Nasze ego narodowe

2010-12-02 07:43

 

Od początku polskiej państwowości albo dawaliśmy łupnia Niemcom i Rusinom, albo od nich dostawaliśmy w tyłek, albo jednym i drugim graliśmy na nosie. Zawsze jednak nad głowami kątem oka obserwowaliśmy czujnie cień wielkiego buta, obojętnie którym okiem patrzyliśmy. I pielęgnowalismy swoje bohaterskie bohaterstwa rozmaite.

 

Kiedy się ma ojczyznę w Europie Środkowej, to jest się wciąż i od zawsze poddawanym wpływom „europejskim” (do wyboru: Italia, Germania, Galia), wpływom słowiańskim (tu wybór mniejszy: Rosja albo ZSRR) oraz wpływom orientalnym (o tym nie zawsze pamiętamy, ale Tatarzy, Mongołowie czy Turcy często u nas bywali, a Warneńczyk czy Sobieski – nie tylko oni zresztą – mieli z nimi do czynienia całkiem-całkiem). Potopu nie liczę.

 

W rzadkich chwilach, kiedy Polska umiała wykorzystać swoje położenie dla rośnięcia w siłę (Rzeczpospolita Obojga Narodów, gasnąca Grupa Wyszehradzka), to zamiast budować stabilizację wokół siebie – graliśmy na nosie komu się dało.

 

Dziś jest tak, że geograficznie leżąc na środku naturalnych szlaków, doświadczamy, iż wszelkie megatrendy gospodarcze, kulturowe, polityczne, omijają nas szerokim łukiem.

 

Lada dzień odwiedzi naszą umęczoną Zieloną Wyspę barbarzyńca z Moskwy. Słychać zewsząd komentarze, co to nie ugramy z Ruskimi.

 

Nic nie ugramy. Za wyciszającym i maskującym parawanem Rosja układa sobie stosunki z Niemcami, a może i z Europą. Rosja chce się modernizować, każda niemal uczelnia rosyjska organizuje „modernizacyjne” sympozja, konferencje, grupy myślenia perspektywicznego. Inteligencja łaknie modernizacji i wnosi swoje pomysły do tygla medialnego. Uznano na Kremlu – nie wczoraj przecież – że po drodze do Berlina jest kilka hektarów zarządzanych przez Warszawę, trzeba tam jakoś poukładać, po rosyjsku: naładzić stosunki i wprowadzić trochę dobrej atmosfery. Żadnych prezentów dających witaminę Miedwiediew nam nie przywiezie. Od „poważnych” rozmów z Polską są tam pomniejsi.

 

Prezydent Rosji – a właściwie głowa rosyjskiego państwa – pokazuje Niemcom (Europie), że stać go na przyjacielską wizytę nad Wisłą. Całe przesłanie.

 

Od czasu, kiedy prawie 20 lat temu poproszony przez litewskich przyjaciół opisałem – chyba na użytek pani Prunskene – koncept Europy Środkowej (w trójkącie między środkami mórz Czarnego, Bałtyckiego i Adriatyku, albo między Tallinem, Triestem i Odessą) – nic mi się nie odmieniło. Zresztą, nie byłem pionierem odkrywcą, wystarczy hasło „europa środkowa” w różnych językach wrzucić do googlarki.

 

Gdybym był – na przykład – Donaldem albo Bronisławem – od tygodni latałbym między Wiedniem, Przybałtykiem, Kijowem, Budapesztem, byłą Jugosławią – i uzgadniał, co też powinienem postawić na stół w czasie rozmowy z sympatycznym Rosjaninem, który za chwilę wyląduje – bezpiecznie – na którymś z polskich lotnisk. Czasem warto swoje 38-milionowe Ego cofnąć o pół kroku i rozmawiać „w imieniu i na rzecz” prawie 200 milionów – wtedy zyskuje się więcej. W każdym wymiarze.

 

Cóż wiemy – na poziomie poliszynela – o oczekiwaniach od Rosji, o interesach Czech, Słowacji, Węgier, Rumunii, Bułgarii, krajów bałtyckich, Serbii, BiH, Słowenii? Za to znakomicie czujemy się jako marni gracze w wirtualnym trójkącie Mińsk-Kijów-Warszawa, swoimi kantami skierowanym przeciw „bolszewikom”, tym rosyjskim, ale też tym białoruskim czy wschodnio-ukraińskim. Bo ich tam nadal widzimy, ślepi na wszystko.

 

Mam nadzieję, że spektakularna marność tej wizyty, absolutnie bez posunięcia naszych spraw do przodu, uświadomi naszym czołowym graczom-celebrytom, że Polska jest za mała do tego, aby samodzielnie pełnić rolą podmiotu współczesnych stosunków międzynarodowych, w tej lidze bowiem grają albo agregaty ponad 200-milionowe, albo dysponenci „czegoś fajnego”, co jest w centrum zainteresowań mocarstwowych wywiadów (oraz – bliżej nam nieznanych – wywiadów globalnych bloków gospodarczych i militarnych).

 

Zresztą, pożyjemy, zobaczymy…

 

 

Kontakty

Publications

Nasze ego narodowe

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz