Na przykład Dom

2013-06-20 09:15

 

Lewicowy (podobno) kongres stadionowy nawet nie miauknął, choć w przeddzień uchwalono antykryzysową nowelizację prawa pracy” (piszę o tym: https://publications.webnode.com/news/krotko/ ). Zamiast zrobić z tego ogólnokrajową zadymę – filozofowano o wyższościach nad niższościami. Nie byłem (kto by mnie zaprosił?), ale mam donosy z pierwszych rąk.

Ja wam powiem, Szanowni, co „się należy” człowiekowi mieszkającemu w Środkowej Europie na starcie do III Tysiąclecia: godziwy dochód, dom, edukacja, prawa obywatelskie, mir domowy, bezpieczeństwo osobiste, ochrona zdrowia, przyjazne środowisko naturalne i polityczne, należyta obsługa administracyjna, konsekwentne zmiany poziomu życia na lepsze. Rząd, który nie jest w stanie poradzić sobie z tymi elementarnymi racjami – niech idzie zbierać mirabelki i zagryzać szczawiem. Nawet jeśli byłby to rząd całkiem lewicowej lewicy, albo rząd chrześcijańskiego miłosierdzia, a nie tylko rząd faceta, który jest ostatnio „po trosze socjaldemokratą”. Bałwan.

Są przeprowadzane w Polsce różne i liczne badania dotyczące kondycji ludzkiej i społecznej, stanu zadowolenia ludności z tego, co jej się dostało. Dam się pokrajać o to, że nie ma obywatela w Polsce, który na „potencjometrze” wskazałby stan „więcej niż 50%” we wszystkich wymienionych tuż powyżej 10 elementach wyznaczających kulturowo-cywilizacyjny standard. Jak to wychodzi J.Czapińskiemu i innym magikom z gatunku „czary-mary”, że nie mam racji, niech zobrazuje często używany przeze mnie argument: w jego Diagnozie Społecznej ok. 80% ludzi ma kłopoty z dopięciem domowego budżetu, ale 26% ludzi jest w pełni zadowolonych ze swojej kondycji materialnej, co oznacza dla każdego myślącego logicznie, iż co najmniej 6% jest zadowolonych mimo trudności ze zbilansowaniem dochodów i wydatków.

Na przykład DOM

Pisałem już wielokrotnie o tym, że zdrowy człowiek w wieku „produkcyjnym”, w czasach zwanych dzisiejszymi (mówię o technicznej efektywności pracy) jest w stanie zapracować w ciągu dnia na kotleta, skarpetki, bilet do pracy i z powrotem, a także zakupić jedną cegłę lub deskę. Oznacza to, że w ciągu roku, pracując 200 dni, może odłożyć 200 cegieł lub elementów drewnianych. W ciągu 10 lat – 2 tysiące. Są to rachunki symboliczne zaledwie, mające uzmysłowić nam, jakim skandalem jest to, że miażdżąca większość osób w wieku „produkcyjnym” nie ma dziś własnego lokum, gniazdując albo byle gdzie, albo połowę dochodów kładąc do cudzej kieszeni, albo oba warianty łącznie!

To jest poważna niedoróbka systemowo-ustrojowa. Łatwa do skorygowania, gdyby tylko pojawiła się „wola polityczna”. Tu nie trzeba wielkich, nadętych rządowych programów, wystarczy, że do listy obowiązkowych odpisów z wynagrodzenia dołoży się odpis mieszkaniowy, albo przy każdej Radzie Gminy utworzy się Kasę Mieszkaniową zrzeszającą obowiązkowo wszystkich nie mających własnego mieszkania (nie upieram się przy tym, wskazuję tylko sposób myślenia).

A po co człowiekowi lokum własne (czyli takie, do którego ma niepodważalne i niezbywalne prawa)?

Fryderyk Engels, autor Dialektyki Przyrody, w jej fragmencie zatytułowanym „Rola pracy w uczłowieczeniu małpy”, zapomniał zauważyć, że podobną rolę w uczłowieczeniu przed-człowieka ma udomowienie. Bo tylko w warunkach „lokalowych” możliwe są rzeczywiste procesy osobisto-intymne, rodzinne, a do tego gromadzenie dorobku, elementarna edukacja, elementarne uspołecznienie, praktyka gospodarska, wychowanie-formowanie, bezpośrednia kontrola społeczna (w rozumieniu: znam jego pasje i bolączki, mogę zareagować „w sedno”). Poddanie spraw lokatorsko-mieszkaniowych rytom komercyjnym oznacza w praktyce, że zamiast odkładać dorobek – człowiek go marnotrawi na zaspokojenie operatorów systemu-ustroju. Odczłowiecza się.

Najbardziej mnie śmieszy i przeraża zarazem, że jeśli człowiek zechciałby – to nawet w warunkach skrajnej biedy zdoła – sposobem tzw. gospodarczym – skonstruować sobie jakieś lokum „pozastandardowe”. Będzie jednak w nim mieszkał nielegalnie (jaśniej: będzie łamał prawo mieszkając!)  z trzech prostych powodów: (1) nie udokumentuje dochodu z którego sfinansował „budowlę”, (2) nie spełnia norm i standardów warunkujących zezwolenie na budowę i oddanie do użytku gotowego obiektu, (3) nie udokumentuje praw własności do gruntu (a nawet okaże się, że narusza przepisy o majątku publicznym!).

Czytelniku! 90% kosztów dzisiejszego mieszkania – to wypełnienie wymagań w opisanych trzech punktach plus opłaty mające charakter haraczu za chęć mieszkania po ludzku! Istnieją setki przepisów, tysiące wskazań szczegółowych, których zaspokojenie kosztuje: lokalizacja, zgodność przestrzenna, sanitarno-higieniczne, ekologiczne, techniczne, normatywno-wskaźnikowo-przeliczeniowe, itd., itp. Żeby było śmieszniej, budynki postawione „milion lat temu”, które nie spełniają setek uregulowań wprowadzonych później – stoją spokojnie i ludzie w nich kwaterują nie niepokojeni! Cała więc ta zabawa w przepisy (koszto-twórcze przepisy) wprowadzane w trosce o dobro mieszkańca – to ściema! Blokująca pozyskanie własnego lokum większości ludziom.

Kiedy widzę, że budynki deweloperskie stoją puste, bo mieszkania „nie idą”, a obok nich przechodzą co dzień tłumy bezdomnych – to kojarzy mi się, co robi się z nadwyżkami towarów (w tym żywności), byle tylko nadmierna ich ilość na „rynku” nie stała się powodem obniżenia cen-zysków. Niech puste mieszkania czekają latami na nabywców, co nas to obchodzi. Obniżki koniunkturalne – Czytelniku – to ściema. Warto się w to zanurzyć na chłodno, i widać „podpuchy”.

Są też przepisy regulujące, w jaki sposób można człowieka pozbawić prawa zamieszkania, w lokum własnym lub cudzym. Głównym powodem jest zadłużenie. Sądy orzekające przymusową wyprowadzkę nie rozważają powodu zadłużenia, tylko stwierdzają dwie okoliczności: dług jest faktem oraz dług jest niespłacalny. Tymczasem większość dłużników, zwłaszcza mieszkaniowych, to ludzie, którym nagle „urwały się” dochody, którym spreparowano ich dług (nieludzka, zbrodnicza praktyka, sankcjonowana przez Państwo, choć powinna być ścigana), których „sprzedano” wraz z „substancją mieszkaniową” niczym „sardynki”. Ludzie niechlujni finansowo, lekkoduchy, jakoś-to-będziacy – stanowią margines dłużników mieszkaniowych, choć ostatnio, z powodów systemowo-ustrojowych – takich też przybywa.

Sposób rugowania ludzi z mieszkań, techniczna i prawna strona tego procederu, cofającego nas do czasów jaskiniowych – to odrębna historia, wystarczająco łzawa, i dramatyczna, że wymaga egzaltacji. Ja nie umiem się egzaltować, więc napiszę: każdy, kto przyczynia się do czyjejś bezdomności (nawet jeśli jest ona „uzasadniona” wyrokami i niewydolnością ekonomiczną) – powinien sam, w trybie nagłym, z zaskoczenia, na pół roku zostać pozbawiony mieszkania (bez prawa pomocy ze strony „życzliwych”). Tak dla higieny, aby potem wiedział, co robi nastając na czyjeś prawo do mieszkania.

Mieszkanie – prawem, nie towarem

Prawo do DOM-u – to prawo człowieka i jeden z wymogów obywatelskości. DOM-u nie da się stworzyć będąc pozbawionym lokum, adresu. Nie mając DOM-u – człowiek obywa się minimalnym dorobkiem, dającym się zamknąć w przysłowiowym tobołku. Nie mając adresu – człowiek ma trudności z zatrudnieniem się, w funkcjonowaniem pośród meandrów bankowo-ubezpieczeniowych, z dostępem do rozmaitych elementów technicznego dorobku cywilizacyjnego (np. tego regulowanego abonamentami). Nawet realizacja uprawnień obywatelskich staje się iluzoryczna, bo w tych sprawach człowiek bez adresu jest jak bez ręki (ręki głosującej w wyborach i referendach, podpisującej petycje, ręki przykładanej do uczynienia okolicy ładniejszą, przyjazną, ręki strzegącej rozmaitych dóbr wspólnoty sąsiedzkiej).  Prawo do DOM-u – to również, może przede wszystkim, prawo do swobodnego decydowania o założeniu i trwaniu Rodziny: jak dotąd nie ma ona konkurencji jako tzw. podstawowa komórka społeczna.

I przede wszystkim: człowiek bezdomny (ten włóczący się byle gdzie i ten oddający większość dochodów właścicielom mieszkań) nie socjalizuje się, ma głowę zaprzątniętą wszystkim innym, a nie swoim obywatelstwem. O to chodzi?

Pisałem też o tym, że kontener mieszkalny 20m2, spełniający standardy prawne, kosztuje 7-27 tysięcy PLN (stosują go z powodzeniem firmy budowlane). Dołóżmy do tego toi-toi (2-5 tysięcy PLN) i generator prądu (3-5 tysięcy PLN). Problem bezdomności każda gmina może więc rozwiązać w 10 minut, i to niekoniecznie tworząc wydzielone enklawy „nieudaczników”: jaki problem, żeby dla każdych 10m2 kontenera wydzielić odrębne 200m2 nieużytku? Czy to nie jest przypadkiem aspołeczny i niehumanitarny opór tych, którzy myślą: „ja mieszkam normalnie, i mam tylko balkon, dlaczego więc ONI mają mieć „ranczo”? Tanie domy, wcale nie wyglądające jak rudery, wcale nie zgromadzone w „gettach dla wykluczonych”, wcale nie posadowione na własnym, wykupionym gruncie – są na przykład stałym elementem krajobrazu w USA. Znaczy – można.

Nasza administracja, udająca samorządową, woli jednak uważać, że każdy bezdomny to menel, a jego rozmaite frustracje i odruchy aspołeczne interpretują jako przyczynę, a nie skutek bezdomności. Odsuwają się od bezdomnych jak od śmierdzącej nieczystości.

Najbardziej dramatyczna jest sytuacja tych, którzy mieszkają „normalnie”, wynajmując mieszkania. Rzadko kto z nich żyje spokojnie, planując na dłużej: w dobie wciąż drożejącego wynajmu (niech nas nie zwiodą statystyki tzw. rynku wtórnego), w dobie ograniczania dochodów (najnowsze zabawy z prawem pracy) i rosnącego bezrobocia – ich pocieszanie się, że nie są bezdomnymi, ma coraz wątlejsze podstawy. Problem eksmisji jest jednym z czołowych problemów społecznych dzisiejszej Polski, dużo poważniejszym, niż problem autostrad, stadionów, orlików, ulg podatkowych dla kapitału. Tyle że jakoś tak omykiem przemilcza się tę sprawę. A ludzie, którzy nie mogą sobie planować na kilka lat „do przodu” – to są ludzie pogrążający się w społeczną i psycho-mentalną topiel. Jaśniej: degenerują się, dezintegruje się ich osobowość, popadają w patologie.

No, i chyba o to chodzi: nie zagłosują PRZECIW.