Na skróty, przez widoki ojczyste

2015-11-24 14:29

 

Do Połczyna Zdroju można jechać łukiem – około 30 km – i na skróty, niemal ścieżyną wąziutką. Oczywiście, jedziemy wąziutko. W sprawie, o której nie chce mi się gadać.

W Białowąsie skręcamy w ową ścieżynkę. Niby asfalt, ale napotkany samochód spowodował wymijankę w tempie piechura. Za to krajobraz – jak trzeba.

W tych okolicach – podobnie jak w okolicach Lęborka, nieco na wschód i lekko ku północy – świat jest pofalowany morenami dennymi i zalesiony: wsie otoczone są „wielopolami”, plackami pól i łąk oraz stawów, a cała reszta to lasy. Różnokolorowe: buczyna, brzezina dębina, sośnina, świerczyna – co kto lubi, wszystko w zasięgu wzroku. To są moje widoki ojczyste. Teraz jesienna podstawa landszaftu – to gniłobura ściółka, okraszona łachami wczorajszego śniegu, które nijak nie chcą się roztopić, bo chłodno. A w górę wyrastają drzewa rozmaite, las sosnowy kiedyś porównałem do kodu kreskowego, bukowy prawie to samo, ale też są lasy jakby z gabinetu krzywych, wijących się luster, są też doświadczone jakąś rakowiną drzewa z naroślami, ranami i strupami, a jeszcze inne mające więcej na sobie jemioły niż własnego uroku. Nasza asfaltowa ścieżyna, niczym w parku, przez kilkadziesiąt zakrętów snuje się wzdłuż gęstego szpaleru drzew przydrożnych, wedle pruskiego jeszcze wzoru drogownictwa.

Wanda mnie uprzedza, kiedy zbliżamy się do kościołów w Kołaczu, a potem w Kłodzinie. Rzeczywiście, jest na co popatrzeć. Fotki kradnę z internetu, bo zapomnieliśmy wziąć narzędzie pstrykające. Obiekt zrobiony „pruskim murem” ma opis: „kościół szachulcowy konstrukcji słupowo – ramowej. Salowy, bez wyodrębnionego prezbiterium z nawy, zamknięty trójbocznie. Wieża od frontu z kruchtą w przyziemiu. Zwieńczona daszkiem namiotowym. Dach jednokalenicowy”. Opisu drugiego kościoła, który wygląda jak baszto-rotunda – jakoś nie mogę znaleźć, zdjęcie wyjąłem z portalu powiatu szczecineckiego.

Mijane domy, mosty kuźnie czy dworki mają konstrukcję ceglaną, z bryłą związaną krzepko i tak wyglądającą. Żadnej zwiewności, pruska solidność.

Ścieżynka kończy się niemal w Połczynie. Miasteczko nieduże, uzdrowiskowe. Sanatoria zawsze mają wygląd sanatoryjny. Parki, zabudowa z charakterystycznymi dachami, które nijak nie chcą być równe, tylko zapraszają wykuszami, zawijasami, wypustkami, galeryjkami. Widział ktoś dworzec kolejowy w Połczynie?

Okazuje się, że może być w centrum małego miasta obiekt dostojniejszy ogromem niż kościół. W Połczynie jest to browar.

W jednym z budynków jest przychodnia, gdzie Wanda ma sfotografować swoje wnętrzności. Medycyna oparta na opukiwaniu, osłuchiwaniu, na dobrym słowie i towarzyszących mu zaklęciach – poszła w zapomnienie. Teraz trzeba się poddać procedurom, pośród których królem jest zawsze jakaś maszyna, na przykład tomograficzna.

Ludzie – większość nie z Połczyna, tylko z sąsiedzkich parafii – mają twarze ponure. Zresztą, grube mury, niekiedy na kilka cegieł – nie nastrajają ku wesołości, odmawiają nam poczucia przytulności, tak potrzebnego człowiekowi niepewnemu, skąd się wzięły jego dolegliwości. No, ale jakoś rozgadałem towarzystwo i oczekiwanie na „kolejkę do maszyny” jakoś przestało się dłużyć. Dalej wstęp tylko dla pacjentów i ich bliskich. Hmm, co to jest bliskość?

Muzyczkę by posączyli z lekka, książeczki wstawili na dyskretnych półeczkach, podciągnęliby nastrój ku normalności. A tak – człowiek pozostaje sam na sam ze swoim oczekiwaniem na maszynę, wpatrzony w beżową ścianę, wsłuchany w rozmaite ludzkie i psie myśli.

Zatroskani o swoje zdrowie nie chcą jakoś wyglądać weselej niż tyle, ile wymaga „towarzyski obowiązek”. A podobno zdrojowe miejscowości aż puchną od żywiołowości. Pozostawili swoje chudoby pod czyjąś opieką, bardziej są nią przejęci niż własnymi dolegliwościami. Gospodarka bez gospodarza cierpi i tęskni. To jasne.

W drodze powrotnej Wanda – w tamtą stronę podminowana – ożywa, opowiada o mijanych terenach i wsiach. Tutejsza, znaczy. To jej ojczyzna.

Cieszy, że zmartwionka rozmaite odesłała na szczaw. A przynajmniej tak wygląda…