Nieodżałowane mrzonki

2014-03-05 10:48

 

Jednym z elementów sztuki kupieckiej jest artystyczne malowanie przed klientem mirażu, stworzenie wrażenia, że przedstawiana oferta jest jedyna w swoim rodzaju, nadzwyczajna, w dodatku stworzona właściwie specjalnie dla niego, i jeśli jej teraz nie wykorzysta, to poniesie stratę, którą trudno będzie odrobić kiedykolwiek.

Przeniesienie ciężaru jakościowego w gospodarce (biznesie) z Przedsiębiorczości (ukorzenienia w środowisku, wzięcia na swój rachunek i swoje ryzyko zaspokojenie części potrzeb środowiska) na Rwactwo Dojutrkowe (odspołecznienie biznesu, formuła „skubnij i zmykaj”, zainteresowanie zyskiem za wszelką cenę i bez żadnej odpowiedzialności, nawet kosztem klienta) – owocuje między innymi tym, że również ten element sztuki kupieckiej został przeformułowany.

Wielokrotnie podaję przykład paradoksu Dziongo-Bongo: weź garść trocin (są wysoko kaloryczne, zawierają celulozę) i ściółki (również wysokokaloryczna, ma wartości odżywcze), zmiel z melasą, uformuj w zgrabny batonik, polukruj masą czekoladową, posyp siemieniem i kokosem siekanym, uzyskaj certyfikat sanitarny i podobne prawem wymagane, następnie uruchom kampanię medialną, w wyniku której każdy kto czyta, słucha i ogląda po jakimś czasie zrozumie, że jego życie bez batonika dziongo-bongo byłoby puste, jałowe, marne i szare – a następnie sprzedawaj masowo, nawet z „dyskontową” dostawą do domów, szkół, szpitali, przedsiębiorstw i urzędów.

Receptura dziongo-bongo jest dziś powszechna w „przemyśle” spożywczym, w usługach bankowych i para-bankowych oraz ubezpieczeniowych, w ofertach gadgetowych, w ofertach AGD i RTV oraz IT, w sieciach dystrybucji kuponowej: wstąp do „elitarnego” (oczywiście, nie innego) klubu konsumentów, a uzyskasz rabaty w licznych sieciach. Do tego dochodzi tworzenie sztucznych środowisk, nad którymi panują dostawcy „wszystkiego co niezbędne”, np. poprzez rzetelne i oszukańcze akcje lojalnościowe. W podręcznikach zarządzania wszystko to razem nazywa się „kształtowaniem rynku” albo „modelowaniem konsumenta”. To wystarczy, by człowiek przestał panować nad swoim portfelem i kupował nie to, czego potrzebuje, lecz to, co mu się zewsząd wciska.

O co w tym wszystkim chodzi – zaczynają się zastanawiać ci, którzy zrozumieli, że w całej zabawie chodziło o nasz, konsumencki podpis, na mocy którego ONI mogą z NAS ściągać swoje abonamenty, marże, opłaty, ewentualnie nasłać na nas windykatorów – gdy tymczasem ICH zobowiązania wobec NAS są jakby drugorzędne, może się kiedyś to załatwi. Służą temu Więcierze Mętne, specjalne „produkty” spreparowane z przepisów, procedur, algorytmów – razem składających się na pułapkę dostawcy wobec klienta.

Cała ta robota jest coraz bardziej obudowana „otuliną legalizmu”, a to oznacza, że mimo – podobno rozbudowanych – instytucji ochrony konsumenta (pracownika, lokatora, spółdzielcy, pasażera, przechodnia, uczestnika, płatnika), człowiek pozostaje bezbronny i jest „pierwszym winnym” w dowolnym sporze, rzadko się z tego wakaraskując.

Jest to – jako się rzekło – znak szczególny, signum temporis ekonomii (właściwie czegoś, co nazywam „inżynierią ekonomii”). Zarazem jest fundamentem CZTEROKRĘGU BUDŻETOWEGO (krąg „dziongo-bongo”, czyli drenażu Ludności, krąg przechwytywania procesów wytwórczych i majątku-dorobku, krąg generowania kapitału fikcyjnego, czyli tytułów do dochodów bez pokrycia we wkładzie do społecznej puli dobrobytu oraz krąg „myta budżetowego”, czyli legalizacji powyższych formuł w zamian za zasilenie świata polityki-alokacji). O tym – pisze w innych miejscach.

Czytelnikowi zaś zalecam używanie rozumu w dowolnych relacjach z „firmami niosącymi same dobrodziejstwa”, jedyne takie, ostatnia okazja”. Bo lepiej utracić „nieodżałowane mrzonki” – niż dorobić się niespłacalnych długów za iluzoryczne korzyści.

Aha, byłbym zapomniał: to samo funkcjonuje od dziesięcioleci w polityce, przy czym składanie obietnic bez pokrycia za realne apanaże i prerogatywy uważa się dziś za jakąś normę, co mnie po prostu obezwładnia politycznie, jako obywatela.