Nekrolog dla Komercjalizmu

2014-07-02 09:51

 

Wewnątrz okresu w historii Europy zwanego Średniowieczem pojawiły się w życiu elit elementy komercjalne.

Jest jasne, że takie elementy finansowo-majątkowe jak podatek, prowizja, uposażenie, żołd, nadanie, dzierżawa regaliów – były elementem najszerzej pojętej władzy od zawsze, a w Europie na pewno za czasów Hellady i Imperium Romanum, w mniejszym stopniu wśród Celtów, Daków, Germanów.

Okres Średniowiecza (V – XV wiek) – to okres europejskiego ładu opartego na pakcie religijnym. Władza świecka borykała się z następującymi problemami:

  1. Rosnące koszty sprawowania władzy (przybywało urzędów, a wraz z nimi nadań i uposażeń, gęstniała sieć administracyjna, rosły koszty aprowizacji garnizonów);
  2. Zagrożenie ze strony żywiołów poza-europejskich (Hunowie, Goci, Arabowie), które napierały w celach rabunkowych lub zwabione wyższym poziomem życia codziennego;
  3. Słabnąca legitymizacja władzy: luminarze i prominenci „kupowali” poparcie społeczne, najchętniej jednak korzystali z legitymizacji „opatrznościowej” (boskiego nadania);

Problemy te znajdowały rozwiązania najprostsze: rosnące obciążenia ludności (podatek, obowiązek gościny, pańszczyzna, stawiennictwo poborowe, dziesięcina, utrzymanie garnizonów), zdefiniowanie wroga ideowego (religijnego), usankcjonowanie Urodzenia (szlachectwa) jako tytułu do dochodu i do praw obywatelskich, pozyskiwanie nowych ziem-ludów, przede wszystkim poprzez „nawracanie” na chrześcijaństwo.

Tak wyglądała rzeczywistość na obszarze europejskim (nie europejska, tylko na obszarze europejskim) około roku 1000.

Mniej-więcej w tym samym okresie – a jest to połowa okresu Średniowiecza, można powiedzieć, jego najbardziej ugruntowany, ustabilizowany okres – dała znać o sobie przedsiębiorczość, dotąd tłumiona bardziej spektakularnymi sprawami (wyłanianie się odrębnych państw z Imperium, najazdy barbarzyńców, popularyzacja chrześcijaństwa), ta jej część, która nie była nagradzana tytułami szlacheckimi, w tym sensie była „wykluczona”, bo odcięto tę przedsiębiorczość od tytułów do „prawdziwych” dochodów.

Zaczęło się od symonii, świętokupstwa – czyli handlu godnościami i urzędami kościelnymi, sakramentami oraz dobrami duchowymi. Szczytem symonii był stan, w którym najpotężniejsze rody Italii dzieliły się największymi urzędami kościelnymi, z papiestwem włącznie. Do tego ämterkauf (kupowanie urzędów świeckich), nikolaizm (małżeństwa hierarchów z córami dobrych rodów) i nepotyzm (popieranie członków własnej rodziny i środowiska na dożywotnie urzędy).

To był jednak początek. Przedsiębiorców jest w każdej populacji 3-7%, więc choć większość z nich zadowalała się względami „urodzonych” – część miała do losu, do systemu-ustroju pretensje. Zwłaszcza ta część, która związana była z rzemiosłem (craft, handwerk) i kupiectwem (merchant, Kaufmann). Tkaniny, ceramika, broń, sztukatura, wyroby drewniane, biżuteria, itd., itp. (rzemiosło), a także przyprawy, cenne metale i kamienie, rzadkie tkaniny, itd., itp. (kupiectwo) – to dziedziny, na których dorabiano się fortun, choć wiele ryzykowano. Gildie i cechy uczyniły z tych branż nobilitowane środowiska, jednak pozostające poza systemem „urodzenia”.

Wtedy zaczęły się mezalianse, będące „lepszą” dla przedsiębiorców formą morganatu (morganat nie dawał „wżeniającemu się” tytułu szlacheckiego, a mezalians – dawał). Oznaczały łączenie fortun ze szlachectwem. Mezalians okazał się na stulecia „zaworem bezpieczeństwa”, kanalizującym ambicje przedsiębiorców.

Ostatecznie doszło do sytuacji, w której tak zwany Skarbiec (zasoby gotówki i dóbr łatwo-zbywalnych) oraz Regalia (dobra królewskie, czyli grunty, wody, lasy, wsie, miasta, a także monopole-prawa, np. bicia monety, produkcji alkoholi, poboru podatków) nie mogły obejść się bez wsparcia możnych przedsiębiorców. W sensie społecznym oznaczało to, że ci, którzy utrzymują trwałość monarchii wpuszczani są na salony „kuchennymi drzwiami”. Doprowadziło to ostatecznie do rewolucji zwanych burżuazyjnymi. Trwały one – układając się w skomplikowany proces – 100-150 lat, aż ostatecznie „Urodzenie” ustąpiło „Własności” – i to ona zaczęła organizować życie społeczne. Komercjalizm, rozumiany jako prymat rentowności nad arystokratycznością – zwyciężył. I do dziś dominuje, choć słabnie.

Dominacja Komercjalizmu oznacza, że przenika on, naznacza wszelkie wyobrażalne dziedziny życia: gospodarstwo domowe, zatrudnienie, turystykę, sport, szkolnictwo, politykę, twórczość artystyczną i naukową – i, oczywiście, produkcję oraz hurtownictwo, które w międzyczasie zastąpiły rzemiosło i kupiectwo. Cokolwiek nam się jawi od rana do nocy (i dalej do rana) – trzeba odczytywać jako nośnik czyjegoś zysku, inaczej narażamy się na grzech naiwności, co jest za każdym razem kosztowne, w dosłownym sensie.

Grabarzem Komercjalizmu jest jego wniknięcie do obszaru mediów, edukacji i polityki:

  1. Media gotowe są do porzucenia swojej misji, rzetelności, prawdomówności – bo na tej drodze nie mają szans przetrwać;
  2. Edukacja, zamiast kształcić i wychowywać – sprowadzona zostaje do procedur przyznawania świadectw, dyplomów, certyfikatów;
  3. Polityka, zamiast zajmować się alokacją dóbr publicznych dla dobra publicznego – zajmuje się rozgrywaniem rozmaitych interesów;

Właśnie jesteśmy tuż poza szczytem afery politycznej w Polsce, a we Francji aresztowano człowieka, który całkiem niedawno był prezydentem. Na dobrą sprawę – cały czas mówimy o Europie – nie ma kraju, który nie byłby wstrząsany sensacjami w obszarze mediów, edukacji, polityki.

Jesteśmy w epicentrum tak pojętego kryzysu, więc nazwać go jest niezwykle trudno. Ale jeśli zdobycie i utrzymanie władzy wiąże się z całym splotem legalnych i pozaprawnych przepływów finansowych (i związanych z nimi zobowiązań), jeśli jest silnie sprzężone z poparciem mediów (które „wystawiają rachunki” za swoje wsparcie), jeśli oznacza zastąpienie rzetelnej wiedzy obywatelskiej – wiedzą sztucznie certyfikowaną (co oznacza kupowanie zaliczeń) – to znaczy, że żyjemy w Nibylandii.

Trwają mistrzostwa piłkarskie w Brazylii, upstrzone reklamami mi tych korporacji, które były najbardziej hojne dla FIFA. Wierzę wybitnym piłkarzom, którzy mówią: po gwizdku rozpoczynającym mecz nikt nie myśli o pieniądzach. Tyle, że gdyby nie miliardy – to oni w ogóle nie wybiegliby na boisko, bo i po co? Nawet turnieje dzikich, podwórkowych  drużyn, popularne niegdyś we wszystkich krajach lubiących piłkę – dziś są „zagospodarowane” przez największą korporację produkującą napoje pod każdym względem niezdrowe. Głoszącą, że sport to zdrowie. Największa polska impreza „charytatywna” jest dobrze ugruntowanym biznesem prywatnym, rozrastającym się międzynarodowo, a jego właściciel posuwa się już do rugania polityków i urzędników, strzeże też zazdrośnie swojego monopolu na tę niszę, którą zajął.

Mam wrażenie – ale mogę się mylić – że choć z lubością i ulgą zanurzamy się w rozmaite komercjalne przestrzenie, narasta w nas świadomość, że to wszystko jest ściema zabierająca nam nasze człowieczeństwo, naszą autentyczność. Na razie narasta, takie procesy trwają kilkaset lat.

Marche funèbre: Lento – czyli trzecią część II Sonaty fortepianowej Chopina, znana jako Marsz Pogrzebowy – już z cicha grają. Komercjalizm zdycha, choć jeszcze nieraz wierzgnie.