Nasz, albo nie nasz. Dobro publiczne

2010-02-20 23:13

 

NASZ CZY NIE NASZ?

/mierny ale wierny, towarzysz naszych tryumfów, ma być dyspozycyjny, po naciśnięciu guzika ma reagować jak trybik, za to będzie suto oliwiony/

 

W dawnych czasach, jak już nie było się czego uczepić, to zarzucano Komunie nomenklaturę, czyli szczególny zapis, w wyniku którego niektórzy mogli piąć się po szczeblach kariery niezależnie od tego, co sobą reprezentowali, inni zaś – mimo ewidentnych zasług, niezłego pochodzenia (np. z dobrej partyjnej rodziny), wysokich kompetencji i daleko posuniętej ideowości – nie mieli szans. To wtedy ukuto przypowieść o „towarzyszu miernym, ale wiernym”.

Postulat likwidacji nomenklatury ma w Polsce tak długą brodę, że wydaje się niemal Matuzalemem. Nic z tego: okazuje się trwały jak Opoka. Nomenklatura reguluje awanse i upadki dużo sprawniej i skuteczniej, niż wszelkie ustawy o konkursach menedżerskich, przeglądach kompetencji, służbie cywilnej, kadrach mundurowych, itd., itp. Można i trzeba domniemywać, że jest w tym głębsza myśl polityczna: na przykład złośliwcy twierdzą, że pierwszą czynnością nowego prezesa na dowolnym stołku jest przegląd wydatków na reklamę, na prace eksperckie, na przetargi, na inwestycje. Widocznie obejmuje stołek z gotową koncepcją na to, jak je wykorzystać dla dobra koterii, która go na ten stołek wydelegowała..

Ordynacka przeżywa ten sam problem. Co prawda, jest „tylko” stowarzyszeniem w dodatku nikły ułamek jej działaczy należy w ogóle do jakiejś partii, ale nie jest to wyznacznik postaw w Stowarzyszeniu. Gdyby Ordynacka była zupełnie wolna od układów partyjnych – wstąpiłaby do równego szeregu tysięcy stowarzyszeń i fundacji. Skoro zaś jest inaczej, trzeba zdefiniować różnicę między Ordynacką i typową organizacja pozarządową.

Najprostszym i najprawdziwszym wytłumaczeniem jest rzeczywista, choć głęboko skrywana ścisła „koincydencja” Ordynackiej i SLD, przy czym bystre oko obserwatora politycznego spostrzeże, że w SLD trwa bezustanny kontredans między „ordynacką” a „smolną”, między ministrami i prezesami „chowu akademickiego” i „chowu fabrycznego”. Sojusz inteligencji z klasą robotniczą niekiedy bywa prawdziwy i niemal szczery, innym razem zaś objawia się farsą.

To prawda, w Stowarzyszeniu Ordynacka członkami są ludzie z Platformy Obywatelskiej, z Samoobrony, z Unii Wolności, z Prawa i Sprawiedliwości, z Polskiego Stronnictwa Ludowego oraz z innych ugrupowań czynnych politycznie. I choć wszystkie razem są w mniejszości – potrafiły zwekslować wszelkie podejścia programowe Ordynackiej na sprawy z górnej półki politycznej: Unia Europejska, parlament, prezydent, komitety wyborcze. A na to wszystko wstaje SLD i mówi: chłopy, nie czarujmy się, weźmy się i zróbcie, żeby odczarować Komunę i kraj poustawiać wedle potrzeb. Ludu? Nie! Racji stanu, takiej enigmatycznej jakości przywoływanej dla pokrycia partykularnych interesów i brudnych sprawek.

Trzeźwo, pragmatycznie myślący kamarylczycy mają nawet techniczny sposób na taka robotę: oto Ordynacka objawi się jako pomost między partiami utrwalonymi na scenie politycznej, znajdzie formułę trzeciej drogi czy czwartej Rzeczpospolitej i zaserwuje ją narodowi, wcześniej zabezpieczywszy sobie u tego narodu kredyt w postaci powybierania się do parlamentu europejskiego, przećwiczy komitety wyborcze w powiatach, i tak dalej, i tym podobnie.

No, już widzimy, że w takiej formule nie ma miejsca dla obcych, naturszczyków politycznych, lokalnych liderów kierujących się zasadami fair, patrzących na rzeczywistość oczami „oddolnymi”, dalekich od wysublimowanych gier politycznych niezrozumiałych dla ludu.

Zadziała nomenklatura czy społecznikowski instynkt Ordynackiej? Przywołamy tradycje aparatczykowskiego catenaccio czy raczej tradycje uciekania Matce-Partii spod kontroli, w zakamarki klubów i imprez turystycznych oraz seminariów naukowych?