Najważniejsza decyzja ustrojowa

2014-03-08 06:37

 

Polska – jak wiadomo – jest jedną z 34 potęg gospodarki światowej, czego dowodem ma być przynależność do OECD.

Polska – jak wiadomo – jest liderem krajów środkowo-europejskich, czego dowodem ma być poklepanie Komorowskiego po plecach przez Obamę w obecności szefów państw tego regionu.

Polska – jak wiadomo – była najweselszym barakiem w obozie krajów socjalistycznych (nota bene: w niektórych wskaźnikach i parametrach bywaliśmy na 7-5-3 miejscu w świecie).

Polska – jak wiadomo – jest pionierem w obalaniu socjalizmu domniemanego (Solidarność) i rekolonizowaniu Europy Środkowej (Ruskie won, Zachód – czym chata bogata).

I tak dalej.

Trudno wyliczyć liczne tematy, w których Polska przoduje. Taki kraj, sorry. Takie miejsce na ziemi. Tej ziemi.

Uniesiony bezprzykładnym sukcesem Polski, na wszelki jednak wypadek, wnoszę, aby do pęczniejącego monopolami sektora zwanego prywatnym, do coraz bardziej rachitycznego sektora zwanego państwowym – dołączyć coś, w czym powinniśmy się czuć dobrze, a czego zaniedbuje się z rzadką u Polaków starannością.

Właściwej nazwy wciąż szukam, dziś – od pewnej konferencji naukowej – używam nazwy „spółdzielnia komunarna”.

Chodzi o taką formułę gospodarowania, która nie jest nastawiona na zysk, tylko na zaspokajanie potrzeb środowiska, i to w formule kolektywnej (nie bójmy się tego słowa). Bo w dowolnym klasycznym podręczniku ekonomii można sobie poczytać nie tylko o popycie, podaży, równowadze, rentowności, produkcji, wymianie, podziale – ale też o tym, że człowiek podejmuje działalność gospodarczą (np. wyprawia się grupowo na mamuty), bo jego wspólnota chce jeść, odziać się i jeszcze mieć trochę czasu na utrwalanie rysunków jaskiniowych.

Uspołecznione (nie państwowe, nie prywatne) formuły gospodarcze zamyka się dziś w obszarze Ekonomii Społecznej i traktuje jak swoisty skansen (400 zarejestrowanych spółdzielni socjalnych). A przecież, jeśliby działać gospodarczo z użyciem takich „narzędzi społecznych” jak wspólnotowość, samodoskonalenie, kolektywizm, resocjalizacja, kooperatywizm, uczynność, samozatrudnienie, samoorganizacja, profesjonalizm, samopomoc, dobroczynność, solidaryzm – to nic przecież złego nie stałoby się w miastach, wsiach, osiedlach, dzielnicach, gminach, powiatach, choć niewątpliwie wskaźniki finansowe znacznie osłabłyby.

Fatum gospodarki typu „kapitał” jest monopolizacja wypełniająca każdą szczelinę gospodarczą kraju i ludzkiej świadomości. To samo fatum dotyczy gospodarki typu „radzieckiego”. No, to po co stać przed wyborem między dżumą a cholerą?

Jeśli kogoś interesują szczegóły szerszego konceptu w tej sprawie (nie, nie odkrywam ameryki, tylko wskazuję drogi remutualizacji) – znajdzie drogę, by zapytać.

W każdym razie ile można pluć na kolejne rządy, które udają, że deszcz pada?