Nie zawsze samorządność

2010-07-20 08:09

 

Wnosząc o większe uprawnienia dla samorządów (wszelkich) kosztem Państwa, za to z większym udziałem "mas", pamiętać warto o „drugiej stronie medalu”. Istnieją bowiem dość rozległe środowiska „uzbrojone” w swoje samorządy. Większość z nich okazuje się jednak korporacyjnymi „znieczulaczami”, a nie samorządami, mającymi choćby wizję postępu w swoich środowiskach i poczucie odpowiedzialności za jego poczynania.

 

Poniżej – tekst „gołosłowny”, nie poparty liczbami i analizami. Nie jest to bowiem rozprawka, tylko intuicyjny materiał dyskusyjny. O zagrożeniach dla samorządności, tkwiących w nas samych. Oby moja intuicja okazała się głupia.

 

Samorządność w każdym środowisku wygląda inaczej. Tu i ówdzie obiera swoich rzeczywistych Mężów, którzy cieszą się mirem środowiskowym i są rzeczywistymi partnerami władz ustawowych, bywa jednak, że inne środowiska ratują swoją samorządność w sposób związkowo-zawodowy, gwałtowny i roszczeniowy, daleki od rzeczywistej samorządności. Tak czy owak, elementy samoorganizacji występują wszędzie.

 

Niemal legendarne są „samorządy” prawnicze (adwokaci, sędziowie, komornicy, syndykowie) oraz lekarskie. Znane publicznie zdarzenia – a takich jest w mediach średnio jedno tygodniowo – wskazują na to, że środowisko ceni sobie przede wszystkim lojalność korporacyjną, kosztem pacjentów i kosztem klientów. Za ewidentny błąd w sztuce albo stronniczość czy łapówkarstwo można doczekać się nagany. Za rolę „V kolumny”, zdrajcy atakującego kolegów – traci się nieodwracalnie, na długo, uprawnienia zawodowe.

 

Podobną korporacją są futboliści (w mniejszym stopniu inne dziedziny sportu). Piłkarski poker nie tylko był tajemnicą poliszynela, ale okazało się, że grzybica wnika wszędzie, od drużyny podwórkowej po władze PZPN. Może też i wyżej, skoro „stamtąd” chroniono „układ” piłkarski, z wykorzystaniem niezrozumiałej niezawisłości prawa piłkarskiego wobec prawa państwowego.

 

Źle – powiadają – dzieje się w spółdzielczości mieszkaniowej. Staram się tu być ostrożny w słowach, ale znanych jest kilkadziesiąt wielkich molochów spółdzielczych, decydujących o wizerunku środowiska, w których istnieją atrapy samorządności (demokracji?), a w rzeczywistości panem sytuacji jest „drużyna prezesa” albo jakaś konkurencyjna klika.

 

Rolnictwo też jest polem podobnej „samorządności”. Nie całe, może tylko 10%. Niemniej jasne i oczywiste są gry niektórych samorządów i „producentów”, instalujące „utrwalacze nierówności” pomiędzy rolnikami i całymi ich grupami.

 

Tam, gdzie mowa o bezpośredniej służbie państwu, mogłoby w ogóle nie być mowy o samorządności, bo i po co? A jednak istnieją „organy” swoistego samorządu w policji, wojsku, nawet służbach niezbyt jawnych. Powiedzmy mocniej: jaki to samorząd, w którym cieniem przełożonych służbowo barwione są wszelkie „suwerenne” posunięcia?

 

Nie sposób nie wspomnieć o kolejarzach. To olbrzymie i dzielnie służące pasażerom środowisko dziwnym trafem nic nie robi, kiedy koleje (ich władze, mocodawcy) jawnie dążą do sytuacji, w której najmniej chcianym elementem kolejowego pejzażu będzie pasażer?

 

Samorządność związkowo-zawodową opanowali do perfekcji nauczyciele. To ciężki i godny szacunku zawód. Dlatego tylko „aluzyjnie” zaryzykuje pogląd, że poziom oświaty zależy w największym stopniu od nich samych i ich poczucia społecznej misji edukacyjnej. Czy zawsze jest ono szczere?

 

Dziennikarsko-redakcyjny żywioł prasowy, radiowy, telewizyjny, internetowy – jak żaden inny jest czuły na punkcie swojej samorządności. I jak żaden inny gotów jest ją grzebać w zamian za tantiemy.

 

Artyści zrzeszają się od zawsze w swoje samorządne związki, mające nad nie-artystycznymi te przewagę, że niekiedy plenipotentnie gospodarują prawami autorskimi i związanymi z nimi finansami. Możnaby zapytać: i co z tego? Kiedy minął czas socrealizmu w sztukach – nadeszły inne czasy: inne wyłącznie co do nazewnictwa. A co nowe i młode – niech się samo przebija, chyba że ma status pupila.

 

Wielkoprzemysłowcy: nie te czasy, kiedy środowiska tzw. wielkoprzemysłowej klasy robotniczej „rządziły” Polską i jej budżetami. Dziś te wielkie i znaczące środowiska – które zresztą podniosły na sztandarach idee niezależności, solidarności i samorządności – zdychają pod butem środowiskowych baronów.

 

Dają przykład Politycy: ta korporacja, nawet „żrąc” się na tle niesnasek między-drużynowych, jest niesłychanie solidarna wobec wyborców: czy to w gminie, czy to „wyżej” – polityk ma zawsze rację, a szczególnie wtedy, kiedy okazuje się, że jej nie miał poprzednio.

 

Mam nieodparte wrażenie, że samorządność, szczególnie środowiskowa, „psuta” jest w Polsce dlatego właśnie, że oparta jest na legitymizacji wyborczej. Mówiąc bardziej zrozumiale: rozmaite grupy interesów monopolizują samorządne prerogatywy środowisk poprzez akcje wyborcze, ale udają, że reprezentują całe środowisko i sprawiedliwie zarządzają jego sprawami.

 

*          *          *

 

Nie ma lepszej, bardziej zbawiennej idei demokratycznej i obywatelskiej niż Samorządność. Nie ma też – jak dotąd – idei bardziej narażanej wciąż na wyszydzenie. Stąd ważne, byśmy ideę tę najpierw w sobie pielęgnowali, taka dopiero, dopieszczoną w sercu, sumieniu, duszy i umyśle – serwowali w życiu publicznym.

 

Historia od lat pisze wielką księgę samorządności: nasz ojczysty w niej rozdział może – nie musi – być listą spektakularnych porażek.

Kontakty

Publications

samorządność

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz