Na stacyjce

2013-07-30 07:12

 

Opuściwszy na dobre Dom Dobrych Ludzi czekam na pociąg, zjadając garść cukierków wrzuconych mi do kieszeni na pożegnanie. Uwielbiam zagryzać słodkim!

Między nielicznymi oczekującymi krąży czarniawy kundelek, Fidek: znać, że w ludzkim domu wychowany, bo z radością (merdająca końcówka) zmieszaną z uprzejmą wyrozumiałością (wyraz pyska) przyjmuje nasze odruchy serdeczne, w postaci drapania za uchem, głaskania, ciepłej przemowy.

Na stacyjce, tam gdzie się kończy świat – chce się zaśpiewać za Marylą (https://www.youtube.com/watch?v=AAOwYjXI9gg ). Nie świat się tu kończy, tylko kolej. Zawiadowca nie będzie z nami za pan brat, bo go nie ma. Stacyjkę zabito dechami, nieczynna. Kolejny martwy punkt na kolejarskiej mapie. Na ścianach „kwartalnik” pisany mozolnie przez społeczność pasażerską, mającą raczej chłodne stosunki z ortografią i gramatyką: dowiadujemy się zatem, kto z kim przestaje, kto jest głupi, co naród sądzi o polityce, gdzie rezerwiści mają wojsko, która miejscowa piękność to łajza, kto kradnie byle co, a kto okrada Ojczyznę. Ten ścienny kwartalnik redagowany jest niekiedy językiem wulgarnym, ale zrozumiałym, podobnie jak niezbyt wyrafinowana grafika przedstawiająca punkt widzenia Picassa na uczucia, zlokalizowane w klatce piersiowej albo w okolicach lędźwi. Doprawdy, trudno o lepszą kronikę lokalną. Aż dziw, że nikt na tych ścianach nie wykupuje reklam.

Przybywa rozklekotana elektryczka skądś-tam do Poznania. Nikt nie wsiada, ale niemały tłumek wychodzi na papierosa, jakby to była bieszczadzka ciuchcia. Bo tu jest mijanka, „nasz pociąg” czeka na „ten drugi” pociąg. Jak w opowiadaniach Jewtuszenki czy w wierszach Stachury, wszystko przybiera postać nadrealną. Puszczając dymki ktoś zauważa, że las naprzeciwko – wygląda jak gęsto wstawione w mech zapałki: faktycznie, proste, równe pnie młodych sosen układają się w kod kreskowy, dla każdego z nas inny, bo z każdego punktu widzenia proporcje i odległości są nieco inne.

Nadjechał i mój pociąg. Wsiadam: zatrzęsienie plecaków i toreb. Łatwo odróżnić turystę od podróżnego za sprawami. Sosnowy kod kreskowy najpierw tańczy, kiedy mój punkt widzenia unoszony jest przez kolej, a potem znika, ustępując miejsca polom i łąkom. Do zobaczenia, dobry Kraju Krajeński.

Pociąg ruszył, lecz w wagonie nikt już nie jest obcy (to Klenczon: https://www.youtube.com/watch?v=XiBWD78LjHU ). No, może nie wszyscy, ale ci ze stacyjki zabitej dechami są już znajomymi Fidka, a więc – metodą pokrewieństwa znajomościowego (wszyscy jesteśmy znajomymi) stanowimy „grupę tych, co wsiedli przed chwilą”.

Moja podróż w okolice Przylądka Rozewie, mająca trwać ze 4 godziny – na skutek komedii pomyłek trwać będzie 11 godzin. Pozdrawiam z tego miejsca PKP i PKS, które na skutek ozdrowieńczej Transformacji osiągnęły sprawność i komfort z czasów Króla Ćwieczka: dla niewtajemniczonych wiadomość dodatkowa: za Króla Ćwieczka nie było obu firm, tak jak teraz: niby są, ale ich nie ma.

Od Słupska rozpoczyna się mój osobisty Odcinek Sentymentalny. Wychowałem się w okolicach Lęborka, zatem takie kierunki nadmorskie jak Ustka, Smołdzino, Łeba, Kluki, Choczewo, Żarnowiec, Puck, i takie „morenowe” jak Łupawa, Bytów, Cewice, Sierakowice, Główczyce – spenetrowałem pieszo i rowerem, nie ma kamienia, z którym mnie cokolwiek dzieli. Książkę by napisać…

W Lęborku miałem jakieś dziwne wrażenie, że budują metro: wszystko wokół dworca ogrodzone tym szczególnym okropieństwem, jakim wszędzie otaczają place budów. Nigdzie nijakiej informacji, nigdzie przejścia, przyklejony do wszystkiego bałagan. Szczęśliwie trafiam na dziki autobus, który kosztem PKP i PKS zawozi mnie do Łeby. A stamtąd – nie bez historii wartej odrębnej notki – przebijam się nadmorskim szlakiem do Jastrzębiej, by na koniec zejść się z rodziną, z tą jej częścią, z którą się dobrze wychodzi nie tylko na zdjęciu.

Nie obejdzie się bez polityki: jeśli turysta ma do wyboru „być cierpliwym i pokornym” albo „być gotowym na sypanie groszem”, a wariantów pośrednich nie ma – to nie ma co liczyć na poważny powrót turystów nad morze. Turysta bowiem to taki typ człowieka, który zniesie niewygody i przeciążenia, ale wolałby swój urlopowy czas spędzać doświadczając atrakcji, a nie wciąż oczekując na to, że może ktoś go poinformuje i obsłuży. Urlopy nie są od czekania, tylko od intensywnego używania przygody, a jeśli już przestoje – to na własne życzenie, a nie z powodu „że się nie da”.

W mojej ulubionej „tawernie” dziś nie ma szanty, chyba że z taśmy. Zatem odrobina chmielu, spacer – i pora spać.

Idzie na deszcz (to grupa „Andrzej i Eliza” - https://www.youtube.com/watch?v=iJZ_KXBp4kI ).