – to znaczy, że naprawdę coś mnie wkurza.

 

Od czasu, kiedy powoli zaczynałem świat oglądać własnymi oczami i pojmować własnym rozumem – marzy mi się Polska samorządna, obywatelska, demokratyczna. W której nawet taki ktoś jak ja, pełen niedoskonałości, ma swoje niezbywalne prawa i nieustające możliwości. Marzy mi się stary, dobry konserwatyzm, ale tak usprawniony, że nie odrzuca nikogo, nawet niepokornych, a wszelkie różnice służą mu do doskonalenia poprzez dobre wykorzystanie pluralistycznej oferty.

 

Mniej-więcej od miesiąca prowadzę w internecie kampanię samorządową. Nie, nie kandyduję, tylko „nauczam” (przepraszam za pychę). Widzę, że zajmujemy się – internetowcy – tematami z jakiejś diabelskiej listy, która czyni nas bezwolnymi wobec problemów najważniejszych, która nas odciąga od samorządności, zabija w nas Obywateli, przekreśla naszą Demokrację.

 

Druga część niniejszego – po południu.

 

 

 

Kontakty

Publications

Nowoczesnością w konserwatyzm

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz