Niemoc słabeuszy. Ku przestrodze.

2020-05-11 07:26

 

Będzie o polityce, takiej w ogóle, bez nazwisk, i chyba bez krajów, bez nazw poszczególnych państw. Byłem bowiem przedwczoraj za granicą. Niechcący. W stylu bardzo niepaństwowym, jak ten Koziołek mądra głowa, co to szwendał się po świecie, poszukując Pacanowa.

Postanowiłem odwiedzić miejsce, w którym (chyba jeszcze) realizuję projekt obliczony na 10 lat, a który został brutalnie przerwany przez panikodemię. Czekam w blokach – i nawet nie mogę za bardzo działać za kulisami, bo przecież spotykanie się poza…

To oznacza, że wyruszyłem z miasta stołecznego do miasteczka (z królewskiego niegdyś nadania), które jednak z dniem 1 stycznia 1853 ogłoszone ostało już z powrotem wioską.

Od Warszawy do Suwałk jest sprawa jasna: pociąg albo autobus. Potem potrzebna „podwoda”. Wychodząc z autobusu słyszę, że ktoś pyta kierowcę o to jak dostać się do granicy. O tej porze nic tam nie jeździ – słyszę odpowiedź. Okazało się, że to jakiś Łotysz wybrał się na jakąś wariacką wycieczkę do domu.

Zaoferowałem mu pomoc, bo ogólnie jestem chętny. Moja „podwoda” zgodziła się na ten pomysł. Podwieziemy człowieka do posterunków granicznych i niech się dalej orientuje.

Na granicy zatrzymujemy się przy pierwszym posterunku polskim (normalnie ta granica jest już tylko kreską na mapie, ale wiecie, korona wirus). Chcemy Łotysza wysadzać, ale pogranicznik mówi – o zgrozo – że teraz to już wracać możecie tylko na warunkach kwarantanny, chyba że (skonsultował z jakąś ważniejszą od siebie Pauliną) – pojedziecie dalej i weźmiecie karteczke do Litwinów, że nie przekroczyliście granicy.

W normalnym trybie moja czujność zareagowałaby natychmiast. Przecież polski pogranicznik przy polskim słupku oferuje mi oczywisty idiotyzm, abym wjechał głęboko w pas graniczny, by wrócić już „oficjalnie”. Ale nie miałem czujności o 21.49, myślałem już tylko o kolacji w domu oddalonym o 6 kilometrów stąd – i odpoczynku.

No, i zaczęło się. Litwini przejęli Łotysza w try-miga i z jakimś przywołanym patrolem odjechał on w głąb Litwy. Ja zaś pokazałem swój paszport, bo przecież jestem w pasie granicznym. Dlaczego nie dowód osobisty? Bo granica…!

A paszport zgłosiłem ponad rok temu jako ukradziony, bo wtedy była to prawda, potem on się odnalazł i sprawy nie było. Dla mnie nie było. Dla litewskich pograniczników była, bo mieli u siebie na monitorze wołami napisane: paszport kradziony.

Krótki nasz pobyt na granicy, życzliwa pomoc narwanemu Łotyszowi – okazał się zgubny dla mojej kolacji i odpoczynku. Interpol, szczegółowe (trwające w nieskończoność) wertowanie mojej kartoteki w jakimś super-policyjnym reżimie. Czekaj, czekaj.

Normalnie to bym się odwinął i wrócił z tej buforowej strefy do kraju. Ale mieli moje wszystkie dokumenty (bo oddałem w końcu też dowód osobisty). Pułapka. Od jednego do drugiego funkcjonariusza, 300 metrów w tę, sto metrów w tamtą stronę. I żadnej perspektywy na opuszczenie tej pułapki. Areszt – bez zaaresztowania formalnego. Wbrew mojej woli i oczywistym okolicznościom.

Nareszcie wróciła mi czujność. O kilka chwil zbyt późno. Przecież oni mnie tu wkręcili w jakieś tryby, zupełnie nie zamierzając wykonać oczywistej operacji mózgowej: ktoś podwiózł człowieka, by mu pomóc, wykonał dobry uczynek, i chce wracać do domu! Procedury, podejrzliwość, wszystko jak za radzieckich czasów.

Zacząłem się zachowywać „niepokornie”. Intuicyjnie chciałem ten absurd doprowadzić do przesilenia: albo faktycznie mnie wsadźcie, albo puśćcie w cholerę, bo takie trzymanie nas w chłodną noc w tymczasowej niewoli bez jakiejkolwiek informacji o tym, co za naszymi plecami robicie z nami – bardziej mi szkodzi niż jakakolwiek decyzja jednoznaczna.

Zadziałało. Litwin najpierw próbował mnie wychowywać i dyscyplinować, a widząc moja determinację stwierdził, że jestem niepoczytalny, bo nie chciałem podpisać litewskiego dokumentu o zarekwirowaniu paszportu. Na moje dwa pytania: komu ukradziono paszport i od kogo własnie go otrzymaliście – nie odpowiedział, bo wtedy cała ich procedura okazywała się absurdem. Albo byłem tym, za kogo się podaję (więc oddajcie dokument i uwolnijcie), albo jestem kimś innym, kto akurat ukradł nie swój paszport (więc zaaresztujcie faktycznie, oficjalnie).

Dotarło to do nich, że posunęli się zbyt daleko? Nie: dotarło to, że posuną się, kiedy będą nadal brnąc w ten absurd. Próbowali od mojej „podwody” wyłudzić adres, jakoby „mój”. Zabroniłem. Nie muszą wypełniać tej rubryki. Mam prawo nie mieć miejsca zamieszkania.

 

*             *             *

Obywatel rejestrowy (udający tylko prawdziwego obywatela), ma do spełnienia w życiu cztery zadania wobec Państwa:

  1. Meldować o sobie każdemu funkcjonariuszowi, który tego zechce;
  2. Płacić wszelkie trybuty i danie, jakie zostaną narzucone przez „władzę”;
  3. Głosować, kiedy zarządzą „wybory” i w trybie narzuconym;
  4. Pokornie znosić niedogodności, którym jest poddawany;

Otóż ja obywatelem rejestrowym nie jestem, niedoczekanie! Pieniaczem też nie będę, ale nie pozwolę sobą pomiatać. Choć już nieraz kwitowano moje zachowanie jako „niezrównoważone”.

 

*             *             *

Mam w ręku dokument (formularz), po litewsku, podpisany przez niezliczoną ilość funkcjonariuszy, w tym – uwaga – przez tłumacza, którego tam na pewno nie było, ale wpisano go, by nie było, że nie rozumiałem, co do mnie mówią. Z tym tłumaczem – to jest ewidentne poświadczenie nieprawdy w dokumentach.

A z tym wesołkiem, polskim pogranicznikiem, który mnie na bezdurno wysłał na tę kilkugodzinną wycieczkę z linii granicznej wgłąb pasa granicznego – jeszcze się kiedyś rozliczę.

Bo cała sytuacja oznacza potwierdzenie mojego poglądu głoszonego od lat: fenomen Państwa już dawno stracił dolność efektywnego załatwiania spraw Kraju i Ludności. Przypomnę piekarza, któremu dali „domiar” za to, że niesprzedane końcówki dobowe oddawał jakiemuś przytułkowi, przypomnę mechanika, który na prośbę dwóch pań otworzył wieczorem warsztat i bezpłatnie pomógł dziewczynom, a one okazały się prowokatorkami ze skarbówki, przypomnę grupę towarzyską, która posłała „najmłodszego” do sklepu po prowiant, a potem dostała „domiar” za nielegalną zbiórkę publiczną – i tak coraz częściej, coraz bardziej wbrew społecznej roli Państwa, przypominać mógłbym dziesiątki takich absurdów dziennie, w których Państwo działa dokładnie odwrotnie, niż tego oczekują obywatele.

Notkę tę wyślę gdzie trzeba, choćby na Berdyczów: tak rozumiem swoje obywatelstwo. Polski i Europy.